Tag Archive | poród do wody

Nic bym nie zmieniła w moim porodzie, no może upewniłabym się, że kamera jest włączona;) (Wielka Brytania)

Porody domowe po cięciu cesarskim (HBAC) są w Polsce tematem trudnym. Z wielu powodów, o których między innymi tutaj. Mam jednak szczerą nadzieję, że dobrniemy kiedyś do takich realiów jakie opisuje bohaterka dzisiejszej historii, Julia, która doświadczyła szczęśliwego HBACu po bardzo trudnym pierwszym porodzie i po stracie maleństwa w kolejnej ciąży.

Pierwszy poród w lipcu 2014. Kupiliśmy voucher na usg bo nie miałam żadnych objawów ciąży (w Anglii nie robią usg do 12 tygodnia). Nie byłam również pewna, kiedy zaszliśmy w ciąże, wiec ciekawość wygrała. Okazało się, że byłam w 7 tygodniu i nosiłam bliźniaki! Szok. Niestety na usg w 12 tygodniu zobaczyliśmy tylko jedno dziecko, drugie zniknęło. Dalej ciąża przebiegała bezproblemowo. Dzidzia długo dała na siebie czekać. 41+5 zgodziłam się na masaż szyjki. Następnego dnia od 4.30 zaczęły się skurcze, od razu co 3 minuty. O 10 byliśmy w szpitalu, 2cm rozwarcia. Poszliśmy na długi spacer (nie mogliśmy wrócić do domu bo trwało Tour the France i Londyn był nie przejezdny). Było piękne lato i wspaniała pogoda. O 16 z powrotem w szpitalu, 3cm…przyjęli nas na oddział nadzorowany tylko przez położne ale zostałam poinformowana, że o północy skończę 42tyg i muszą mnie przenieść do szpitala. Skurcze cały czas co 3 min, takie że nie mogę mówić. No i tak się skończyło. Dostałam znieczulenie, przebili wody. O 6 rano epidural, oksytocyna. Rozwarcie na 5cm. Dostałam wysokiej gorączki. Cały czas byłam przypięta do Ktg. Mała zaczęła się denerwować. Dozowałam sama znieczulenie i cały czas byłam w bólu bo chciałam czuć kiedy przeć. O 14 przyszedł lekarz i powiedział, ze to już za długo trwa. Zgodziłam się. Po 36h przyszła na świat Mia, 4kg i 56cm, cala zdrowa. Niestety ze względu na moja gorączkę musieli jej podać antybiotyk. W szpitalu zostałam 5 dni – ten czas wspominam najgorzej. Istna męka. Potem problem z karmieniem. Mała przez 5 tygodni nie odzyskała wagi urodzeniowej. Wyłam z bólu przy dostawianiu. Przez 2 miesiące odciągałam mleko co 2h. Kiedy skończyła 3 miesiące zaczęła jeść normalnie z piersi i już nigdy nie użyłam laktatora – samoodstawila się w 27 miesiącu, kiedy byłam w 5 miesiącu ciąży).

Ciągle myślałam o tym co źle zrobiłam, dlaczego się lepiej nie przygotowałam. Nikt z mojej rodziny nigdy nie miał cesarki. Ja takie szerokie biodra, nie pomyślała bym, że mi się to przytrafi. Byłam całkowicie rozbita. Jak Mia skończyła rok zdecydowaliśmy, że pora na następne dziecko. Wyliczyłam kiedy 'to’ zrobić aby urodziła się również w lipcu 2 lata po cesarce. Trafiliśmy bez problemów, idealnie. Niestety na usg w 12 tygodniu okazało się, że nie ma akcji serca. Mały (jestem pewna, że to był chłopak) odszedł koło 9 tygodnia. Czekałam tydzień na poronienie. I znowu o 4.30 zaczęły się skurcze. Urodziłam.

