Archives

Próba porodu pośladkowego po 2cc (Wrocław – Warszawa)

Znam nie mało świadomych i pełnych determinacji kobiet. Ale mądrość i samozaparcie Kasi wprawiły mnie w szczery podziw. Oto co znaczy zrobić ABSOLUTNIE WSZYSTKO, żeby dać sobie i swojemu dziecku szanse na naturalny poród. Ta historia pokazuje też, że „zrobienie wszystkiego, co możliwe” nie musi oznaczać fanatyzmu czy narażenia siebie lub dzieciątka na niebezpieczeństwo. Mam cichą nadzieję, że Kasia będzie inspiracją i przykładem dla niejednej z Was.

To co przed…

Historia moich porodów zaczyna sie 5 lat temu, kiedy to byłam w ciąży z moją pierworodną, Wiktorią. Całe życie słyszałam, że nie mam wyjścia i musze rodzić przez cc z powodu mojej krótkowzroczności (-11). Przepłakałam cała ciąże, ale wszyscy dookoła mnie mówili, że nie ma wyjścia. Do szpitala trafiłam w 32 tygodniu ciąży, przerażona i zaskoczona. Na dwa tygodnie udało się wstrzymać porod i w 34tc z 6 cm rozwarcia, z okropnymi bólami krzyżowymi pojechałam na cc. Wiktorię zabrano do inkubatora a ja zobaczyłam ją dopiero po 26h….. 26 dłuugich godzinach, które przepłakałam błagając, by ktoś zawiózł mnie do dziecka.

Kiedy rok po porodzie zmieniłam okulistkę okazało się, że moje oczy są w dobrym stanie i mogę rodzić naturalnie. Nie mogłam w to uwierzyć, byłam przeszczęsliwa…i kiedy 2,5 roku po pierwszym cięciu zaszłam w kolejną ciążę wiedziałam czego chce z całego serca….naturalnego porodu. Zaczęłam szukać informacji….poród bez parcia, poród w pozycji wertykalnej –  wiedziałam, że może to pomóc odciążyć wzrok. Zapragnęłam czegoś więcej….poczułam ze poród domowy to moje marzenie…bez lęku, krzyku, strachu…ze spokojem, w swoim domu, z dzieckiem przy mnie od początku. Znalazłam położną, dla której mój stan po cięciu nie był problemem – wspaniałą, mądrą i doświadczoną kobietę. W 14 tc zadzwoniłam i ustaliłysmy, że spotkamy sie dopiero pod koniec ciąży… Wszystko było idealnie… Ja wczytywałam się w mądrą vbac’ową i “pro-domową” literaturę, chodziłam na jogę, czekałam na wymarzony poród. Ale życie pisze różne scenariusze….

W 19tc jak grom z jasnego nieba diagnoza – potworniak kości krzyżowo-guzicznej u dziecka. 3 miesiące spędzone w szpitalu i walka o maleństwo….wiedziałam, że niestety nie mam szans na poród naturalny –  guz był coraz wiekszy i nie urodziłabym drogami natury. Rozumiałam to… wiedziałam, że nie ma wyjścia… Moja córka, Lea, zaczęła rodzić się w najgorszym momencie – podczas sobotniego dyżuru. Jadąc na sale operacyjną okazało się, że jest juz 5 cm rozwarcie. Byłam przerażona, to był 30tc, a Lea potrzebowała operacji, której nie chciał się podjąć żaden dyżurny lekarz. Płakałam, a położne krzyczały i wyśmiewały… Anestezjolog wbijał się w kręgosłup 7 razy zanim udało się mnie znieczulić. Moja córeczka urodziła się i po kilku godzinach walki zmarła… A mi wycięto “na wszelki wypadek” zdrowy jajnik. Po cięciu czułam, że nie tylko straciłam córkę, ale zostałam też bezsensownie okaleczona. Po porodzie kolejna trauma – podejście personelu do mnie, brak wsparcia…. ten czas wspominam okropnie…

Wreszcie po 8 miesiacach zaszłam w kolejna ciąże.

