Mega uczucie spełnienia (Katowice)

Przygotujcie chusteczki! Bo przy tej historii nie da się nie płakać. Znajdziecie tu mieszankę ekstremalnych uczuć – od bezsilności, żalu i złości po uzdrowienie, spełnienie i radość. Oto opowieść Klaudyny:

Nie wiem czy wczoraj tj. 03.09.2015 r. to była jakaś prorocza noc czy jak? Obudziłam się dokładnie o 02:08 i już do 5 nie mogłam usnąć. Zaglądałam do waszych historii Vbac – bo dzielnie kibicuję na bieżąco :-D. Próbowałam zasnąć a tu przed oczami pojawił mi się obraz moich porodów – nie wiem czy to efekt tego, że wczoraj byłam oglądać „świeżą” dzidzie znajomych czy może to był taki bodziec, aby w końcu opisać swoją historię? Jakoś do tej pory nie mogłam się za to nigdy zabrać,  bo uważam się za nie najlepszego pisarza ;-).

Zacznę od początku: pierwszy poród w 2006 r., ja wtedy lat 20. Naprawdę myślę, że w tym wieku kobiety ( a przynajmniej ja ) nie są emocjonalnie przygotowane do porodu . Ciąża przebiegała ok, aż do 20 tygodnia kiedy to obudziłam się w nocy i myślę „no nie chyba się zesikałam”. Wstałam i poszłam do łazienki, i w momencie kiedy stanęłam na równe nogi: chluppp… i ogromna kałuża krwi ;-(. Mieszkałam wtedy z mężem i moimi rodzicami i jak zobaczyłam co się dzieje – to w krzyk! Mąż zielony ze strachu jak zobaczył co się dzieje i go zamurowało, więc jak zwykle mogłam liczyć tylko na przytomną reakcję mamy. Wezwała pogotowie, które ok godziny 2:00 zabrało mnie do szpitala. Ja zaryczana i nie mogąca złapać tchu przez łzy – w głowie jedna myśl: „to koniec, straciłam dziecko, na 100% tyle krwi musi oznaczać jedno„. Zanim przeszłam przez całą papierologię trwało to trochę, a ja nadal nie mogłam się uspokoić. Po przyjęciu na oddział patologii dostałam jakieś pigułki do połknięcia i obudziłam się dopiero rano. Myślałam sobie, że to tylko jakiś zły sen, ale miejsce w którym się obudziłam nie pozostawiało złudzeń. Dlatego jakież było moje zdziwienie, że jest godzina 7:30 a mnie nie zbadał żaden lekarz – nawet ze mną nie rozmawiał.

I w sumie odtąd zaczyna się moja trauma związana z owym szpitalem ;-(. Otwieram oczy i widzę siostrę oddziałową, która spisuje temperatury. Pytam grzecznie – przestraszona jak nigdy dotąd, już czując się na pozycji  „przepraszam, że się tu znalazłam” – „Przepraszam ja nie będę nawet miała zrobionego USG?” Słyszę odpowiedź, która do tej pory dźwięczy mi w uszach i nie rozumiem jak tacy ludzie mogą pracować jeszcze na takich oddziałach „Dziecko, teraz czy za dwie godziny, przecież to i tak ci nie pomoże.” PŁACZ – nie rozumiem co się dzieje. Na oddział wpada mój brat ( brat nie mąż) z pretensjami, że nikt jeszcze nie raczył mnie zbadać, ale grzecznie go uciszam aby nie miało to wpływu na dalszą opiekę.

Ok godziny 9:00 wizyta i badania: wzywają mnie, więc idę z duszą na ramieniu. Badanie to kolejna trauma: masa studentów, nikt nie pytam mnie o zdanie czy może sobie nie życzę ich obecności. Lekarz bada – pełno krwi. Wyjmuje zakrwawioną rękawiczkę i wymachuje ręką do studentów. Mnie nic nie mówi o niczym nie informuje. Wychodzę i o nic nie pytam – nie wiem, może ze strachu przed odpowiedzią? Później, za parę godzin USG i też nic nie mogę się dowiedzieć oprócz tego, że nie wiedzą co to był za krwotok. Jak nie wiedzą? Pytam jak to możliwe?