Od razu zaczęliśmy się starać o kolejne dziecko. Zajęło nam to 4 miesiące i się udało. Po poronieniu ciąża to już nie to samo. Ciągły stres, przy każdej wizycie w łazience bicie serca. Na usg w 12 tygodniu myślałam, ze umrę, ale okazało się, że wszystko było w porządku. Tym razem przygotowałam się należycie. Hypnobirthing, daktyle, maliny, wiesiołek no i to co standardowo czyli zdrowa dieta, soki warzywne i różne naturalne suplementy i witaminy. Studiowałam aromaterapie, homeopatie i stosowałam się do zaleceń spinning babies. Byłam gotowa na długa walkę i przygotowałam się na wypadek, gdyby dzidzia miała się znowu urodzić długo po terminie lub gdyby była w złej pozycji. Zdecydowałam, że poród domowy będzie najlepszym wyborem. Nie chciałam być w szpitalu – za dużo wspomnień, które mogłyby zatrzymać akcje. Załatwiłam basen, tens machine i piłkę. Skontaktowałam się z położnymi od porodów domowych i bez problemu przyjęły mnie pod skrzydła. Miałam dwa USG w 12 i 20 tyg. Nie widziałam ginekologa, nikt mi nic nie mierzył ani nie dotykał. Położne nie widziały żadnego problemu (przyjmują kilka HBAC’òw w tygodniu). Miałam prowadząca położna, która najpierw co 3 potem co 2 tygodnie przychodziła do mnie do domu. Ciąża przebiegła bezproblemowo.

23 luty – równo 40 tydzień Mama, która przyleciała z Pl tydzień wcześniej, wzięła Mie na długi spacer. Ja poczułam, że muszę ogarnąć mieszkanie. Umyłam podłogi, cała łazienkę, nawet ściany. Zrobiłam 3 prania i tak mi zleciał cały dzień. Pod wieczór zaczęły mnie boleć plecy. Przeczytałam Mii książkę i poczułam pierwsze nieprzyjemne uczucie w dole brzucha. Ok 8 kiedy mała już spała a napięcia powracały postanowiłam się wykapać aby sprawdzić czy akcja się zatrzyma. Nic to nie dało, wiec położyłam się myśląc, że to jeszcze nie to. Poleżałam 20 min, następnie skakałam na piłce. Było mi niewygodnie. Zaczęłam mierzyć – skurcze były co 4 min. Potem poszłam oddychać na balkon i w kuchni. Słuchałam Hypnobirthing. Podłączyliśmy Tens – duża ulga. Klęczałam na podłodze, wieszałam się na pralce, wystawiałam głowę na dwór, aby lepiej oddychać. Mój partner zaczął pompować basen i wszystko przygotowywać.

Zaczęły odchodzić wody. Mama poszła spać do małej. O 23.30 zadzwoniłam do położnej. Powiedziała aby jeszcze poczekać i zadzwonić jak skurcze będą częstsze. 24 luty O 0.30 zadzwoniłam ponownie bo w zasadzie od godziny czułam, że chce przeć ale myślałam sobie, że to jest niemożliwe, nie mogłam uwierzyć, że tak szybko mogło by się wszystko wydarzyć. Położna powiedziała, że już jedzie. Ja w tym czasie byłam już w basenie.

IMG_8046

Przyjechała, zmierzyła ciśnienie, serce dzidzi. Musiałam się położyć na sprawdzenie rozwarcia – jak można rodzić na leżąco?!!! Położna była powolna, wkurzała mnie. Skurcze przychodziły jeden za drugim, a ona się pyta czy mogę nasikać na paseczek?! Odmówiłam. W końcu sprawdziła rozwarcie i tak jak myślałam 10cm. Szybko wskoczyłam do basenu i zajęłam się parciem. Zawołaliśmy moja mamę. Nie krzyczałam, byłam bardzo spokojna i skupiona. Po ok 20 min urodziła się Nina. Miałam ja urodzić samym oddechem ale chęć parcia była poza mną. Myślę, że jeżeli zaufałabym instynktowi to urodziłabym godzinę wcześniej, ale po tak traumatycznym poprzednim porodzie naprawdę się nie spodziewałam. Nie było kryzysu 7 cm ani przerwy pomiędzy skurczami a partymi. Nie mogłam w to uwierzyć. Położna powstrzymała mnie jak wychodziła głowa, bo byłam gotowa ja wystrzelić. Piekło i myślałam, że rozerwie mi łechtaczkę. Złapałam Ninę pod woda i wyciągnęłam na siebie. Leżałyśmy tak 40min.

