Tag Archive | pośladkowy

Podróż po marzenia (Świdnica – Pyskowice)

Ciąża 5, w wywiadzie 2 x poród drogami natury i 2 x cięcie cesarskie, 17 miesięcy odstępu między porodami, położenie pośladkowe płodu w 39 tygodniu, szacowana masa płodu > 4 kg. Czy można w ogóle myśleć o porodzie naturalnym w takiej sytuacji? Poznajcie historię Ewy.

Jestem mamą 6 wspaniałych dzieci a to była moja 5 ciąża. Dwie pierwsze zakończone porodem naturalnym a dwie kolejne cesarskim cięciem. Dzięki temu, że doświadczyłam podwójnie dwóch rodzajów porodów wiem, że dla mnie najpiękniejszą (choć wcale nie łatwą) drogą przyjścia na świat dziecka jest poród naturalny.

CIĄŻĄ PIERWSZA 2005 r. Gdy byłam w pierwszej ciąży, było dla mnie oczywiste, że urodzę naturalnie tak jak moja mama troje swoich dzieci. Nie mogłam się doczekać dnia porodu, bo końcówka ciąży bardzo mnie wymęczyła. Moja pierwsza córka Oliwia (3820 g, 56 cm) przyszła na świat w sierpniu 2005 r. – poród naturalny 9 dni po terminie. Poród trwał zaledwie 4 godziny, ale był bardzo ciężki. W II okresie porodu ustała czynność skurczowa, a że personelowi się spieszyło to zastosowano chwyt Kristellera, nacięto krocze a łożysko na siłę położna wyciągnęła z brzucha. Zakończyło się to krwotokiem, szyciem i łyżeczkowaniem. Córkę zabrano bo byłam tak słaba (miałam silną anemię), że nie byłam w stanie zajmować się nią sama.

CIĄŻA DRUGA 2008 r. Drugi poród naturalny w grudniu 2008 r. – syn Kordian (3900, 57 cm) 6 dni przed terminem. Również trwał 4 godziny i zakończył się bez nacięcia i żadnych innych komplikacji. Piękny poród, bardzo świadomy a po 2 godzinach mogłam sama wstać, siedzieć, chodzić i zająć się synkiem, który cały czas był przy mnie.

CIĄŻA TRZECIA 2012 r. W 30 tygodniu ciąży zrobił mi się obrzęk w siatkówce oka. Z każdym tygodniem obrzęk się powiększał i utrudniał widzenie. W 39 t.c. podjęto decyzję o cc, ponieważ nie widziałam już nic chorym okiem i było ryzyko, że podczas porodu naturalnego siatkówka może się odkleić. W styczniu 2012 r. przez cesarskie cięcie przyszedł na świat mój drugi syn Kajetan (4180 g, 59 cm). Ból jaki czułam po cesarce jak puściło znieczulenie rekompensowała mi obecność synka po porodzie.

CIĄŻA CZWARTA 2016 r. Ta ciąża od początku była bardzo ciężka bo miałam wszystkie możliwe dolegliwości ciążowe, których nie miałam w żadnej poprzedniej ciąży. Okazało się, że pod sercem noszę nie jedno ale trzy szczęścia! Byliśmy w szoku bo w naszej rodzinie nigdy nie było nawet bliźniaków. Niestety, na kolejnym USG biły tylko 2 serduszka. Po wielu długich tygodniach spędzonych w szpitalu, udało mi się dotrwać z bliźniakami do 35 t.c. W czerwcu 2016 r. przez cesarskie cięcie przyszli na świat Miłosz (2450 g, 50 cm) i Mikołaj (2700 g, 51 cm) – nasze kochane M&M-sy. Chłopcy byli ułożeni główkowo a poród zaczął się regularnymi skurczami co 3 min. Niestety w szpitalu, w którym rodziłam wszystkie ciąże mnogie są rozwiązywane cesarskim cięciem. Gdybym miała wówczas taką wiedzę o sn po cc jaką mam teraz dzięki cudownej Grupie Wsparcia „Naturalnie po cesarce”, to na pewno przynajmniej podjęłabym próbę porodu naturalnego. Wszystkie moje porody naturalne przebiegały dosyć szybko a dzieci były spore. Natomiast bliźniaki z racji tego, że była ich dwójka i poród zaczął się w pierwszym dniu 36 t.c. ważyły dużo mniej. Bardzo ciężko dochodziłam do siebie po tej drugiej cesarce a najtrudniejsze oprócz bólu było to, że maluszki zostały zabrane do inkubatora i zobaczyłam je dopiero po 18 godzinach od urodzenia…