To co w trakcie…

Byłam przeszczęśliwa i czułam, wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Na początku przekonałam mojego sceptycznego ginekologa do wspierania mnie w dążeniu do vba2c 🙂 Do 34 tc czułam, że MAM TĘ MOC!! I na pewno mi sie uda. Czułam, że ktoś ( Lea? ) nade mną czuwa i wszystko uklada się po mojej myśli. Pod koniec pierwszego trymestru zadzwoniłam do położnej i okazało się, że jeśli blizna będzie gruba, dziecko nie za duże i spełnie jeszcze kilka innych warunków rodzimy w domu 🙂 Mój partner był też podekscytowany tym faktem. Przygotowania do porodu domowego szły pełną parą.

W 34 tc dzidzia wciąż była głową w górę więc zajęłam się namową niesfornego brzdąca do obrotu. Codziennie ćwiczenia, masaże [w tym technika Bowena, przyp. red.], wizualizacje, rozmowy z dzieckiem, pływanie, przypalanie małego palca moksą, okładanie się lodem i świecenie światłem….próbowałam wszystkiego…bez skutku… Około 36tc znalazłam opcje obrotu zewnętrznego w Pyskowicach. Cudownym zbiegiem okoliczności udało się skontaktować z ordynatorem i pojechaliśmy. Sam obrót wspominam dobrze. Nic nie bolało….ale niestety też sie nie udało…. Mała zazwyczaj wypychająca głowę przez żebra jakby specjalnie ją schowała i nie dało się jej obócić. A kiedy nawet udało sie prawie…. wróciła do swojej ulubionej pozycji.

Czas uciekał a ja coraz bardziej była przerażona. Zaczęłam przygotowywać się na opcję cięcia. Obdzwoniłam wszystkie okoliczne szpitale … i nigdzie nie można było mieć dziecka obok siebie po cięciu i w nocy….znalazłam w końcu szpital oddalony o 60km, który spełniał te wymogi ale…. w razie czego nie było opcji vbac ( ciagle miałam nadzieję, że malutka obróci się na pierwszych skurczach).

Wiedziałam, czego nie chcę – porodu na zimno. Wiedziałam że będę czekać do rozpoczęcia się akcji. Ale wciąż to cięcie nie dawało mi spokoju. Jak to –  zdrowa ja, zdrowe dziecko i mamy się dać pociąć TYLKO dlatego, że mała jest obrócona pupka? Zaczęłam szukać informacji o porodzie pośladkowym i coraz bardziej utwierdzałam sie w przekonaniu, że dam radę:) Pozostało znalezienie lekarza. Co było najtrudniejszą częścią tego planu. I znów niesamowite wydarzenie. Napisała do mnie pewna osoba, żebym zapytała w św. Zofii. Był wtorek, dzień po terminie wg OM, wiedziałam że wtedy dr Puzyna ma dyżur w przychodni… Zadzwoniłam i usłyszałam, że dobrze, ale jeszcze tego dnia do 19.00 mam się stawić w przychodni na kwalifikacji. Szybko spakowaliśmy walizki, zabraliśmy z przedszkola starszą córkę i ruszyliśmy do Warszawy. 18.50 byliśmy na miejscu…i zostałam zakwalifikowana 🙂 Do pośladkowego porodu po 2cc. Pozostało czekać na rozpoczęcie akcji.

Poród…

W czwartek skurcze były już intensywne i częste, pojechaliśmy więc do szpitala….Na IP wiedzieli już kim jestem i zadzwoniono po ordynatora. Szybkie badanie i usg, i pojechaliśmy na górę. Tam czekał już ordynator osobiście i, choć nie robi już tego na codzień, powiedział, że sam przyjmie mój poród. Czułam się bezpiecznie z takim lekarzem… Bezpiecznie na tyle, że nie dojdzie do bezsensownego cięcia bez wskazań. Sala porodowa była niesamowita… czułam się jak w spa… Personel miły, uśmiechnięty…. Było to odwrotnością moich doświadczeń. O wszystkim mnie informowano… na wszystko pytano o zgodę. Położna była ze mną tyle ile trzeba…ani za długo, ani za krótko. Ale mimo wszystko czułam, że się zablokowałam….skurcze przestały być tak mocne i częste…rozwarcie nie postępowało. Zaczęłam podkrwawiać. Po 6h okazało się, że CRP wzrosło do 60 i wtedy moje marzenie się zakończyło… pojechałam na cc…. ale pozwolono tatusiowi byc przy mnie w czasie operacji. Malutka po wyjęciu i zważeniu była przy mnie. Przytulaliśmy się w trójkę podczas szycia….