Przyjechała druga położna. Potem tata kangurował a ja próbowałam urodzić łożysko. Niestety nie chciało się odkleić. Po 2 godzinach czekania zdecydowałam, że chce zastrzyk bo inaczej musiałabym jechać do szpitala. No i zadziałał. Po 5 min z mała na piersi, na kanapie wypchnęłam łożysko. W końcu położne mogły pojechać do domu. Mała ważyła 3800 g, głowa 34cm i 54cm długości. Bolało, ale nie popękałam. Byłam mega głodna i od razu opróżniłam pół lodówki. Otworzyliśmy szampana i ok 5 poszliśmy spać, tzn. ja poszłam, bo właśnie obudziła się Mia, wiec tatuś musiał się nią zająć. Nawet nie płakałam jak się urodziła, byłam w takim szoku. Nie miałam ‘baby blues’ ani problemu z karmieniem. Wiem, że zrobiłam wszystko, aby ta kruszynka miała jak najlepszy start. Jestem bardzo szczęśliwa. Aż głupio się czuje, że było tak łatwo.

Myślę, że udany HBAC zawdzięczam dobremu ułożeniu dziecka (może dzięki ćwiczeniom) oraz mojej wiedzy, która dała mi spokój i wiarę w to, że moje dziecko nie będzie za duże, aby ze mnie wyjść, i że jestem w stanie je urodzić. Nic bym nie zmieniła w moim porodzie, no może upewniłabym się, że kamera jest włączona;). W domu czułam się bezpiecznie, byłam wśród bliskich, nie martwiłam się o Mie, wiedziałam że smacznie śpi za ścianą. Szpital jest niedaleko a położne naprawdę wiedzą, co robią. Ani ja ani one nie ryzykowałyby, gdyby pojawiły się jakiekolwiek komplikacje. Pomogła również ogólna postawa – nikt się specjalnie nie dziwił, że chce rodzić w domu. Większość moich znajomych urodziło w domu lub rodziło, ale zostało przewiezionych do szpitala w trakcie porodu z różnych powodów. Dziewczyny, wierzcie w siebie, jesteście do tego stworzone. Zawsze warto spróbować. Życzę wam powodzenia.

Spełnione marzenie (Drohiczyn)

Przez ciernie od gwiazdPoród prawie idealny… Spełnione marzenie… Tytuły historii porodowych doskonale pokazują drogę, którą przebyła Agata w kolejnych odsłonach swego macierzyństwa. Oto opowieść o narodzinach jej 5tej pociechy – był to 4 VBAC i 3 poród domowy.

Koniec ostatniego porodu, który tak jak wszystkie dotychczasowe- był długi i męczący, to poczucie, że jeszcze kogoś nam brakuje. I tak po 2,5 roku czekam w końcu na narodziny mojej 2 córeczki, tym samym na 5 poród, 4 vbac i 3 domowy. I tak jak trauma a nawet wspomnienie po pierwszym cięciu dawno wyblakło, tak towarzyszy mi wspomnienie moich ostatnich 3 porodów sn, które postępowały w powolnym tempie, doprowadzając mnie do miejsca , gdy ze łzami w oczach pytałam położnej ”kiedy w końcu urodzę ?” Były cudowne, niemal idealne, gdyby nie to, że tak okropnie męczące.

