Mój piękny udany VBAC (Zielona Góra)

VBAC w Zielonej Górze też możliwy:) Dziś wzruszająca historia Marty:

We wrześniu 2013 roku przez cc przyszedł na świat nasz długo wyczekiwany synek. Staraliśmy się o dzidziusia dwa lata i w końcu się udało. Mały był ułożony pośladkowo, więc  o porodzie siłami natury nie było mowy. Mój lekarz prowadzący nawet nie wspomniał o próbie obrotu wewnątrzmacicznego. Po prostu – cięcie i już, cesarka i po sprawie…  Jestem  dość drobną osobą – 155 cm wzrostu i 46 kg, więc moja pani doktor chyba nie wierzyła, że jestem zdolna urodzić naturalnie. W tamtym czasie byłam tak zestresowaną przyszłą mamą, tak długo czekaliśmy na dzidziusia, że nawet nie pytałam, czy są jakieś metody aby pomóc dziecku obrócić się główką w dół. Lekarka nastraszyła mnie, że nie możemy czekać aż akcja porodowa się sama rozpocznie, nie możemy czekać do terminu porodu, tylko musimy wykonać cięcie po skończonym 39 tygodniu ciąży, ponieważ… tu cytat: „nie możemy pozwolić, by pierwsze urodziły się nóżki – to za duże ryzyko”. Do tego od 16 tygodnia ciąży miałam skurcze przepowiadające, które nie były bolesne, ale w mojej głowie oznaczały najgorsze – przedwczesny poród. Oczywiście uwierzyłam mojej lekarce i zgodziłam się na planowane CC. Podczas operacji atmosfera w szpitalu była bardzo pozytywna i optymistyczna – lekarze mili, opieka położnych super, znieczulenie zniosłam bardzo dobrze i cały zabieg również. 20 minut po wszystkim dostałam dzieciątko do piersi, z karmieniem nie było problemów. Wstałam 12 h po CC (bolało jak cholera), w pełni doszłam do siebie tydzień później. Synek okazał się być dzieckiem raczej płaczliwym, niespokojnym, miał problemy z zaśnięciem i strasznie ulewał. Nie uznawał żadnych smoczków, tylko pierś go uspokajała.

Po odstawieniu od piersi, miesiączka powróciła po 3 miesiącach. Poszłam więc na wizytę do ginekologa, żeby sprawdzić czy wszystko jest ok. Moja pani doktor stwierdziła, że wszystko jest w porządku, ale to cykl bezowulacyjny. I tak w cyklu „bezowulacyjnym” zaszłam w drugą ciążę. Dokładnie, gdy straszy synek miał 1,5 roku.  To było wielkie zaskoczenie. Mąż – wniebowzięty, ja – przerażona, ale w głębi duszy szczęśliwa, że tym razem bez problemów, bez faszerowania się hormonami udało się zajść w ciążę. Dodam, że przez ten czas z blizną nie miałam żadnych problemów, żadnych dolegliwości. Od razu powiedziałam lekarce, że chce urodzić SN. Ona się zgodziła, jeśli będą spełnione pewne warunki: odpowiednia grubość blizny, odpowiednie ułożenie dziecka, poród rozpocznie się sam i będzie postępował prawidłowo, zapisy ktg będą dobre. Pełna nadziei trwałam w swoim przekonaniu całą ciążę. Do 30 tygodnia córeczka również była ułożona pośladkowo, co trochę mnie martwiło, ale w końcu się obróciła!:) Moja blizna nie była specjalnie gruba, ale była na całej długości jednolita, pod koniec ciąży miała około 2 mm. Pani doktor przykazała, że jeśli tylko się coś zacznie, mam szybko jechać na izbę przyjęć, bo stan po CC to zagrożenie dla zdrowia i życia mojego i dziecka i blizna może się szybko rozejść, więc muszę być pod stałą opieką medyczną, jeśli chcę spróbować rodzić siłami natury. Przykazała również, że jeśli się nic nie rozpocznie do terminu porodu, to idę pod nóż.