CIĄŻA PIĄTA 2017 r. Czasu nie cofnę, ale cieszę się, że było mi dane doświadczyć po raz trzeci porodu naturalnego, mimo wszystkich przeciwności losu jakie spotkałam na swojej drodze do vba2c. Ale od początku… 8 miesięcy później zaszłam w piątą ciążę. Pierwsza myśl jaka pojawiła się w mojej głowie była przepełniona lękiem: jak przetrwam po raz trzeci ten okropny ból po cesarce? Byłam przekonana, że nie ma innego wyjścia po 2 cesarkach jak tylko kolejne cięcie. Z drugiej strony postanowiłam poszukać w Internecie informacji na ten temat. I tym sposobem znalazłam stronę www.naturalniepocesarce.pl.

Czytałam wszystkie opowieści porodowe z zapartym tchem. To dało mi ogromną nadzieję i wiarę w to, że może być inaczej. Każdego dnia czytałam też relacje z porodu dziewczyn z grupy wsparcia na FB. Zrozumiałam, że chcę zrobić wszystko co w mojej mocy by urodzić naturalnie, ale muszę zaakceptować też drugą opcję na wypadek cesarskiego cięcia. Wierzyłam, że wszystko się uda, bo przecież rodziłam już naturalnie dwa razy i wiem jak taki poród może przebiegać. Nie wzięłam pod uwagę tylko jednego, że moja wyczekiwana córeczka w 30 tygodniu ciąży obróci się główką do góry i wcale nie będzie miała zamiaru zmienić swojego ułożenia do końca ciąży…

Każdego dnia po kilka godzin robiłam ćwiczenia ułatwiające obrócenie się dziecka w brzuchu, chodziłam na czworaka i namawiałam córcię do obrotu. Byłam załamana bo mimo mojego wysiłku cały czas czułam, że główka nadal jest na górze. Każda kolejna wizyta u lekarza również potwierdzała ułożenie miednicowe. Na ostatniej wizycie w 39 tygodniu ciąży, gdy dodatkowo waga na USG wyszła 4 kg, dostałam skierowanie na cesarkę. Do tej pory mój lekarz bardzo wspierał vba2c ale teraz powiedział, że nie widzi innego wyjścia jak tylko cesarskie cięcie. Tak na marginesie to był to mój drugi lekarz bo poprzedni najpierw mówił, że bez problemu mogę rodzić naturalnie (na wizytach prywatnych) a jak przyszłam do Niego raz na NFZ to powiedział, że absolutnie muszę mieć cc po 2cc bo inaczej się nie da…

Była środa a Ja miałam stawić się w szpitalu jak zacznę 40 tydzień ciąży, czyli w poniedziałek 4 grudnia. Pomyślałam, że to koniec i nadszedł czas pogodzenia się z cesarką. Próbowałam znaleźć plusy tej sytuacji a największym z nich była perspektywa zobaczenia wkrótce córeczki. Wcześniej byłam gotowa nawet na poród pośladkowy, ale w sytuacji gdy waga dziecka była taka duża nie chciałam ryzykować. Przepłakałam pół dnia a w nocy nie mogłam zasnąć. Z jednej strony próbowałam się pogodzić z sytuacją a z drugiej szukałam innego rozwiązania. Nadzieja umiera ostatnia!