Tym razem od kilku miesięcy mieszkamy na Podlasiu, gdzie trafiłam już będąc w ciąży i licząc się z powrotem w moje strony, aby urodzić w domu z nasza stałą położną. „Przypadkiem” natknęłam się na informację o położnych przyjmujących porody domowe w okolicy i po kilku niepewnych miesiącach, co do naszego pobytu, miesiąc przed porodem w końcu się spotykamy. Wiem już, że przyjdzie mi rodzić na Podlasiu; z nową położną, w nowy sposób, bo wiem, że tym razem chce mieć basen z wodą ( której do tej pory unikałam, ze względu na pogląd, iż może osłabić moja i tak wątła akcje porodową ). Położne są wspaniałe- pełne pasji, pozytywnego nastawienia, co i mnie nastraja bardzo pozytywnie do porodu- ze względu na odległość- kolejny raz spotkamy się podczas porodu. Termin z poczęcia mam na 4-6 kwietnia, zaopatruję się w olejki eteryczne na każda porodową okazję- uspokojenie, lęk, wzmocnienie skurczy oraz dyfuzor, jest i basen i regularny fitness od 4 m-ca ciąży. Raczę się także wiesiołkiem i herbatką z liści malin

Mija 4,5,6 kwietnia- zaczynam się stresować. Maluch z brzuchu wierci się niemożliwie- jak nigdy dotąd. Ja ledwo się ruszam, czuję, że miednica rozpadnie mi się na 2 części jak jeszcze trochę to potrwa. 7 kwietnia- pada propozycja wypicia koktajlu, rozmawiam z kilkoma dziewczynami i decyduję się po konsultacjach z położna wypić. Po 5-6 godzinach łapią mnie skurcze, ale nic ciekawego się nie dzieje. O 23 zasypiam jak dziecko i śpię do rana. Jest piątek. O 14 wypijam kolejną porcję, o 16 mąż zabiera resztę dzieci na zajęcia sportowe a ja idę spać ( czeka mnie 5 poród- spię kiedy tylko mogę- bo nie znam dnia ani godziny). Wracają o 18, budzę się i godzinę później łapią mnie drobne skurcze. Nie budzą jednak sobą mego większego zainteresowania. O 21 zaczynam się irytować, że dzieci jeszcze nie śpią. Cóż poród w nocy to chyba nie najgorszy pomysł… O 22 wszyscy łącznie z mężem śpią- wstaję i budzę go, bo chyba na coś się zanosi. Konsultuje czy napełniamy basen ( mamy bardzo mały bojler i czas napełnienia może się wydłużyć ze względu na grzanie wody) Mąż bez zbędnego wnikania zajmuje się basenem, a ja przez następną godzinę zastanawiam się czy rodzę czy może znowu pójdę spać. O 23.16 w końcu decyduję się dzwonić do położnej- mają do mnie kawałek, więc nie ma co zwlekać. Następną godzinę zastanawiam się czy dobrze zrobiłam dzwoniąc 😉 Mąż nadal napełnia basen.