Jakieś dwa tygodnie przed terminem porodu zdecydowałam się na opiekę prywatnej położnej – to był strzał w 10. Czułam się bezpiecznie i czułam, że mój VBAC może się udać. Sądzę, że w pojedynkę nie miałabym szans – w szpitalu nastraszyliby mnie i pocięli. Położna poradziła, by pić liście malin i przytulać się do męża. Zastosowałam się do rad i 16 stycznia 2016r. zaczął mi odchodzić czop śluzowy. Trochę mnie jednak martwił fakt, że oprócz śluzu pojawia się żywa krew. Miałam w głowie najgorsze – pęka mi macica lub odkleja się łożysko. Na szczęście moja położna uspokajała mnie, że tak reaguje szyjka przed porodem,  że mam odsunąć od siebie czarne myśli, że wszystko jest ok, na co wskazują dobre zapisy ktg.

19 stycznia około 22 usypiałam starszego synka i poczułam pierwsze bolesne skurcze. Zaczęłam liczyć czas. Pojawiały się co 15 minut, potem co 12, co 10 i znów co 15. Doszły do tego bóle krzyżowe. Ból szczególnie się nie nasilał, ale skurcze były dość regularne. Tak trwaliśmy z mężem licząc czas miedzy skurczami do północy. Potem zadecydowaliśmy o telefonie do naszej położnej. Poradziła, żebym wzięła ciepłą kąpiel i dała jej znać, czy skurcze się nasiliły czy odpuściły. O 2 w nocy wzięłam ciepłą kąpiel i skurcze jakby osłabły na sile, ale pojawiały się częściej. No i znów krew, co spędzało mi sen z powiek. Spać nie mogłam, między skurczami starałam się odpoczywać, ale pozycja leżąca podczas skurczu była dla mnie bardzo niekomfortowa, bolało okropnie. Więc chodziłam po domu i podczas skurczu opierałam się o stół. O 3 w nocy przyjechała położna by mnie zbadać, ponieważ ja panikowałam widząc krew. Moja szyjka była miękka, skrócona ale rozwarcia zero. Położna poradziła bym wzięła Nospe i trochę się zdrzemnęła, a następnego dnia o 12 przyjechała na ktg.  Ja oczywiście nie potrafiłam się nawet na 10 minut zdrzemnąć. Byłam podekscytowana i trochę przerażona, czy wszystko jest ok.

Następnego dnia o 12 pojechaliśmy z mężem na ktg. Zapis prawidłowy, skurcze co 12 minut dochodzące do 100. I co najważniejsze – szyjki brak i rozwarcie na 1cm! Położna stwierdziła, że wieczorem urodzę. Nie wierzyłam! Kazała wziąć ciepłą kąpiel i przyjechać do szpitala o 15. Powiedziała, że będzie tam na nas czekać. Tak zrobiliśmy. W szpitalu ktg ok, skurcze dalej co 15 minut, rozwarcie na 2 cm!  Badanie usg stwierdzające grubość blizny ok, więc rodzimy! Podłączono mnie pod kroplówkę z Paracetamolem i Nospą. O 16.30 rozwarcie na 4 cm.:) skurcze coraz bardziej bolesne, co 7 minut. Idziemy pod prysznic. Pod prysznicem skurcze naprawdę bolesne – krzyżowe. Podczas skurczu nie chcę, by mnie masowano lub polewano prysznicem. Ale między skurczami – ulgę przynosi ciepła woda.

