Po długiej przerwie, wracamy do publikowania historii porodowych. Dziś historia Ewy.
Na początku chciałabym serdecznie podziękować Magdzie Hul za stronę Naturalnie po cesarce. To był miód na moje serce, ukojenie po pierwszej cesarce.
Dwa miesiące temu [w tej chwili 4 miesiące, bo historia czekała długo na opublikowanie – przyp.red] urodziłam w Białymstoku drogami natury po dwóch CC (lekarze podawali różne przyczyny, ale tak naprawdę chodziło o to, że wolno szło)
1CC- kwiecień 2018, poród wywoływany choć wg mnie ciąża kilka dni młodsza niż wynika to ze sztywnej daty wg om.
2CC-listopad 2019, kolejne dziecko też się nie spieszy z wyjściem na świat. Ja zdesperowana dwa dni przed ostatecznym terminem, jaki daje mi lekarz (bo dwa dni brakowało do 42 tygodnia) wypijam koktajl położnych i wieczorem odchodzą wody. Poród idzie ślamazarnie, rano dostałam znieczulenie, które dodatkowo spowolniło akcję. CC po prawie dobie w szpitalu, w sumie stwierdziłam, że i tak dużo czasu mi dali.
Po tym stwierdzam, że nie będę więcej próbować, bo takie rzeczy to tylko w Warszawie. W grudniu trafiam na historię dziewczyny, która urodziła w Białymstoku naturalnie po 3CC. Pojawia się nowa nadzieja;)
Ponad rok później zachodzę w ciążę z trzecim dzieckiem.
Wiem, że żeby tym razem się udało, potrzebuję jeszcze lepszego przygotowania. Wypożyczyłam Tens, aby dać radę z bólami z krzyża (żałowałam, że nie zrobiłam tego przy drugim porodzie).
W kwestii przygotowania duchowego przy dwójce małych dzieci nie mam czasu na modlitwy takie jak nowenna pompejańska, ale do codziennych modlitw dołączyłam Koronkę do Miłosierdzia Bożego, staram się ją odmawiać każdego dnia, czasem z dziećmi na plecach;)
Pomimo skurczy przepowiadających i uczucia, jakby główka napierała mnie od dołu, moje przeczucie, że dziecko będzie chciało wyjść przed terminem, oszukuje mnie. Po raz drugi nie dałam się położyć na oddział z powodu ciąży po terminie, chodzę na ktg na Izbę Przyjęć, zdarzyło mi się podpisać odmowę hospitalizacji. Mam świadomość, że żeby się udało, musi się samo zacząć, a ja czekam.
Październik 2021-drogami natury rodzi się nasze trzecie dziecko:)
Próbuje domowymi sposobami coś wywołać. Pierwsze podejście z olejkiem rycynowym w poniedziałek poskutkowało skurczami, które wyciszyły się w nocy. We wtorek byłam bardzo zrezygnowana… Chciałam uniknąć przynajmniej cięcia na zimno, a tu nic się nie zaczynało, a zaraz dwa tygodnie po terminie (po moim terminie, bo po sztywnym terminie z om dwa tygodnie już minęły). Kolejnego dnia miałam położyć się do szpitala, bo stwierdziłam, że nie ma sensu dłużej czekać.. Kolejny koktajl położnych wypiłam nie licząc już na nic. Miałam jakieś tam skurcze w ciągu dnia, ale nic sobie z nich nie robiłam, bo na takich skurczach się dziecka nie urodzi. Koło 17 miałam potrzebę się położyć, ale skurcze co 15 minut nie dały mi poleżeć. Wstałam i zaczęłam robić w domu różne rzeczy i nie wiadomo kiedy te skurcze się zagęściły. Dzięki temu, że dopadła mnie taka rezygnacja, bez emocjonowania się przyjmowałam te skurcze. W szpitalu (USK w Białymstoku) byłam przed 21, lekarz na izbie przyjęć po badaniu stwierdził 1cm, powiedział, że ok, że chce spróbować urodzić. Zawieźli mnie na ostatnią, najmniejszą salę na porodówce (która zazwyczaj służy do przygotowywania do cięć cesarskich), jeszcze wtedy nie wiedziałam, że wszystkie pozostałe sale są zajęte. Na porodówce