Jest cicha, spokojna noc. Skurcze pojawiają się dość regularnie i najlepiej znoszę je stojąc- są wtedy najmocniejsze, a ja bardzo chcę żeby rozwarcie szło szybciej. O 1 zaczynam się rozklejać- jak dobrze liczę, to najwcześniej urodzę o 8-9 rano, do tej pory będę wykończona, w zasadzie już mam dość i chce mi się płakać- ratuje się olejkiem geraniowym i po kilku minutach jestem spokojniejsza. 1.30 czekam z niecierpliwością na położne. Powinny już być. O 2 już mam zamiar wejść do basenu, gdy przyjeżdżają, więc odziewam się spowrotem i witam. Tak jak sądziłam, mam niecałe 5 cm rozwarcia i mięciutką szyjkę ( czy to wiesiołek czy olej rycynowy sprawił?). Siadamy sobie z położnymi na sofie i gadamy. Jest bardzo sympatycznie i tak mija ponad godzina, do czasu aż moja 2,5 letnia córcia zaczyna płakać. W tym czasie trzeba podnieść temperaturę wody w basenie, bo mąż nalał za dużo zimnej, wiec wykorzystuję ten czas na próbę uśpienia dziecka. Musze przyznać, że ostatnie 1,5 godziny dość mocno odpoczęłam, bo skurcze nie pojawiały się zbyt często i intensywnie. Około 4 chcę już być w wodzie, mąż zajmuje się dzieckiem i koniec końców bierze małą na naszą „porodówkę”, ja wchodzę do wody i jest mi cudownie. Dyfuzor napełnia pokój zapachem gożdzików i cynamonu- jak w święta Bożego Narodzenia- specjalnej mieszanki porodowej, wzmagającej skurcze- chyba jest efektywny. Światło jest zgaszone, pali się tylko zmieniająca kolory ledowa lampka. Mąż siedzi na fotelu, położne siadają obok basenu na podłodze- jaka cudowna, spokojna atmosfera. W wodzie czuje się zrelaksowana i wolna od spięcia jakie towarzyszy skurczom na lądzie. Nie mogę tak panować nad swoim ciałem i kontrolować go, dlatego charakter skurczy zdecydowanie się zmienia.Drugi skurcz w wodzie jest tak intensywny jakiego nie doświadczyłam przy żadnym porodzie- czuję, ze dziecko obniża się w kanale, czuję, że niczego nie mogę kontrolować, mam wrażenie, że chyba umrę i czuje plum- pękający pęcherz . Położna mnie bada -jest 7 cm. Kolejny skurcz i zaczyna mnie popierać, następny i chyba kolejny to już będą skurcze parte. Tak faktycznie się dzieje. Na 5 skurczu czuję jak dzidziuś wchodzi w kanał i zaraz się urodzi. Trzymam się uchwytów, skurcze parte jak zwykle powalają mnie intensywnością, skupiam się tylko na tym, by urodzić. Położna pyta czy chce dotknąć wyłaniającej się główki, ale szczerze mówiąc boję się w ogóle ruszyć i chyba wole mieć już dziecko na rękach, na co z resztą nie musze długo czekać, czuje to charakterystyczne rozpieranie – tak samo czułam podczas pierwszego vbac w podobnej pozycji. Za chwilkę maleńkie ciałko jest już w moich ramionach. Nie płacze, jest tak spokojna, ze pytam się czy wszystko z nią w porządku. Starsza siostra zaraz podchodzi zachwycona, ze jest dzidziuś, mąż budzi starszych braci, którzy chwilkę po 5 rano witają najmłodszą siostrę. Ja jestem w szoku, że to tak szybko- tak to można rodzić. Nie czuję zmęczenia. Siedzimy sobie z malutką w wodzie, dzieci ją oglądają, położne robią zdjęcia.

Dom to najlepsze miejsce na poród, na przyjęcie swojego dziecka w spokojnych, komfortowych warunkach. Potem wychodzę na ląd urodzić łożysko, a dzieci idą z druga położna i mężem zważyć siostrę- 4200 g i 58 cm- to jak na razie rekord Ja bez otarć i większych uszczerbków na ciele wyciągam się z przyjemnością na łóżku jakiś kwadrans później. Tak bardzo obawiałam się męczącego porodu i tak bardzo miałam nadzieję, na szybszy koniec. I tak się stało. To nowa jakość porodu w moim porodowym doświadczeniu, aż chce się to powtórzyć…

13120855_1604995186458596_1721901930_o

Naturalnie, w domu, do wody… po 3 cięciach cesarskich! (Wielka Brytania)

Przedstawiam Wam dzisiaj historię Brytyjki, Lisy, która urodziła naturalnie po 3 wcześniejszych cięciach cesarskich. Lisa nie tylko podzieliła się z nami swoją niesamowitą historią, ale wyraziła również chęć  kontaktu z osobami, które chciałyby porozmawiać z nią bliżej na temat tego pięknego doświadczenia, które stało się jej udziałem. Osoby zainteresowane otrzymaniem kontaktu* do Lisy proszę o  wiadomość mailową: kontakt@naturalniepocesarce.pl lub za pośrednictwem facebooka.