12721649_10201377467674858_56238344_n

Po wszystkim zostałam z nią cała noc na sali pooperacyjnej. Była przy mojej piersi. Mimo że moje marzenie się nie spełniło, miałam dobry poród.

Mam nadzieje ze vba3c się uda 🙂

Przekraczając granice niemożliwego… HBA2C po przejściach i VBACowe pośladki

Historia, która może wprawić w zachwyt lub oburzenie, ale z pewnością historia, wobec której nie można przejść obojętnie. Zdecydowałam się nią z Wami podzielić nie po to by zachęcać do porodu domowego w warunkach podwyższonego ryzyka położniczego czy też propagować poród bez asysty medycznej, ale by kolejny raz pokazać Wam jak wiele rzeczy jest możliwych i jak wiele (choć nie wszystko i o tym też warto pamiętać) zależy od Was:)

Słuchaj rozmowy Ewy Niteckiej z Anną Powideł na antenie radia Wnet

keep-calm-and-vba2c-on

Bliźniaki … naturalnie po cesarce! (USA)

Amerykańskie Kolegium Położników i Ginekologów w wytycznych z 2010 roku dotyczących porodów po cięciu cesarskim rekomenduje, aby kobiety po 1 cięciu cesarskim wykonanym poprzecznie w dole brzucha, u których nie istnieją inne przeciwwskazania do naturalnego porodu bliźniąt, miały możliwość podejmowania próby porodu pochwowego. Cieszy fakt, że są już miejsca na świecie, gdzie te zalecenia są wprowadzane w życie.

Poniżej przedstawiam Wam historię Joanny, która szczęśliwie urodziła swoje córeczki – bliźniaczki jednokosmówkowe dwuowodniowe – drogami natury po wcześniej przebytym cięciu cesarskim. Poród rozpoczął się spontanicznie w 37 tygodniu ciąży i miał miejsce w szpitalu Legacy Emanuel w Portland, w stanie Oregon. 

To był mój  trzeci poród. Pierwszy raz rodziłam naturalnie, bez ingerencji. W 40 tygodniu odeszły mi wody, skurcze zaczęły się 14 godzin później, a urodziłam po 6 godzinach akcji skurczowej. Parłam trzy razy, nie było żadnych komplikacji. Mój drugi poród to była nieplanowana cesarka w 39 tygodniu, przed wystąpieniem akcji skurczowej z powodu wątpliwości co do wzrastania dziecka i jego serduszka.

Przez całą trzecią ciążę – z bliźniaczkami – rozmawiałam z lekarzami i mówiłam im jak bardzo chciałabym urodzić naturalnie. Bardzo wyraźnie artykułowałam jak było to dla mnie ważne.  Rozmawialiśmy o wszystkich zagrożeniach i możliwych scenariuszach.  Druga bliźniaczka była w położeniu miednicowym, co napawało moją ginekolog niepokojem, ale ponieważ obydwa maluchy odpowiednio rosły, pod koniec ciąży lekarze zgodzili się spróbować ręcznego wydobycia drugiego „miednicowego” bliźniaka, po urodzeniu pierwszego.

Moja ginekolog obiecała mieć pieczę nade mną podczas porodu, nawet jeśli nie będzie jej na dyżurze. Postarałam się również, aby specjalista medycyny matczyno-płodowej obiecał mi swoją obecność przy porodzie, gdyż wiedziałam, że ręczne wydobycie płodu w położeniu miednicowym było dla niego mniej problematyczne niż dla mojej ginekolog. Kiedy jednak nadszedł czas przyjazdu do szpitala nie było żadnego z tych lekarzy.

Zdarza się dość często, że kiedy kobieta myśli, iż poród potoczy się w pewien sposób, przebiega on  zgoła odmiennie. Ważne jest, aby być na to przygotowanym i nadal jasno i otwarcie komunikować się  oraz być pewnym siebie, bez względu na to, co się dzieje.