pytali jeszcze, co powiedział lekarz prowadzący na temat rozwiązania ciąży (a chodziłam do zastępcy ordynatora). Jakiś inny lekarz, który siedział na dyżurce (nie wiem, może anestezjolog) powiedział, że jak chce spróbować sama urodzić, to bez znieczulenia, powiedziałam, że jestem tego świadoma, zresztą już wcześniej stwierdziłam, że jeśli ma się udać, to bez, żeby czuć, jakby coś się działo z blizną. Niedługo później zbadała mnie położna na bloku porodowym i były 3 cm. Pół godziny później w badaniu były 4 cm. Ze skurczami radziłam sobie na stojąco, sporo pomagał też tens. Wymiotowałam jak przy każdym porodzie. Zaczęło mi się robić coraz ciężej i poprosiłam położną, żeby mnie zbadała i okazało się, że jest 7-8cm. Nie wiem po jakim czasie, ale bardzo szybko okazało się, że jest pełne rozwarcie, ale głowa była nadal wysoko. Lekarz powiedział, żebym się położyła na lewym boku, żeby główka się wstawiła. W międzyczasie dotarł mój mąż, zostawił dzieci z dziadkami, odczekał na izbie przyjęć godzinę lekcyjną na wynik testu i jest:) Zdziwiłam się, że miałam słabe skurcze parte, to nie było takie uczucie, którego nie szło powstrzymać. Zmarnowałam chyba dwa parte, później już zakumalam, o co chodzi. Dodatkowo miałam wrażenie, że nie przeszły mi poprzednie skurcze i już nie byłam pewna co mnie boli. Obleciał mnie strach, że blizna może się rozejść. Lekarz, jak przyszedł, to powiedział, że jakby blizna się rozchodziła, to nie byłoby skurczy. Jakoś to słabo do mnie trafiło, bałam się, że jakby rzeczywiście coś się stało z blizną, to zrobiliby mi cesarkę w znieczuleniu ogólnym i oby tylko zdążyli. Strach zajrzał mi w oczy i powiedziałam do lekarza, że zgadzam się na próżnociąg, lekarz powiedział, że ok, bo tętno dziecka niskie (było wtedy między 100 a 110, więc ciut za nisko).
Udało się wyprzeć dziecko tak, żeby główka złączyła się z próżnociągiem, wszystko poszło już bardzo szybko i o 0:15 nasze Maleństwo było już na świecie:) Mąż też miał farta, bo zdążył na ostatnie pół godziny, a parę tygodni później już nikt by go nie wpuścił do szpitala.
Jest tak normalnie, mogę przytulić swoje nowonarodzone dziecko:) Coś pięknego:) Fakt, że najpierw wytarli Małego z krwi, więc nie dostałam na klatę takiego mokrego, ale i tak było super.
Lekarka, która mnie zszywała, mówiła, że mieli też dwie pacjentki, które urodziły naturalnie po 3 CC.
Udało się bo:
-Miałam wsparcie z góry (gorąco polecam modlitwę do Św. Gerarda, patrona porodów),
-Trafiłam na personel, który nie chciał mnie z marszu ciąć,
-Wypożyczyłam tensa, był bardzo pomocny na bóle z krzyża,
-Miałam dobre nastawienie, tyle czasu się naczekaliśmy, aż się cokolwiek zacznie, że byłam tak zrezygnowana, że paradoksalnie nie liczyłam na nic,
-Szybko poszło, niecałe cztery godziny od przyjęcia do szpitala.
Porównując nasze dzieci między sobą: pierwsza córka zachowywała się jak dziecko „wyrwane z brzucha”, pokazywała swoje niezadowolenie, że chciała jeszcze tam posiedzieć, a ją zmusili do wyjścia (wycie w nocy, wstawanie o 4 rano i te sprawy), druga córka już dużo lepsza, bo spała w nocy, a Mały najbardziej wyrozumiały ze wszystkich;) Tak jakby droga porodu decydowała też o tym, jakie to będzie dziecko.
Dziewczyny, walczcie o swoje porody. Dużo zależy od Was.
Ja ze swej strony mogę powiedzieć, że warto było zawalczyć.
Warto było poczekać.
Urodzić dziecko drogami natury po dwóch cesarkach to coś pięknego;)