„W końcu zobaczyłam upragnione dwie kreski na teście ciążowym! Miałam już troje dzieci, ale po ciąży pozamacicznej, która przydarzyła mi się rok wcześniej, minęło aż 9 miesięcy zanim ponownie udało mi się zajść w ciążę. Mój mąż i ja byliśmy podekscytowani, ale niestety wiadomość ta miała też swoją ciemną stronę – wiedzieliśmy bowiem jaką bitwę będziemy musieli stoczyć o nasz poród.

Moja pierwsza córka urodziła się przez nieplanowane cięcie cesarskie wykonane „na cito” z powodu (jak wówczas wierzyłam) jakiegoś rodzaju odklejenia się łożyska. Rekonwalescencja po tej operacji nie była łatwa. Zapadłam na depresję poporodową, właśnie w związku z cesarką.

Kiedy zaszłam w ciążę z drugim dzieckiem, poprosiłam w moim lokalnym szpitalu o wsparcie mnie w próbie urodzenia tego dziecka siłami natury – w taki sposób, w jaki zawsze pragnęłam urodzić, a który niestety straciłam za pierwszym razem. Niestety, nie otrzymałam żadnego wsparcia i powiedziano mi, że jeśli chcę być przytomna przy porodzie mojego dziecka, muszę mieć kolejne cięcie cesarskie, tym razem planowane. Serce mi pękło na taką wiadomość, ale ze względu na to, że miałam poprzednio ogólne znieczulenie i była to tak nagła sytuacja, czułam, że nie mam wyboru. Moja druga córka urodziła się więc [przez cięcie], a ja byłam przytomna, co było wspaniałe, ale ciągle czułam, że tracę coś jako kobieta i jako matka nie mając możliwości nawet spróbować URODZIĆ dziecka.

Niedługo po tym, jak zaszłam w ciążę z moim synem, ponownie poszłam do mojego lokalnego szpitala poprosić o wsparcie mnie w próbie naturalnego porodu po dwóch cesarkach. Przyjęto mnie tym razem jeszcze gorzej niż kiedykolwiek wcześniej. Powiedziano mi, że po pierwsze będę musiała mieć kolejną cesarkę, a po drugie muszę zostać wysterylizowana! Nie zgodziłam się na sterylizację, co zostało opatrzone komentarzem: „Nie uważa Pani, że troje dzieci wystarczy?”. A jeśli chodzi o próbę rodzenia naturalnie po dwóch cesarkach, mój lekarz powiedział mi bez ogródek: „jeśli chce Pani zabić siebie i swoje dziecko – to Pani wybór!”. Oczywiście, słysząc coś takiego, umówiłam termin kolejnej cesarki. (Powiedziano mi także, że podczas poprzedniego porodu straciłam dużo krwi (500ml), więc teraz byłam w grupie podwyższonego ryzyka, jeśli chodzi o krwotok. Ponadto, z dyskusji z moim lekarzem wynikło to, iż nie mógł się on dopatrzeć [w dokumentacji] żadnego dowodu na odklejenie łożyska w moim pierwszym porodzie.)