Kiedy zgłosiliśmy się do szpitala, zajęła się nami bardzo troskliwa położna, która poświęcała nam dużo uwagi. Myślę, że to miało ogromne znaczenie. Powiedziałam jej, że chciałabym urodzić naturalnie, bez ingerencji. Wspierała mnie w tym. Potem przyszedł lekarz, więc znów zaczęłam mówić jak ważny jest dla mnie poród naturalny. I znów spotkałam się ze wsparciem. W końcu, kiedy przyszła lekarka dyżurna, powiedziałam jej jak bardzo fakt, iż jej nie znam wytrącił mnie z równowagi. Omówiłyśmy mój plan porodu. Pani doktor była BARDZO otwarta. Dała mi jasno do zrozumienia, że chce mnie wspierać. Równie jasno powiedziała mi, że chciałaby uniknąć rodzenia jednego bliźniaka  drogami natury, a drugiego przez cięcie cesarskie, jak również, że nie chce wykonywać ręcznego wydobycia położonego miednicowo drugiego płodu ponieważ był on o około pół kilo większy od pierwszego bliźniaka. Pani doktor powiedziała, że będzie chciała obrócić drugie bliźnię po porodzie pierwszego. Z tego powodu musiałam zdecydować się na znieczulenie zewnątrzoponowe.

Lekarka przebiła mi pęcherz płodowy i otrzymałam małą dawkę znieczulenia. Przez kolejne 3 godziny poród postępował dobrze. Przewieziono mnie na salę operacyjną (gdyż jest taki wymóg, aby porody podwyższonego ryzyka, jakim był poród drugiego bliźniaka, odbywały się na sali operacyjnej). Pierwsze dziecko urodziło się bardzo szybko – po 1 parciu. Myślę, że to dlatego, że to była już 3 ciąża. Potem przez około 20 minut lekarze usiłowali obrócić drugiego bliźniaka do położenia główkowego, ale córeczka nie obracała się. Wreszcie mała wstawiła się stópkami w kanał rodny. Zrezygnowana lekarka powiedziała, że teraz nie ma już szans na obrót i zapytała jak jestem nastawiona do porodu w położeniu miednicowym . Bez wahania zgodziłam się.

Poród przebiegł szybko i bez komplikacji. Sporo w tym zasługi pani ginekolog, która nie zawahała się i zaufała mi. Ale i tak najważniejsze jest zaufanie kobiety do samej siebie i jej wiara we własne siły!

joanna

Szpitalny poród drogami natury po cc … POŚLADKOWY! (Australia)

Historia australijskiej mamy, która była wystarczająco zdeterminowana, żeby urodzić naturalnie po cesarce dziecko ułożone pośladkowo. Piękny przykład uszanowania mechanizmu porodu pośladkowego przez personel – podejście „ręce z dala od dziecka rodzącego się pośladkowo”.

Historia w oryginalnej wersji językowej oraz zdjęcia dostępne na: http://birthwithoutfearblog.com/2013/02/26/amazing-breech-vbac-fast-hospital-birth-with-pictures/.

„Moje pierwsze dwa porody były wywoływane i szybkie. Moje 3 dziecko urodziło się przez cięcie cesarskie (w styczniu 2012) z powodu ułożenia pośladkowego. Nigdy nie chciałam mieć cesarki, ale lekarze nalegali. Sama byłam gotowa na naturalny poród pośladkowy, ale lekarze nie zgadzali się, twierdzili, że nie praktykują już porodów pośladkowych drogami natury. W rezultacie, zgodziłam się na planowe cięcie. Córeczka urodziła się w 39 i 4 dniu ciąży, zdrowa i szczęśliwa – idealna. Na szczęście wszystko poszło dobrze.  Jednak wciąż żałuję, że bardziej nie starałam się o poród naturalny, bo wiem, że mogłam urodzić. Zdecydowałam, że na pewno będę rodzić naturalnie po cięciu w 4 ciąży.

10 miesięcy po urodzeniu Mili, dowiedziałam się, że znów jestem w ciąży. Termin porodu miałam na koniec lipca 2012.

