Porody domowe po cięciu cesarskim (HBAC) są w Polsce tematem trudnym. Z wielu powodów, o których między innymi tutaj. Mam jednak szczerą nadzieję, że dobrniemy kiedyś do takich realiów jakie opisuje bohaterka dzisiejszej historii, Julia, która doświadczyła szczęśliwego HBACu po bardzo trudnym pierwszym porodzie i po stracie maleństwa w kolejnej ciąży.
Pierwszy poród w lipcu 2014. Kupiliśmy voucher na usg bo nie miałam żadnych objawów ciąży (w Anglii nie robią usg do 12 tygodnia). Nie byłam również pewna, kiedy zaszliśmy w ciąże, wiec ciekawość wygrała. Okazało się, że byłam w 7 tygodniu i nosiłam bliźniaki! Szok. Niestety na usg w 12 tygodniu zobaczyliśmy tylko jedno dziecko, drugie zniknęło. Dalej ciąża przebiegała bezproblemowo. Dzidzia długo dała na siebie czekać. 41+5 zgodziłam się na masaż szyjki. Następnego dnia od 4.30 zaczęły się skurcze, od razu co 3 minuty. O 10 byliśmy w szpitalu, 2cm rozwarcia. Poszliśmy na długi spacer (nie mogliśmy wrócić do domu bo trwało Tour the France i Londyn był nie przejezdny). Było piękne lato i wspaniała pogoda. O 16 z powrotem w szpitalu, 3cm…przyjęli nas na oddział nadzorowany tylko przez położne ale zostałam poinformowana, że o północy skończę 42tyg i muszą mnie przenieść do szpitala. Skurcze cały czas co 3 min, takie że nie mogę mówić. No i tak się skończyło. Dostałam znieczulenie, przebili wody. O 6 rano epidural, oksytocyna. Rozwarcie na 5cm. Dostałam wysokiej gorączki. Cały czas byłam przypięta do Ktg. Mała zaczęła się denerwować. Dozowałam sama znieczulenie i cały czas byłam w bólu bo chciałam czuć kiedy przeć. O 14 przyszedł lekarz i powiedział, ze to już za długo trwa. Zgodziłam się. Po 36h przyszła na świat Mia, 4kg i 56cm, cala zdrowa. Niestety ze względu na moja gorączkę musieli jej podać antybiotyk. W szpitalu zostałam 5 dni – ten czas wspominam najgorzej. Istna męka. Potem problem z karmieniem. Mała przez 5 tygodni nie odzyskała wagi urodzeniowej. Wyłam z bólu przy dostawianiu. Przez 2 miesiące odciągałam mleko co 2h. Kiedy skończyła 3 miesiące zaczęła jeść normalnie z piersi i już nigdy nie użyłam laktatora – samoodstawila się w 27 miesiącu, kiedy byłam w 5 miesiącu ciąży).
Ciągle myślałam o tym co źle zrobiłam, dlaczego się lepiej nie przygotowałam. Nikt z mojej rodziny nigdy nie miał cesarki. Ja takie szerokie biodra, nie pomyślała bym, że mi się to przytrafi. Byłam całkowicie rozbita. Jak Mia skończyła rok zdecydowaliśmy, że pora na następne dziecko. Wyliczyłam kiedy 'to’ zrobić aby urodziła się również w lipcu 2 lata po cesarce. Trafiliśmy bez problemów, idealnie. Niestety na usg w 12 tygodniu okazało się, że nie ma akcji serca. Mały (jestem pewna, że to był chłopak) odszedł koło 9 tygodnia. Czekałam tydzień na poronienie. I znowu o 4.30 zaczęły się skurcze. Urodziłam.
Od razu zaczęliśmy się starać o kolejne dziecko. Zajęło nam to 4 miesiące i się udało. Po poronieniu ciąża to już nie to samo. Ciągły stres, przy każdej wizycie w łazience bicie serca. Na usg w 12 tygodniu myślałam, ze umrę, ale okazało się, że wszystko było w porządku. Tym razem przygotowałam się należycie. Hypnobirthing, daktyle, maliny, wiesiołek no i to co standardowo czyli zdrowa dieta, soki warzywne i różne naturalne suplementy i witaminy. Studiowałam aromaterapie, homeopatie i stosowałam się do zaleceń spinning babies. Byłam gotowa na długa walkę i przygotowałam się na wypadek, gdyby dzidzia miała się znowu urodzić długo po terminie lub gdyby była w złej pozycji. Zdecydowałam, że poród domowy będzie najlepszym wyborem. Nie chciałam być w szpitalu – za dużo wspomnień, które mogłyby zatrzymać akcje. Załatwiłam basen, tens machine i piłkę. Skontaktowałam się z położnymi od porodów domowych i bez problemu przyjęły mnie pod skrzydła. Miałam dwa USG w 12 i 20 tyg. Nie widziałam ginekologa, nikt mi nic nie mierzył ani nie dotykał. Położne nie widziały żadnego problemu (przyjmują kilka HBAC’òw w tygodniu). Miałam prowadząca położna, która najpierw co 3 potem co 2 tygodnie przychodziła do mnie do domu. Ciąża przebiegła bezproblemowo.