Tak więc, po wszystkich tych przejściach, oczekiwaliśmy na dziecko nr 4. Po dogłębnym zbadaniu tematu, nabrałam przekonania, że próba porodu siłami natury po 3 cięciach cesarskich, odbywająca się po czujnym nadzorem, jest opcją bezpieczną. Musiałam tylko znaleźć lekarza lub położną z odpowiednim doświadczeniem i chęcią wspierania mnie w mojej decyzji. Oczywiście wybrałam się najpierw do mojego szpitala, lecz ponownie spotkałam się z absolutną paniką w oczach pracowników tego ośrodka na samą myśl o porodzie siłami natury po 3 cc. Musiałam sama przemyśleć sobie: czy moja macica może pęknąć na samą myśl o porodzie? Jakie dokładnie jest ryzyko w moim przypadku i na ile jest ono porównywalne z ryzykiem związanym z czwartym cięciem cesarskim? Studiując w dalszym ciągu dogłębnie te tematy, poznałam doulę, która sama urodziła naturalnie po trzech cięciach cesarskich, a następnie wpadłam na informacje o Niezależnych Położnych. Zapoznałam się z jedną z takich położnych, która wyspecjalizowała się z porodach drogami natury po cc po jej własnym VBACu w szpitalu. Przyjrzała się historiom moich poprzednich ciąż i porodów. Dokładnie przedyskutowałyśmy wszystkie aspekty tych porodów, aby móc ocenić czynniki ryzyka w moim przypadku i zadecydować czy istnieje jakakolwiek szansa, abym bezpiecznie podjęła próbę porodu siłami natury po 3 cc oraz gdzie taki poród miałby się odbywać. Położna nie znalazła niczego, co kwalifikowałoby mnie jako przypadek wysokiego ryzyka, poza 3 poprzednimi cięciami. Wtedy zapytaliśmy ją z mężem czy podejmie się asystowania przy moim porodzie i, dzięki Bogu, zgodziła się. Moi marzeniem było urodzić w domu do wody – położna oczywiście nie mogła mi tego zagwarantować, ale powiedziała, że nie ma powodów, aby nie planować takiej opcji. Oglądałam wcześniej zakończony sukcesem domowy poród Melanie po 4 cięciach cesarskich (2008), przy którym asystowała moja położna.  [Obejrzyj ten filmik z polskimi napisami: http://www.amara.org/en/videos/Yy2vxduWza7h/info/a-hba4c-a-mothers-story-to-vbac-at-home-after-four-ceasarean-sections/] Pomyślałam więc sobie: jeśli Melanie mogła to zrobić, ja też MOGĘ! Zabrałam się za organizowanie swojego zespołu do porodu.

Moja położna skontaktowała się z moim lekarzem w lokalnym szpitalu, aby powiadomić go o naszych zamiarach. Wyjaśniła, że wiem jakie ryzyko podejmuję i robię to świadomie. Doktor uszanował naszą decyzję rodzenia w domu i zgodził się nas wspierać. Powiedział też, że możemy na niego liczyć, jeśli zaistniałaby potrzeba skorzystania z jego pomocy. Ulżyło mi – nie musiałam już dłużej walczyć. Mogłam cieszyć się ciążą i przygotowywać się do porodu.

Moja ciąża przebiegała bez komplikacji. Termin porodu minął bez echa i …nagle byłam w 42 tygodniu ciąży. Umówiłam się więc na wizytę u lekarza (wypadała dniu  w 42 tygodniu i 3 dniu ciąży), aby porozmawiać o moich opcjach w tej sytuacji. Czułam, że moje marzenia stają się coraz mniej realne. Położna podtrzymywała mnie na duchu i mówiła, bym ufała swojemu ciału, gdyż wszystko idzie w dobrym kierunku. Po dwóch nocach fałszywego porodu, moje ciało zaczęło rodzić – dziwnym zbiegiem okoliczności, była to noc przed umówioną wizytą u mojego lekarza!

Kiedy skurcze były już co pięć minut poprosiłam męża by zadzwonił po położną. Jeszcze nigdy nie czuliśmy takiej ulgi na niczyj widok! Do tego momentu nastawiłam się już, że pojadę do szpitala, jeśli okaże się, że nie ma postępu – musiałam się tego dowiedzieć. Po badaniu wewnętrznym okazało się, że mam rozwarcie na 7 cm!! Moja położna oznajmiła: „odwołajmy tę wizytę u lekarza i urodźmy dzisiaj to dziecko w domu”!!! Jakież było wówczas moje podekscytowanie. Byłam w basenie, w moim salonie, z moim mężem, dwoma położnymi i moją doulą – z całym zespołem, z ludźmi, którym ufałam, w otoczeniu, która znałam i gdzie czułam się komfortowo. Będąc w basenie, otoczona świecami, słowami zachęty i wsparcia, poród postępował szybko i zanim się spostrzegłam poczułam potrzebę parcia. Zawsze zastanawiałam się jak to będzie i czy będę widziała kiedy przeć. Odpowiedź brzmiała: tak. Wiedziałam i moje ciało nie potrzebowało żadnej zachęty – wiedziało dokładnie co ma robić. Wkrótce moja córeczka pojawiła się na świecie – urodziłam ją własnymi siłami, w basenie i podniosłam ją do mojej piersi. Moja piękna córeczka leżała w moich ramionach, urodzona w sposób, o którym zawsze marzyłam, całkowicie naturalnie.