Moja 4 ciąża przebiegała bezproblemowo. Nie miałam porannych mdłości ani żadnych innych przypadłości. Chcieliśmy poznać płeć dziecka – w 20 tygodniu okazało się, że to dziewczynka.  Przeprowadziliśmy się z Canberry do Nowej Południowej Walii (tak więc z miasta na wieś) niedługo przed tym, jak dowiedzieliśmy się o ciąży. Tym razem miałam więc rodzić w innym szpitalu.

W 24 tygodniu i 5 dniu ciąży zgłosiłam się do szpitala z bólami brzucha. Zdecydowano, że trzeba usnąć mi wyrostek, który pękł. To było kilka pełnych obaw dni, gdyż istniało zagrożenie przedwczesnego porodu. Przed operacją, nalegałam, aby dali mi leki steroidowe na rozwój płuc dziecka, żeby zrobić wszystko co, możliwe by ją uratować, gdyby poród nastąpił. Na szczęście operacja przebiegła bez komplikacji i szybko doszłam do siebie. Malutka pozostała w brzuszku i nie dało się zauważyć żadnych negatywnych skutków mojego zabiegu na nią. Reszta ciąży przebiegała bez problemów, a ja patrzyłam na swój rosnący brzuszek i byłam coraz bardziej podekscytowana perspektywą narodzin mojego dziecka.

W 37 tygodniu poszłam na USG mające sprawdzić ułożeniu dziecka, mimo, że kilka dni wcześniej na wizycie u lekarza była ułożona główką w dół. Co zaskakujące, przekręciła się do ułożenia pośladkowego. Nie mogłam w to uwierzyć! Myślałam jednak, że skoro kilka dni wcześniej była w ułożeniu główkowym, jeszcze się odwróci. Próbowałam zrobić kilka ćwiczeń mających dziecku pomóc się obrócić – bez specjalnego zapału, gdyż ćwiczenia te nie dały żadnego rezultatu w ciąży z Milą.

Kiedy zaszłam w ciążę, zaczęłam czytać dużo informacji i historii na temat porodów pośladkowych. Wiedziałam, że jeśli tym razem dzidziuś ułoży się znów pupą w dół, będę bardziej naciskać na poród naturalny.  Nigdy jednak nie sądziłam, że ta wiedza mi się przyda.

Spotkałam się z moim lekarzem kilka dni później i powiedziałam, że w żadnym wypadku nie zgodzę się na [planową] cesarkę. Nalegałam na poród naturalny, uważając, że cięcie jest w tym przypadku nieuzasadnione. Lekarz okazał się wspierający. Zgodził się, że z podejmowaniem decyzji poczekamy, aż rozpocznie się poród (byłam zaskoczona jego reakcją, gdyż przygotowywałam się na walkę).  Jakkolwiek, on uważał, że i tak skończę na stole operacyjnym. Kilka miesięcy wcześniej ten sam lekarz pytał mnie dlaczego miałam cesarkę z trzecim dzieckiem. Był zdziwiony, że nie pozwolono mi spróbować urodzić naturalnie, szczególnie, że miałam już za sobą dwa porody drogami natury, a moje dzieci były niezbyt duże. Obecna sytuacja była jednak o tyle inna, że byłam po cięciu cesarskim. Stąd położnik był dość ostrożny.

Podczas kolejnych kilku wizyt malutka wciąż była w ułożeniu pośladkowym. Powoli godziłam się z myślą, że się nie obróci.

W 39 tygodniu ciąży poszłam na wizytę do innego położnika (chodziłam w sumie do 2 położników, więc kiedy nadszedł czas porodu, wiedziałam, że będę znała lekarza, który będzie na dyżurze). Lekarka zbadała mnie wewnętrznie. Miałam 2 cm rozwarcia, szyjka była miękka i przygotowana do porodu. Pani doktor powiedziała, że najprawdopodobniej urodzę w tym tygodniu. Wiedziała jaki jest mój stosunek do powtórnego cięcia i że prawdopodobnie się na nie nie zgodzę. I jakkolwiek lekarze bardzo nie chcieli naturalnego porodu pośladkowego, nie mogli odmówić sprawowania opieki nade mną. Czułam się podle stawiając tę panią doktor i drugiego położnika w takiej niekomfortowej sytuacji, jednak alternatywą było pozbawienie siebie możliwości urodzenia, w taki sposób, w jakich chciałam urodzić. A to przecież moje ciało i moje dziecko. Był czwartek, 26 lipiec.