W godzinach popołudniowych moja mama nie wytrzymuje, wkłada KASĘ do koperty i idzie do ordynatora – to on mnie badał wcześniej. Zabiera kopertę z pieniędzmi i nagle dostaje olśnienia. Nawet rozrysowuje jej na kartce co i jak ;-(. Jeśli dobrze pamiętam zrobiła się jakaś cysta – torbiel czy coś takiego, ale poza macicą. To pękło, ale nie zagroziło dziecku – nie wiedzą dlaczego, ale najważniejsze, że dziecko całe i zdrowe. Tydzień spędzony w koszmarnym szpitalu w Dąbrowie Górniczej i koszmarny ordynator pan R.! Później do końca strach o utrzymanie ciąży. Na szczęście nic złego się już nie przytrafiło, poza moim stanem psychicznym, który chyba zajadałam kończąc ciąże z ok 25 kg na plusie .

Przychodzi termin porodu – lekarz prowadzący wypisuje skierowanie do szpitala i namawia na szpital w Będzinie lub Sosnowcu. Myślę wtedy: co on jakiś chory? Po co mam jeździć gdzieś po innych miastach, jak u siebie mam blisko. Ponadto znajoma pracuje na oddziale noworodkowym w Dąbrowie, więc ona zadba o dzidzię. To była najgorsza decyzja w moim życiu!!! Do tej pory myślę: dlaczego nie posłuchałam swojego lekarza? Skąd mogłam wiedzieć, że tak to będzie wyglądać? Mogłam wiedzieć już po 1 wizycie w tym szpitalu!

Parę dni po terminie stawiam się w szpitalu – nie wiem co będzie, jak powinno wszystko wyglądać, nic nie robią i też nic się nie dzieje. Nikt też o niczym nie informuje. Po kilku dniach odchodzi czop – ja nawet nie wiem na tamten czas co to takiego i lecę pokazać położnej. Bez wyjaśnień mówi: ok ok idź się położyć, tak ma być. Ja na tamtą chwilę zaś jestem przestraszona myśląc, że to krew i coś jest nie tak. Nadmienię, że mam wadę wzroku – 5,00 – jest zaświadczenie od okulisty, że wszystko ok, ale to nie wystarcza. Kolejni lekarze na wizytach nie chcą podejmować próby wywołania. Mówią niech ordynator decyduje ;-( a ty idź leżeć i proszę za dużo nie chodzić. Robię jak kazali – nie wiem o co chodzi. Ordynator na wizytach oczywiście ponownie wykazał się jakże ludzkim zachowaniem: „ Jezu taka młoda jesteś a tak się spasłaś. Dlaczego tu rodzisz skoro prowadzi cię lekarz w Sosnowca? Trzeba było tam sobie iść rodzić” – Wtedy już czuję się jak wrak człowiek – wrak kobiety – potraktowana jak Śmieć!

Mija 10 dzień po terminie moja mama ponownie nie daje rady i idzie z kolejną kopertą! Następnie lewatywa i oxy. Nie pozwalają mamie do mnie wejść – męża nie ma. EMOCJONALNY IMPOTENT!!! Boi się ewentualnie być przy porodzie, więc spokojnie spędza czas w pracy – do tej pory nie mogę tego pojąć, że chociażby nie czekał za drzwiami lub pod szpitalem. Wiedział, że ja nie chcę, aby był przy porodzie – myślałam wtedy, że właśnie takie będzie moje stanowisko w tej kwestii do końca życia, ale jak później się okazało życie pisze swoje scenariusze.

