Spełnione marzenie (Drohiczyn)

Przez ciernie od gwiazdPoród prawie idealny… Spełnione marzenie… Tytuły historii porodowych doskonale pokazują drogę, którą przebyła Agata w kolejnych odsłonach swego macierzyństwa. Oto opowieść o narodzinach jej 5tej pociechy – był to 4 VBAC i 3 poród domowy.

Koniec ostatniego porodu, który tak jak wszystkie dotychczasowe- był długi i męczący, to poczucie, że jeszcze kogoś nam brakuje. I tak po 2,5 roku czekam w końcu na narodziny mojej 2 córeczki, tym samym na 5 poród, 4 vbac i 3 domowy. I tak jak trauma a nawet wspomnienie po pierwszym cięciu dawno wyblakło, tak towarzyszy mi wspomnienie moich ostatnich 3 porodów sn, które postępowały w powolnym tempie, doprowadzając mnie do miejsca , gdy ze łzami w oczach pytałam położnej ”kiedy w końcu urodzę ?” Były cudowne, niemal idealne, gdyby nie to, że tak okropnie męczące.

Tym razem od kilku miesięcy mieszkamy na Podlasiu, gdzie trafiłam już będąc w ciąży i licząc się z powrotem w moje strony, aby urodzić w domu z nasza stałą położną. „Przypadkiem” natknęłam się na informację o położnych przyjmujących porody domowe w okolicy i po kilku niepewnych miesiącach, co do naszego pobytu, miesiąc przed porodem w końcu się spotykamy. Wiem już, że przyjdzie mi rodzić na Podlasiu; z nową położną, w nowy sposób, bo wiem, że tym razem chce mieć basen z wodą ( której do tej pory unikałam, ze względu na pogląd, iż może osłabić moja i tak wątła akcje porodową ). Położne są wspaniałe- pełne pasji, pozytywnego nastawienia, co i mnie nastraja bardzo pozytywnie do porodu- ze względu na odległość- kolejny raz spotkamy się podczas porodu. Termin z poczęcia mam na 4-6 kwietnia, zaopatruję się w olejki eteryczne na każda porodową okazję- uspokojenie, lęk, wzmocnienie skurczy oraz dyfuzor, jest i basen i regularny fitness od 4 m-ca ciąży. Raczę się także wiesiołkiem i herbatką z liści malin

Mija 4,5,6 kwietnia- zaczynam się stresować. Maluch z brzuchu wierci się niemożliwie- jak nigdy dotąd. Ja ledwo się ruszam, czuję, że miednica rozpadnie mi się na 2 części jak jeszcze trochę to potrwa. 7 kwietnia- pada propozycja wypicia koktajlu, rozmawiam z kilkoma dziewczynami i decyduję się po konsultacjach z położna wypić. Po 5-6 godzinach łapią mnie skurcze, ale nic ciekawego się nie dzieje. O 23 zasypiam jak dziecko i śpię do rana. Jest piątek. O 14 wypijam kolejną porcję, o 16 mąż zabiera resztę dzieci na zajęcia sportowe a ja idę spać ( czeka mnie 5 poród- spię kiedy tylko mogę- bo nie znam dnia ani godziny). Wracają o 18, budzę się i godzinę później łapią mnie drobne skurcze. Nie budzą jednak sobą mego większego zainteresowania. O 21 zaczynam się irytować, że dzieci jeszcze nie śpią. Cóż poród w nocy to chyba nie najgorszy pomysł… O 22 wszyscy łącznie z mężem śpią- wstaję i budzę go, bo chyba na coś się zanosi. Konsultuje czy napełniamy basen ( mamy bardzo mały bojler i czas napełnienia może się wydłużyć ze względu na grzanie wody) Mąż bez zbędnego wnikania zajmuje się basenem, a ja przez następną godzinę zastanawiam się czy rodzę czy może znowu pójdę spać. O 23.16 w końcu decyduję się dzwonić do położnej- mają do mnie kawałek, więc nie ma co zwlekać. Następną godzinę zastanawiam się czy dobrze zrobiłam dzwoniąc 😉 Mąż nadal napełnia basen.