Przez poprzedni tydzień odchodził mi w niewielkich ilościach czop śluzowy. Rankiem w sobotę, 28 lipca (w 39 +6 tygodniu) odeszła mi pozostała część czopa. W mijającym tygodniu miałam także powtarzające się, trochę bolesne (może nie jakoś bardzo, ale zauważalne) skurcze przepowiadające. To zdarzało się głównie, kiedy karmiłam piersią Milę (18 miesięcy). Teraz skurcze też się pojawiały, nawet trochę częściej i bardziej bolesne, lecz wciąż nieregularne. Nie zwracałam na nie uwagi.

Położyłam się spać pół godziny po północy. Zrobiło mi się ciepło i przyjemnie w łóżku. Wtedy złapał mnie kaszel.  Jak tylko zakaszlałam, odeszły mi wody. Zupełnie się tego nie spodziewałam! Przez następne 20 minut usiłowałam dodzwonić się do naszego szpitala. Kiedy wreszcie mi się to udało, położna (Susan) poinformowała mnie, że ponieważ jest weekend a dziecko jest w ułożeniu pośladkowym, musimy jechać do szpitala Orange Base. Nasz lokalny szpital nie dysponował w tamtym momencie zespołem operacyjnym, a chcieli mieć takie wsparcie na wypadek, gdy wystąpiły jakieś komplikacje. Szpital Orange Base był oddalony od nas o ponad godzinę drogi i nie za bardzo uśmiechało nam się tyle jechać, ale nie mieliśmy wyboru.

Kiedy odłożyłam słuchawkę (przed godziną 1 w nocy), zaczęłam odczuwać bolesne skurcze. Były co 5 minut i trwały ponad minutę. To dało mi nadzieję, że ten poród może się udać, gdyż przy moje poprzednie porody zawsze musiały być wywoływane.

Około 1.20 przyjechała moja mama. Zauważyła, że mam skurcze. Zasugerowała, żebyśmy zadzwonili po karetkę i pojechali nią do szpitala, gdyż  Lach (mój mąż) nie czuł się zbyt dobrze (przez ostatni tydzień miał potworną grypę), a moje poprzednie porody drogami natury były szybkie, więc lepiej nie ryzykować rodzenia w samochodzie. Tak więc mama zadzwoniła po ambulans. Ja klęczałam na łóżku na czworakach. Martwiłam się możliwością wypadnięcia pępowiny, bo nie wiedziałam czy dzidzia wstawiła się już pupą w miednicę. Miałam ogromną ochotę wstać i iść pod prysznic, ale nie chciałam ryzykować stawiania się do pionu, co mogłoby skutkować wypadnięciem pępowiny.

Karetka przyjechała około 1.40.  Sanitariusz powiedział, że najpierw musimy pojechać do lokalnego szpitala. Czułam się z tym niezręcznie, bo przecież poinformowano mnie, że mam jechać prosto do Orange Base, ale sanitariusz twierdził, że taki jest regulamin. Po drodze miała jeden albo dwa skurcze, i wcale nie uśmiechało mi się jechać w ten sposób aż do Orange Base. Jeszcze w karetce założono mi wenflon, na wypadek, gdybym potrzebowała płynów dożylnych, itd.

O 2 w nocy, jadąc szpitalnym korytarzem na porodówkę, miałam kolejny skurcz (leżałam an plecach, AU!). Przyszła moja położna Susan. Musiałam poczekać na dyżurnego lekarza. Kiedy pani doktor przyszła i mnie zbadała, okazało się, że mam rozwarcie na 8 cm! Nie mogłam w to uwierzyć! Właśnie takiego porodu chciałam odkąd dowiedziałam się, że dzidzia jest w ułożeniu pośladkowym, gdyż obaj położnicy, do których chodziłam powiedzieli, że jeśli przyjadę do szpitala z 7-8 cm rozwarciem, nie będą mieli nic przeciwko naturalnemu porodowi pośladkowemu. Tak więc, po badaniu wewnętrznym moja pani doktor powiedziała, że nigdzie nie jadę (JUPI!).