O 17.30 trochę  mnie naszło marudzenie, że chyba nie urodzę, że pewnie zaraz mnie potną, bo coś będzie nie tak. Położna się śmieje, że chyba mam kryzys 7 cm, bada mnie, a tam 7 cm!!  Jeaaaa! Jestem trochę zmęczona nieprzespaną poprzednią nocką, ale mile zaskoczona, że tak wszystko szybko idzie. Próbuję skakać na piłce, ale raczej mi to ulgi nie przynosi, więc tylko siedzę i leciutko krążę biodrami. Ze stresu trzęsą mi się nogi, ból podczas skurczu robi się naprawdę uciążliwy. Ogarnia mnie jakiś dziwny strach. Chcę, żeby mąż trzymał mnie za rękę, a położna była ciągle obok i informowała, czy wszystko jest dobrze. Położna decyduje, że idziemy na łóżko porodowe, że mnie podepnie pod ktg, ale nie będę leżeć, tylko klęczeć opierając się o oparcie łóżka. W takiej pozycji już zostają prawie do końca. Przy każdym skurczu ściskam męża za kciuk tak, że robi się siny. Na porodówce optymistycznie – radio gra, znajoma położna przyszła zobaczyć jak nam idzie, potem następna. Nagle w mojej sali zrobił się tłum, wspierają mnie i rozmawiają „na luzie”. Ja już coraz słabsza, opadam z sił, ale pozytywnie nastawiona, wierzę, że się uda.  Nagle widzę, ze położna chce przebić pęcherz płodowy. Boję się, ale wszyscy na sali uspokajają, że to nie boli. Poczułam lekkie ukłucie i spływające po nodze wody. Było ich naprawdę mało.

Nagle słyszę, że mamy rozwarcie na 8 cm, potem 9 i 10!!! Eureka! Nie dociera do mnie, że to już. Ale nagle lekkie zamieszanie na porodówce. Położna zdecydowała się podać niewielką ilość oksytocyny. Ja przerażona – jak to? Przecież po CC nie można. Na pewno mi macica pęknie w miejscu blizny – czarne myśli kołaczą mi się w głowie. Mąż i położna mnie uspokajają – „będzie dobrze, zobaczysz, że szybciej urodzisz, bo skurcze ci trochę ustały”. Młoda lekarka nie jest zachwycona decyzją położnej, ale nie protestuje. Podłączają mi oksytocynę. Skurcze zrobiły się mega bolesne. Pierwszy raz mam naprawdę dość i pytam – „kiedy to się skończy?”.

Nagle każą mi się położyć na plecach. Przychodzi położna, która ma odebrać poród. Każą mi przeć. Ja w szoku – „to już???”. Drę się w niebogłosy, choć obiecałam sobie, że nie będę krzyczeć. Ten krzyk jest dziwny, niesamowity, ponieważ nie jest spowodowany bólem, a jakąś taką niespożytą energią pochodzącą z wnętrza. Trzy skurcze parte i o 19.20 córeczka jest na świecie. Nie wierzę!! Dziękuję Bogu i personelowi. Łzy napływają mi do oczu. Położyli mi Kruszynkę na piersi. Mąż przecina pępowinę. Szybko ją jednak zabierają, bo jest mocno zaśluzowana.  Po jakimś czasie położna przynosi mi córcię i przystawia do piersi. Mała ssie i zasypia.

20 stycznia 2016r. przyszła na świat moja córeczka urodzona siłami natury – 3115g, 54cm.

12 thoughts on “Mój piękny udany VBAC (Zielona Góra)

  1. Jestem w 39 tygodniu i czekam na syna.To jest moja 2 ciąża 1było CC 4lata temu chociaż chciałam naturalnie,ale sie nie udałolo,teraz moja blizna ma2,5mm i mam szanse na poród naturalny ale nic mnie nie bierze mam tylko ból pleców a po nocy przespanej ból mija.Pije herbate z liści malin i nic a tak bym chciała uniknąć krojenia.

    • Marysiu, masz jeszcze sporo czasu. Nie spiesz się:) Jeśli chcesz bardzo zachęcić Maluszka do wyjscia, możesz stosować olej 9z wiesiołka doustnie lub dopochwowo, często oddawć się miłosnym uniesieniom z partnerem i spróbować masowąć sobie (lub z pomocą partnera) pomasować brodawki sutkowe.

  2. Można prosić o namiary na tą położną? I jaki był koszt takiej przyjemności wspólnego rodzenia?
    Z góry wielkie dzięki za odpowiedź. Pozdrawiam

Skomentuj Zuzka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.