Już zawsze chcę rodzić naturalnie! (Wrocław)

Historia Kasi, która rozegrała się półtora roku temu w jednym w wrocławskich szpitali – naturalny poród po cięciu cesarskim wykonanym z powodu wysokiego prostego stania główki. Oto opowieść spisana niedługo po tym porodzie:

Było tak, że w piątą dobę po terminie byłam już przygotowana na sobotnie stawienie się w szpitalu na Kamieńskiego we Wrocławiu na zaleconą kontrolę ze skierowaniem, która najprawdopodobniej oznaczałaby zatrzymanie mnie na oddziale patologii, czemu nie zamierzałam się sprzeciwiać. Należę chyba do osób, którym pobyt w szpitalu daje poczucie bezpieczeństwa. Poza tym, miałam już troszkę dość toczenia kuli. Zwyczajnie chciałam poleżeć, ułożyć arbuza na miękkim łóżku i czekać :] Niewiele wskazywało na zbliżający się poród, w zasadzie nic. Czułam się nie gorzej niż wcześniej, skurcze przepowiadające prawie zaniknęły. Stan taki trwał już od dobrego tygodnia, troche się martwiłam o ruchy dziecka. Naprawdę, sama nie wierzyłam, że ruszy się samo, godziłam się w myślach na lekką próbę oksytocynową, albo od razu cc.

W czwartek około północy zaczęło mnie kręcić jak na okres, ledwo. Patrzyłam na zegarek, nic nie  mówiąc ani mężowi ani stacjonującej u nas w pogotowiu dla córki Anielki mamie. Po czwartym czy piątym skurczu w odstępie pięciu minut postanowiłam pogadać z mamą, która poradziła obudzić męża. Zebraliśmy się na spokojnie, wzięłam prysznic, ogoliłam nogi, skurcze ledwo ledwo dalej, pojechalismy słuchając muzyki i śmiejąc się z tego co nas czeka. Na izbie młyn, ja uśmiechnięta, spotykam mojego prowadzącego, prosi o cierpliwość, bo okropny przypadek, spoko, czekam 😉 Zbadano mnie po dwóch pacjentkach z większymi bólami (miałam już rozwarcie na 2-3 cm i nadal czułam się bardzo dobrze). Dopiero wtedy położne się dowiedziały, że jestem po cięciu i chcę rodzić naturalnie drugie dziecko. Wow, naprawdę nie myślałam, że to może robić na ludziach tak pozytywne wrażenie 🙂 Czułam się nawet trochę skrępowana, bo nie uważałam tej decyzji za bohaterską… dlaczego? Teraz mogę się i Wam przyznać;) – szczerze powiedziawszy, liczyłam w duchu na cesarkę:] Cieszyłam się na postępującą akcję, że Kazik w brzuchu czuje, że szykuje się zadyma, że nie będzie zdziwiony, ale liczyłam na powtórkę z rozrywki, na słynną „tendencję do wysokiego prostego”, które zakańcza poród na bloku operacyjnym przy pełnym rozwarciu z powodu niezstępowania główki do kanału rodnego. Powiem więcej, ja napawdę nie wierzyłam, że mogę urodzić… przez całą ciążę chyba… no i mnie za ten pesymizm srogo „pokarało” :] Trafiłam na ekipę, która wzięła mnie za rogi, nie zważając na nic (poza dobrem moim i Kazika), doprowadzili dziecko na ten świat jak Pan Bóg to stworzył w pierwotnym zamyśle:]

Rozwarcie poszło piorunem (wtedy już bolało, ale mniej krzyczałam niż dwa lata wcześniej na oksytocynie;) Około czwartej odczułam pierwsze bóle parte. Okazało się, że rzeczywiście mam tendencję do wysokiego prostego, zostałam zapewniona dość szybko, że nie będę katowana, w razie czego jedziemy na blok. Ufff, pomyślałam i trochę lepiej mi się znosiło kolejnych parę skurczy, po których mieliśmy „zobaczyć jak będzie”. Po tych paru skurczach kazano mi poczekać jeszcze parę, położna wykazała się wobec mnie stalowymi nerwami, prosiłam o blok operacyjny już po każdym skurczu… nie byłam dzielna;) Byłam nieznośna i sama sobie spuściłabym manto w kilku momentach. Bycie położną to jest naprawdę jakaś supermoc, wiedziałam to po ostatnim porodzie, teraz wiem to jeszcze bardziej.

Faza parta trwała ponad dwie godziny, praktycznie przez cały czas była ze mną położna, Violetta Juda (znałam ją zresztą, dwa lata wcześniej asystowała mi przy dużej części rodzenia córki Anieli), mój lekarz prowadzący, dr Artur Wysocki, i dr Katarzyna Tomczyk, którą dopiero poznałam. Nie wykupowałam porodu na wyłączność, a czułam się jak gwiazda :] To oczywiście żart, ale naprawdę, to chyba nie jest porodowy standard – zapierałam się na lekarzu z jednej i położnej z drugiej strony, naprawdę pocili się razem ze mną i śmiało mogę powiedzieć, że na moim VBACu zależało im bardziej niż mi samej :]

Kazimierz przyszedł na świat 19.09.2014. Ważył 3660g, 590 g więcej od swojej starszej siostry. Wyszedł w niezłym stylu, wystawił najpierw pyszczek zamiast czubka głowy, zaraz po tym okazało się, że trzyma rączkę wysoko przy uchu, a na domiar wszystkiego rączka ta przywiązana jest do jego szyjki pępowiną, która przyprawiła go o nieco siny kolor 😉 Odkręcony z tego swojego sznurka wylądował mi na pustym już prawie brzuchu… nie leżał tam długo, ale wystarczy. Byłam jak oczadziała, cała się trzęsłam, dziękowałam, nie wierzyłam w to co się stało tym bardziej, że wcześniej mało wierzyłam, że stać to się może.

Kazik dostał 9 pktów, leży właśnie obok spokojny jak Aniołek, a ja mam łzy w oczach i dziękuję Bogu i wszystkim, którzy mi pomogli, za to, że mogę teraz o tym opowiadać…

Już zawsze chcę rodzić naturalnie!

Pozdrawiam Was i życzę większej niż moja wiary lub/i takich ludzi, jakich ja spotkałam na swojej drodze do porodu naturalnego.
Kasia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.