Lekarka i położna wytłumaczyły mi jak będzie wyglądał ten poród. Rozmawiałam wcześniej z panią doktor na ten temat, więc co nieco wiedziałam. Powiedziano mi, że kiedy będę już miała pełne rozwarcie i skurcze parte, będę musiała położyć się na łóżku, na plecach, z pupą na samym końcu łóżka. Personel przyjmie postawę „ręce z daleka”, co znaczyło, że nikt nie będzie dotykał mojego rodzącego się dziecka, aby nie odgięło ono główki będąc jeszcze w moim ciele (mogłoby to spowodować, że dziecko utknęłoby).  Susan (położna) powiedziała, że będzie jej bardzo trudno oprzeć się pokusie dotknięcia dziecka, gdyż jest przyzwyczajona to robić, przyjmując porody w ułożeniu główkowym.

Było prawie wpół do trzeciej, kiedy było już pewne, że zostaję w tym szpitalu. Poszłam pod prysznic (jak dobrze było wstać i nie leżeć na plecach!). Byłam pod prysznice 10 minut. Potem poprosiłam o gaz (używałam tej metody łagodzenia bólu przy poprzednich porodach i pomagała ona mi się odpowiednio skupić).

Niedługo zaczęłam odczuwać potrzebę parcia. Powiedziałam o tym Susan. Musiałam wyjść spod prysznica i położyć się na łóżku. Nie miałam ochoty, ale… Weszłam na łóżko i przyjęłam pozycję na czworakach. Lekarka mnie zbadała. Rozwarcie było prawie pełne. Pozostał tylko rąbek szyjki macicy, który zagradzał drogę dziecku. Pozostałam w takiej pozycji, wdychając gaz i walcząc z potrzebą parcia. Była godzina 2.45.

W końcu, około 3 miałam pełne rozwarcie. Mogłam zacząć przeć. Przekręciłam się na plecy, na pół siedząco i zaczęłam wypierać dziecko.

Po kilku minutach parcia, poczułam, że malutka obniża się. Wyszła jej pupa (zrobiła siku i kupę zaraz przed tym, jak tyłeczek się urodził). Potem wyskoczyły jej stópki. Następnie urodziła się główka i podano mi ją. Moja córeczka urodziła się o 3.13 rano (ciut ponad godzinę po przyjeździe do szpitala, po 2 godzinach porodu).

Susan chciała przeciąć pępowinę, ale przypomniałam jej, że chcę by to zrobiono dopiero, gdy przestanie tętnić, ponieważ wiedziałam, że to bardzo korzystne, by dziecko otrzymało krew łożyskową. Po chwili lekarka powiedziała, żeby przeciąć pępowinę, bo miała wątpliwości co do kondycji malutkiej. Na szczęście wszystko było ok (wiedziałam to, gdyż dzidzia była ożywiona i próbowała płakać). Lach przeciął pępowinę i córeczka została na chwilę zabrana do kącika cieplnego, gdzie udrożniono jej drogi oddechowe. Wkrótce wróciła do mnie i przyssała się do piersi.

Zachwycałam się moją malutką córeczką. Po chwili urodziłam łożysko, zbadano mnie i założono kilka szwów. Mała ważyła 3110 g i mierzyła 48 cm. Wzięłam prysznic i wszyscy troje poszliśmy do sali poporodowej trochę się przespać. Susan pozwoliła Lachowi zostać ze mną, gdyż na oddziale było bardzo spokojnie (zaleta małego szpitala).  Drzemałam i budziłam się przez kolejne kilka godzin. Potem zjadłam śniadanie i czekałam na lekarza, aby dostać wypis. O 11.30 przed południem zostałyśmy wypisane i udaliśmy się do domu przedstawić nową siostrzyczkę starszemu rodzeństwu.”

Filmik dostępny jest również z napisami w języku polskim na: http://www.amara.org/pl/videos/XlM3Qb7naipN/info/natural-breech-vbac-birth-of-remi-graphic/

Dziękuję serwisowi BirthWithouFear za zgodę na tłumaczenie i udostępnianie historii.

http://birthwithoutfearblog.com/2013/02/26/amazing-breech-vbac-fast-hospital-birth-with-pictures/