Kładą mnie na łóżku pod kroplówką, obok za parawanem rodzi dzielnie dziewczyna – ja przerażona. Ordynator w tym czasie na dole w przyszpitalnej przychodni ma dyżur i wychodząc mówi do położnych pokazując na mnie palcem: „Ona na mojej zmianie ma urodzić” Znika. Pojawiają się skurcze, ale wraz z końcem kroplówki wszystko ustaje. Godzina ok 12:45 wraca ordynator ze słowami „A tu dalej nic?” Rozwarcie na 2 cm – brak skurczy – akcja STOP! Wtedy, to też pamiętam dokładnie, bierze do ręki jakiś wielki HAK i mówi: „spokojnie, nic się nie bój”, i przebija mi wody. Właśnie za to mam największe pretensje. Gdyby nie to mogłabym jeszcze poczekać spróbować na następny dzień – cokolwiek. Wody chlusnęły i nie było już odwrotu – a akcji żadnej ;-(. Jest 21 lipiec 2006 r. upał masakryczny, nie mam w nikim wsparcia, nie pozwalają nikomu do mnie wejść. Przed salą KOCHANA mama, ojciec i brat. Z tego upału zakręciło mi się w głowie, nie pozwolili nic się napić – zasłabłam. Biegiem robią CC – idę golusieńka na stół – niczym nie okryli przy otwartych drzwiach – ponownie potraktowana jak śmieć! Usypiają!

Godzina 14:05 przez CC na świat przychodzi Miłosz z wagą 3 750 i 61 cm. Nie pokazali mi go nawet ( teraz nawet łzy cisną mi się do oczu ). Słyszę mamę: nie zamykaj oczu, nie śpij, jestem tu z tobą!

KOCHAM CIĘ MAMO za wszystko co dla mnie zrobiłaś!!!

Jedyne co czuję to przeraźliwy ból!!! Nie mogę jeszcze długo funkcjonować normalnie. Pozostaje wielki żal i pretensje. Na dodatek jestem cięta z góry na dół – blizna od pępka do samego dołu. Mięśnie martwe a brzuch w rozsypce totalnej . Wspomniana wcześniej znajoma przyjeżdża tylko na chwilę zobaczyć moje maleństwo czy wszystko ok. Ja 10 dni po terminie, a ona właśnie zaczyna urlop. Tak więc jedyny powód, dla którego chciałam tam rodzić okazał się złudzeniem ;-(. Mąż przyjeżdża na chwilę dopiero po pracy ok godziny 18:00.

Nie muszę chyba mówić, że związek z kimś takim nie przetrwał próby czasu. Poznaję bliżej obecnego partnera Piotra – właściwie zaczynam do niego czuć coś więcej, bo znam go już od dawna. Po pewnym czasie decydujemy się w 100% świadomie na dziecko – oboje bardzo tego chcemy :-D. Udaje się, jestem w ciąży – będzie CÓRKA!!! Ciąża przebiega bez problemu i zakłóceń ;-). Wybieramy szpital – decyduję się na CSK w Katowicach. Najlepszy wybór jak mogłam podjąć – chociaż przez to, że tak odległy nie odbyło się bez jednego minusa, ale o tym za chwilę .

Oczywiście nastawiona jestem tylko i wyłącznie na poród naturalny i nie dopuszczam innej myśli do siebie. Lekarz mówi OK, nie widzi przeciwwskazań i problemu, więc też nie ma zbędnych dyskusji. Magdalena H., pamiętam jak w jednym poście pisałaś do dziewczyny, że aby wszystko poszło ok należy również brać pod uwagę ewentualne kolejne CC.  Wtedy w razie co, nie ma tak wielkiego rozczarowania. Nie wiem, może to zależy indywidualnie od charakteru, ale mnie by to chyba nie pomogło. Tak jak mówię, innej opcji nie było – tylko SN  

Ponownie po terminie tym razem 10 dni, ale już na spokojnie stawiam się w szpitalu. Tego samego dnia rano odchodzi czop co mnie cieszy – już wiem co to :-D. Badanie na IP – skurczy brak, szyjka przepuszcza 1 palec. Na porodówkę wchodzę ze słowami: „ Nie zgadzam się na kolejne CC – no chyba że w przypadku jakiegoś zagrożenia” . Jest dobrze, jest determinacja – choć tak naprawdę nie wiem czego się spodziewać. W duchu boję się, że tu taka twarda, z wysokim progiem bólu – tak mi się wydaje – a co będzie jak nie dam rady i się poddam? Nie dopuszczam tego do siebie. Patrzą na mnie ze zdziwieniem. Myślą: serio? nie chcesz kolejnego CC? Dziwne zazwyczaj większość chce. Nikt nie dyskutuje, nie namawia na CC – niczym nie straszą. Jestem „obca” nie znam ani żadnego lekarza ani żadnej położnej z tego szpitala ale idziemy na żywioł .