Jako kobieta i jako matka czuję się teraz spełniona i  będę dozgonnie wdzięczna mojej Niezależnej Położnej za wiarę we mnie i wsparcie, które pomogło mi spełnić moje marzenie. Teraz czuję się tak mocna, że mogę poradzić sobie ze wszystkim. Poród pochwowy po kilku cięciach cesarskich nie musi być procesem wymagającym kierowania nim na każdym kroku ze względu na ryzyko, którego właściwie nie da się precyzyjnie ocenić (ponieważ nie ma wystarczająco dużej ilości kobiet, którym dano szansę spróbować urodzić naturalnie po kilku cc). Ale proszę dodajcie mnie do grupy tych szczęśliwych mam, które tę szansę otrzymały!”

Lisa

*Jeśli chcesz skontaktować się z Lisą, ale barierą jest dla Ciebie język, służę pomocą:)

Kolosalna różnica między cesarką a porodem naturalnym

Zapraszam do obejrzenia krótkiego filmu przedstawiającego drogę do porodu domowego po 2 cc pewnej mamy ze Stanów Zjednoczonych.  Ukazuje on ogromną różnicę pomiędzy doświadczeniem porodu przez cięcie cesarskie i porodu naturalnego – różnicę zarówno dla mamy jak i dla rodzącego się dziecka.

Ponieważ film jest w wersji anglojęzycznej, zachęcam do wcześniejszego zapoznania się z poniższym streszczeniem (choć emocje, które ten film pięknie pokazuje, nie znają bariery językowej):

Pierwszy poród  – 13 września 2001 – narodziny Katharine Grace: planowany poród naturalny w szpitalu, który zakończył cesarskim cięciem z powodu „braku postępu porodu”.

Kontakt mamy z dzieckiem i pierwsze karmienie następuje po około 44 minutach od narodzin (po północy – 14 września 2011).

Drugi poród  – 27 październik 2004 – narodziny Madeline Alexandry – planowany był poród drogami natury po CC. Jednak USG w 39 tygodniu ciąży oszacowało, iż dziecko jest DUŻE. Lekarze zdecydowali o cesarce.

Cesarka jest zaplanowana. Dzień wcześniej mama ze starszą córeczką Katharine przygotowują tort urodzinowy dla dzidziusia.

Dziecko wydobywane jest z łona za pomocą próżnociągu.

Tym razem kontakt mamy z dzieckiem następuje dopiero po 4 godzinach od narodzin (nie licząc krótkiego przytulenia maleństwa do twarzy mamy na sali operacyjnej).

Do szpitala przychodzi starsza córeczka. Mama jest mocno odurzona środkami przeciwbólowymi. Niewiele pamięta z chwili, kiedy jej starsza córeczka pierwszy raz zobaczyła młodszą.

Trzeci poród – 25 luty 2007 – narodziny Josephine Elizabeth – planowany poród domowy po dwóch CC.

Pierwsze ujęcie z tego porodu: 24 luty 2007, godzina 17:26.

Poród odbył się do wody o godzinie 5:48 rano dnia następnego.

„Zrobiłam TO!!!” mówi wzruszona mama.

„Zrobiłaś to!” potwierdzają z radością mąż i położne, „Zrobiłaś to zupełnie sama”.