Jest cicha, spokojna noc. Skurcze pojawiają się dość regularnie i najlepiej znoszę je stojąc- są wtedy najmocniejsze, a ja bardzo chcę żeby rozwarcie szło szybciej. O 1 zaczynam się rozklejać- jak dobrze liczę, to najwcześniej urodzę o 8-9 rano, do tej pory będę wykończona, w zasadzie już mam dość i chce mi się płakać- ratuje się olejkiem geraniowym i po kilku minutach jestem spokojniejsza. 1.30 czekam z niecierpliwością na położne. Powinny już być. O 2 już mam zamiar wejść do basenu, gdy przyjeżdżają, więc odziewam się spowrotem i witam. Tak jak sądziłam, mam niecałe 5 cm rozwarcia i mięciutką szyjkę ( czy to wiesiołek czy olej rycynowy sprawił?). Siadamy sobie z położnymi na sofie i gadamy. Jest bardzo sympatycznie i tak mija ponad godzina, do czasu aż moja 2,5 letnia córcia zaczyna płakać. W tym czasie trzeba podnieść temperaturę wody w basenie, bo mąż nalał za dużo zimnej, wiec wykorzystuję ten czas na próbę uśpienia dziecka. Musze przyznać, że ostatnie 1,5 godziny dość mocno odpoczęłam, bo skurcze nie pojawiały się zbyt często i intensywnie. Około 4 chcę już być w wodzie, mąż zajmuje się dzieckiem i koniec końców bierze małą na naszą „porodówkę”, ja wchodzę do wody i jest mi cudownie. Dyfuzor napełnia pokój zapachem gożdzików i cynamonu- jak w święta Bożego Narodzenia- specjalnej mieszanki porodowej, wzmagającej skurcze- chyba jest efektywny. Światło jest zgaszone, pali się tylko zmieniająca kolory ledowa lampka. Mąż siedzi na fotelu, położne siadają obok basenu na podłodze- jaka cudowna, spokojna atmosfera. W wodzie czuje się zrelaksowana i wolna od spięcia jakie towarzyszy skurczom na lądzie. Nie mogę tak panować nad swoim ciałem i kontrolować go, dlatego charakter skurczy zdecydowanie się zmienia.Drugi skurcz w wodzie jest tak intensywny jakiego nie doświadczyłam przy żadnym porodzie- czuję, ze dziecko obniża się w kanale, czuję, że niczego nie mogę kontrolować, mam wrażenie, że chyba umrę i czuje plum- pękający pęcherz . Położna mnie bada -jest 7 cm. Kolejny skurcz i zaczyna mnie popierać, następny i chyba kolejny to już będą skurcze parte. Tak faktycznie się dzieje. Na 5 skurczu czuję jak dzidziuś wchodzi w kanał i zaraz się urodzi. Trzymam się uchwytów, skurcze parte jak zwykle powalają mnie intensywnością, skupiam się tylko na tym, by urodzić. Położna pyta czy chce dotknąć wyłaniającej się główki, ale szczerze mówiąc boję się w ogóle ruszyć i chyba wole mieć już dziecko na rękach, na co z resztą nie musze długo czekać, czuje to charakterystyczne rozpieranie – tak samo czułam podczas pierwszego vbac w podobnej pozycji. Za chwilkę maleńkie ciałko jest już w moich ramionach. Nie płacze, jest tak spokojna, ze pytam się czy wszystko z nią w porządku. Starsza siostra zaraz podchodzi zachwycona, ze jest dzidziuś, mąż budzi starszych braci, którzy chwilkę po 5 rano witają najmłodszą siostrę. Ja jestem w szoku, że to tak szybko- tak to można rodzić. Nie czuję zmęczenia. Siedzimy sobie z malutką w wodzie, dzieci ją oglądają, położne robią zdjęcia.

Dom to najlepsze miejsce na poród, na przyjęcie swojego dziecka w spokojnych, komfortowych warunkach. Potem wychodzę na ląd urodzić łożysko, a dzieci idą z druga położna i mężem zważyć siostrę- 4200 g i 58 cm- to jak na razie rekord Ja bez otarć i większych uszczerbków na ciele wyciągam się z przyjemnością na łóżku jakiś kwadrans później. Tak bardzo obawiałam się męczącego porodu i tak bardzo miałam nadzieję, na szybszy koniec. I tak się stało. To nowa jakość porodu w moim porodowym doświadczeniu, aż chce się to powtórzyć…

13120855_1604995186458596_1721901930_o

3 thoughts on “Spełnione marzenie (Drohiczyn)

Skomentuj Ola Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.