Trafiam akurat na porodówkę, bo nie ma innych miejsc. Śpię na łóżku porodowym w jednej z powiedzmy 3 sal – bez drzwi więc co obok nie widać ale doskonale słychać. Nie przeszkadza mi to jakoś specjalnie, tylko tyle, że nie mogę się wyspać ani nawet zasnąć bo raz, że nie wygodnie a dwa, że odbywające się porody. W pierwszy dzień badania itd. + USG. Na USG prowadzi mnie ładna, młoda Pani – myślę, że to może jakaś studentka albo asystentka. Nie wiem czemu pomyślałam, że jest za fajna, żeby być lekarzem jak się później okazało :-D. Idę w kapcioszkach na dół po schodach i fruuuu noga mi się omsknęła i zjechałam do połowy na pupie . Czym bardzo przestraszyłam ową Panią doktor. Na drugi dzień mnie doglądała z zainteresowaniem, co było bardzo miłe i zapamiętam do końca życia. Agnieszka Solecka – cudowna kobieta i lekarz. Bardzo mi pomogła przychodziła, pytała co i jak, robiła masaż szyjki, aby pomóc .

Bardzo chciałam, aby mój Piotrek był przy porodzie ze mną – on też nie wyobrażał sobie tego inaczej. Całkowicie miałam do tego odmienny stosunek niż poprzednim razem. Jednak tak wiele zależy od tego jakie relacje łączą cię z partnerem, jakie czujesz wsparcie.

Drugiego dnia po średnio przespanej nocy – budziły mnie kolejne porody  – zrobiono lewatywę i podłączono OXY. Piotrek był ze mną. Spacerował po korytarzu i wspierał. Było cudownie. Pojawiły się skurcze dość odczuwalne i wydawało mi się regularne. Podczas skurczu musiałam przykucać, bo sprawiało mi to ulgę. Podłączona pod KTG – nic nie wykazuje oprócz pojedynczych skurczy a co najdziwniejsze na zapisie były wtedy kiedy ja kompletnie ich nie czułam. Po kolejnym badaniu rozwarcie na 3 cm. Powtórka z rozrywki – koniec kroplówki i po jakimś czasie skurcze ucichły – tak jak przy poprzednim porodzie. W międzyczasie rodzi kobietka która tak przeraźliwie krzyczy i wzywa Boga na pomoc, że aż słychać ją chyba na końcu szpitala. Wcale nie współpracuje z położnymi wręcz ucieka i zaciska nogi. Biedne chciały jej pomóc i szybko skończyć poród a ona sama wszystko przeciągała swoim zachowaniem. Byłam przekonana, że to jej pierwszy poród. Jak się później okazało to był jej 2 poród lecz pierwszy był ze znieczuleniem. Sama opowiadała mi, że teraz jednak widzi różnicę w znieczuleniu i wcale nie chodzi tu o ból. Mówiła, że dziękuje za to że tym razem było bez bo za pierwszym razem po znieczuleniu była otępiała i też nie mogła jakiś czas dojść do siebie. Właściwie to teraz mnie to zastanawia może warto poruszyć kiedyś ten temat Magdaleno czy lepiej Z czy BEZ i Za i Przeciw . To tak na marginesie .