23 luty – równo 40 tydzień Mama, która przyleciała z Pl tydzień wcześniej, wzięła Mie na długi spacer. Ja poczułam, że muszę ogarnąć mieszkanie. Umyłam podłogi, cała łazienkę, nawet ściany. Zrobiłam 3 prania i tak mi zleciał cały dzień. Pod wieczór zaczęły mnie boleć plecy. Przeczytałam Mii książkę i poczułam pierwsze nieprzyjemne uczucie w dole brzucha. Ok 8 kiedy mała już spała a napięcia powracały postanowiłam się wykapać aby sprawdzić czy akcja się zatrzyma. Nic to nie dało, wiec położyłam się myśląc, że to jeszcze nie to. Poleżałam 20 min, następnie skakałam na piłce. Było mi niewygodnie. Zaczęłam mierzyć – skurcze były co 4 min. Potem poszłam oddychać na balkon i w kuchni. Słuchałam Hypnobirthing. Podłączyliśmy Tens – duża ulga. Klęczałam na podłodze, wieszałam się na pralce, wystawiałam głowę na dwór, aby lepiej oddychać. Mój partner zaczął pompować basen i wszystko przygotowywać.
Zaczęły odchodzić wody. Mama poszła spać do małej. O 23.30 zadzwoniłam do położnej. Powiedziała aby jeszcze poczekać i zadzwonić jak skurcze będą częstsze. 24 luty O 0.30 zadzwoniłam ponownie bo w zasadzie od godziny czułam, że chce przeć ale myślałam sobie, że to jest niemożliwe, nie mogłam uwierzyć, że tak szybko mogło by się wszystko wydarzyć. Położna powiedziała, że już jedzie. Ja w tym czasie byłam już w basenie.
Przyjechała, zmierzyła ciśnienie, serce dzidzi. Musiałam się położyć na sprawdzenie rozwarcia – jak można rodzić na leżąco?!!! Położna była powolna, wkurzała mnie. Skurcze przychodziły jeden za drugim, a ona się pyta czy mogę nasikać na paseczek?! Odmówiłam. W końcu sprawdziła rozwarcie i tak jak myślałam 10cm. Szybko wskoczyłam do basenu i zajęłam się parciem. Zawołaliśmy moja mamę. Nie krzyczałam, byłam bardzo spokojna i skupiona. Po ok 20 min urodziła się Nina. Miałam ja urodzić samym oddechem ale chęć parcia była poza mną. Myślę, że jeżeli zaufałabym instynktowi to urodziłabym godzinę wcześniej, ale po tak traumatycznym poprzednim porodzie naprawdę się nie spodziewałam. Nie było kryzysu 7 cm ani przerwy pomiędzy skurczami a partymi. Nie mogłam w to uwierzyć. Położna powstrzymała mnie jak wychodziła głowa, bo byłam gotowa ja wystrzelić. Piekło i myślałam, że rozerwie mi łechtaczkę. Złapałam Ninę pod woda i wyciągnęłam na siebie. Leżałyśmy tak 40min.
Przyjechała druga położna. Potem tata kangurował a ja próbowałam urodzić łożysko. Niestety nie chciało się odkleić. Po 2 godzinach czekania zdecydowałam, że chce zastrzyk bo inaczej musiałabym jechać do szpitala. No i zadziałał. Po 5 min z mała na piersi, na kanapie wypchnęłam łożysko. W końcu położne mogły pojechać do domu. Mała ważyła 3800 g, głowa 34cm i 54cm długości. Bolało, ale nie popękałam. Byłam mega głodna i od razu opróżniłam pół lodówki. Otworzyliśmy szampana i ok 5 poszliśmy spać, tzn. ja poszłam, bo właśnie obudziła się Mia, wiec tatuś musiał się nią zająć. Nawet nie płakałam jak się urodziła, byłam w takim szoku. Nie miałam ‘baby blues’ ani problemu z karmieniem. Wiem, że zrobiłam wszystko, aby ta kruszynka miała jak najlepszy start. Jestem bardzo szczęśliwa. Aż głupio się czuje, że było tak łatwo.
Myślę, że udany HBAC zawdzięczam dobremu ułożeniu dziecka (może dzięki ćwiczeniom) oraz mojej wiedzy, która dała mi spokój i wiarę w to, że moje dziecko nie będzie za duże, aby ze mnie wyjść, i że jestem w stanie je urodzić. Nic bym nie zmieniła w moim porodzie, no może upewniłabym się, że kamera jest włączona;). W domu czułam się bezpiecznie, byłam wśród bliskich, nie martwiłam się o Mie, wiedziałam że smacznie śpi za ścianą. Szpital jest niedaleko a położne naprawdę wiedzą, co robią. Ani ja ani one nie ryzykowałyby, gdyby pojawiły się jakiekolwiek komplikacje. Pomogła również ogólna postawa – nikt się specjalnie nie dziwił, że chce rodzić w domu. Większość moich znajomych urodziło w domu lub rodziło, ale zostało przewiezionych do szpitala w trakcie porodu z różnych powodów. Dziewczyny, wierzcie w siebie, jesteście do tego stworzone. Zawsze warto spróbować. Życzę wam powodzenia.