Nie powiem trochę mnie ta STOP Akcja zdołowała. Decyzja co dalej zapadnie jutro a teraz czekamy. Mówię do Piotrka: „słuchaj, jutro nie przyjeżdżaj tak wcześnie, lepiej idź do pracy na spokojnie, bo urlop się przyda jak wrócę do domu, a jak się coś zacznie to dam ci znać. Boję się że będziemy tu jutro chodzić i chodzić i będzie to samo wszystko się zatrzyma .” Kochany jak zawsze posłuchał. „Tylko dzwoń jak coś, zaraz jestem.” „Zaraz” czytaj „w miarę możliwości” bo szpital oddalony o ok 40 km. Czułam jeszcze skurcze, ale skoro KTG nic nie pokazywało, to się nie odzywałam aż ucichły. Tej nocy spałam jak zabita – pierwszy raz odkąd tu jestem myślę. Obudziłam się i słyszę za ścianą dziewczynę. Przyjechała nad ranem bo odeszły jej wody – 37 tydzień. Myślę no pięknie i ona dziś będzie tulić dzidziusia a ja tu leżę i leżę i nic. A ona w dodatku 37 tydz – gdzie tu sprawiedliwość. Za chwilę następna – ale szykują CC. Myślę: kurde następna. I następna. Wychodzą wszystkie z dzieciaczkami a ja dalej NIC.

Piotrek ciągle pisze lub dzwoni – jest biedny w pracy i się martwi . Badanie. P. Agnieszka bada – mówi ooooo 5 cm.  SUPER. Kolejna OXY, ale mówię: spokojnie, nic się nie dzieje, jak coś, dam znać bo znowu wszystko może się zatrzymać. Ok 11:30 spaceruje po korytarzu z kroplówką i nawet dzwonią z pracy, co tam słychać i kiedy się rozpakuje z 2packu? Mówię, że spokojnie, nic się nie dzieje jeszcze. Skurcze takie same jak wczoraj – jak na głodnego oczywiście . Byłam już taka głodna, że nie mogę a tu na salę przynoszą zupkę 😉 Pech chciał, że koło stolika postawili wielki aparat KTG, który zagradzał drogę do zupki Poprosiłam jakoś instynktownie chyba o worek sako i mówię, że wszystko ok, ale czuję że tak w kuckach będzie mi wygodniej . Oczywiście położna dała worek mówiła, że bardzo dobrze itd. Skurcze stawały się mocniejsze – ja głodna – do zupki daleko 😉 I kuźwa nie mam łyżki, więc i tak nie dam rady między skurczami tego chlipnąć, hehe, bo skurcze długie i częste. Ale ja GŁUPIA mówię: spoko, spoko, to na 100% jeszcze nie to, więc nigdzie nie dzwonię :-D, zdążę jeszcze przecież.

Wchodzi położna patrzy na mnie i mówi „O matko, to Panią już tak wzięło? Czemu nic Pani nie mówi? Taka tu cisza!” Myślę dalej, że to pewnie ściema jakaś i się wszystko zatrzyma – BOŻE, nie mogę sobie darować, że Piotrek przez moją głupotę faktycznie nie zdążył dojechać, hehe – śmiech przez łzy, z własnej głupoty. Przychodzi P. Agnieszka i bada – odchodzą wody – zielone. Rozwarcie 7 cm i właśnie w tym momencie mnie olśniło. Wzięłam telefon do ręki i pisałam SMSy – do Piotrka i Mamy: „odeszły mi wody”, „mam 8 cm rozwarcia ”, „9 cm – zaraz urodzę!”, „kochanie mamy piękną córkę”. Wszystko to pamiętam dokładnie, tylko czemu tak późno się obudziłam z tymi telefonami KURDE. Piotrek jak odczytywał ostatniego SMS-a to otwierał właśnie drzwi wejściowe do szpitala  

Po odejściu wód jakoś szybko wszystko się potoczyło. Pamiętam, że słuchałam się położnej i lekarki, a one głaskały mnie po kolanie i chwaliły za oddech i współpracę. Cudowna Pani położna – obserwuje naszą grupę wsparcia, Pani Anna Stachulska – Anioł nie człowiek, wtedy wydała mi się podobna do Pocahontas przez długie włosy . Mówiła do mnie: „Krzyknij sobie” a ja na to, że nie mam takiej potrzeby więc oddychałam grzecznie i parłam w ciszy. Dziewczyny obok z Sali mówiły później, że nie myślały, że poród może tak wyglądać – bez zająknięcia i bez odgłosów – moich w sensie.

Emilka dnia 03.10.2013 r. o godzinie 15:12 waga: 3 350 i 57 cm wyskoczyła jak z procy ze mnie . Trafiła na mnie i dostała buziaka ale musiała szybko uciekać bo była wykończona i cała sina – obwiązana pępowiną. A mną zajmowali się lekarze … Zostałam uśpiona na chwilę raz dwa w celu sprawdzenia blizny i obudziłam się przy ostatnim zaciąganiu szwa. Miałam 2 tylko na szczęście . Trwało to naprawdę szybko od momentu uśpienia, bo jak się obudziłam to właśnie na salę wszedł Piotrek i pomagał mi zejść z łóżka. Jak to mama stwierdziła: „ No tak, chłop to zawsze przyjdzie na gotowe :-D”.

Mega uczucie spełnienia dać radę, a po dzieciach widzę taką różnicę, że Miłosz po CC (nie wiem jaki to ma związek ale) do tej pory w nocy bardzo się wzdryga, tak jakby był wyszarpywany skądś.  Jak był mały to było tak co chwilę i nagminnie. Emilka zaś jest bardziej spokojna podczas snu .

Jeszcze jedno przychodzi mi do głowy. Zawsze czytałam, że bóle parte to odczucie jakby chciało się kupę 😉 Co prawda ja odczułam to chyba inaczej, ale słyszałam, że dziewczyny przy porodzie krzyczą, że chcą kupę właśnie wtedy ;-). Zawsze mówiłam, że to chyba głupie i jak tak nie będę mówić – powiem normalnie, że mam parte lub coś w tym stylu . Ale teraz już wiem, że przy takiej częstotliwości słowo: QPA jest po prostu najkrótsze i najszybsze do wypowiedzenia, hahahahaha.

Dodam jeszcze, że w szpitalu Klinicznym studenci są jak wiadomo normą i przy przyjęciu podpisuje się nawet dokument dotyczący tego. W CSK w Katowicach natomiast każdy student przed wejściem na salę najpierw pytał grzecznie o zgodę, więc bardzo mi się to podobało i należy się za to pochwała  

Dzieciaczki udało mi się wykarmić w miarę możliwości naturalnie Miłosz – 10 miesięcy a Emilka – 6 miesięcy ( ze względu na powrót do pracy).

Poród naturalny jest bez porównania dla mnie lepszy od CC – zaraz wstałam i mogłam robić wszystko Cudowne uczucie

Chcę podziękować całej załodze CSK Ligota – mimo, że już jakiś czas minął, ja zawsze będę was miło i ciepło wspominać! Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak dla nas matek taki Vbac jest ważny emocjonalnie – szczególnie po takiej traumie jak miałam wcześniej Takie szpitale i taka załoga przywracają wiarę w człowieczeństwo i służbę z powołania – KOCHAM WAS :-*

MOJE KOCHANE DZIECIACZKI

 dzieci

2 thoughts on “Mega uczucie spełnienia (Katowice)

  1. Podobno po cesarce lekarze nie mogą podawać oksytocyny, ale bohaterka była cięta w poprzek. Może to zmienia postać rzeczy. Podziwiam wszystkie tutaj historie kobiet. Ja nie odważyłabym się urodzić naturalnie po cesarce.

    • Oksytocyna nie jest zalecana po cc, gdyż statystycznie zwiększa ryzyko rozejścia się blizny. Jednak nie jest kategorycznie zakazanym lekiem. Stosowana z rozwagą, pod kontrolą, w niewielkich ilościach, jest w niektórych sytuacjach położniczych pomocna, również w porodzie po cc.

      A co do odwagi, być może VBAC to po prostu nie Twoja droga. Ale jeśli coś Cię do tego tematu przyciąga, być może ten brak odwagi, o którym piszesz chce Ci coś powiedzieć i gdzieś Cię zaprowadzić;) Pozdrawiam serdecznie.

Skomentuj VBAC mama Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.