Następnego dnia napisałam do Oleśnicy do położnej, czy w mojej sytuacji jest jakaś szansa na poród naturalny. Niestety dostałam odpowiedź, że w Oleśnicy nie wykonują obrotów zewnętrznych a w moim przypadku po 2 cc położenie miednicowe jest wskazaniem do cięcia. Od kilku dni byłam też w stałym kontakcie z Monika Ma z Grupy Wsparcia, której córeczka również nie chciała się obrócić główką w dół. Monika próbowała od dwóch tygodni dodzwonić się do szpitala w Pyskowicach, aby dowiedzieć się o możliwości obrotu zewnętrznego, o którym wyczytałyśmy na grupie. Największy problem polegał na tym, że ciężko było złapać dr Langshmana Maleuwe, żeby z Nim porozmawiać. Na szczęście Monice udało się zdobyć numer komórkowy do doktora. Zadzwoniłam do Niego i powiedziałam o mojej sytuacji.

Hillary and Chris Johnsonare expecting their third child!

Doktor to wspaniały człowiek, pełen ciepła, zrozumienia i chęci pomocy. Powiedział mi, że w mojej sytuacji daje tylko 30 % szansy na obrót zewnętrzny mimo, iż jestem wieloródką (szansa u pierworódek to 50%, a u wieloródek nawet 70-80%), ponieważ dziecko jest duże i kończę 39 t.c., a takie obroty najlepiej robić w 37/38 t.c. Ale jeżeli bardzo mi zależy to mogę przyjechać do szpitala w Pyskowicach w poniedziałek 4 grudnia i On we wtorek rano będzie miał dyżur i spróbuje obrócić mi dziecko. Powiedział też, że według Niego najbezpieczniej byłoby wykonać cesarskie cięcie, ale to w razie czego możemy zrobić po próbie obrotu zewnętrznego. Decyzja należała do mnie. Całą noc biłam się z myślami co zrobić. Trzy bardzo kompetentne osoby potwierdziły, że w moim przypadku najlepsza byłaby cesarka a Ja nadal nie byłam sobie w stanie wyobrazić takiej wersji wydarzeń. Co jeszcze mogłam zrobić dla mojej córci by urodzić Ją naturalnie? Ostatnią deską ratunku był obrót zewnętrzny. Po rozmowie z moim kochanym i cierpliwym mężem, który cały czas mnie wspierał, podjęłam decyzję, że jeśli nie zacznę rodzić w weekend, to w poniedziałek rano zamiast do mojego szpitala na cesarkę, pojadę sama ze Świdnicy 200 km pociągiem do Pyskowic. Monika chciała zrobić tak samo, tylko Ona miała do pokonania 530 km ze Szczecina. I tak oto dwie matki, pragnące dać najlepszy start swoim córkom i uchronić się przed kolejnym cięciem, w poniedziałek rano 4. grudnia wyruszyły z dwóch zachodnich krańców Polski na Śląsk.

Blog_Tips-to-travel-during-Pregnancy_4

Podróż pociągiem była ciężka i stresująca – najbardziej dla innych pasażerów 😉 Czekały mnie 2 przesiadki. W pierwszym pociągu usiadłam koło starszego małżeństwa. Zerkali na mój brzuch i na siebie z przerażeniem, po czym mąż złapał za rękę żonę i zabrał Ją na drugi koniec wagonu 😉 W drugim pociągu siedziałam z bardzo miłymi paniami. Pytały gdzie i w jakim celu jadę w tak zaawansowanej ciąży. Pytały czy nie boję się, że urodzę w pociągu. Jedna z nich wysiadała ze mną w Opolu i nawet nie pozwoliła mi dotknąć walizki, tylko niosła ją za mnie 😉 Gdy dojechałam do Pyskowic myślałam, że wszystko potoczy się prosto – wsiądę do taksówki i bezpiecznie pojadę pod sam szpital. Okazało się jednak, że przed dworcem nie ma żywego ducha a sam dworzec jest zamknięty. Włączyłam w telefonie nawigację i musiałam iść na piechotę. W końcu w oddali ujrzałam przystanek autobusowy a na nim stała jakaś kobieta. Powiedziała mi, że zaraz ma być autobus, który jedzie do „centrum” a stamtąd do szpitala jest niedaleko. W autobusie poszłam do kierowcy kupić bilet a On pyta dokąd jadę. Mówię, że do szpitala, a On pyta: „Po co?” Odpowiadam, że jadę urodzić. A On na to: „To Pani jedzie za darmo”. Ludzie w autobusie mówią mi gdzie mam wysiąść. Jakieś małżeństwo proponuje, że mnie zaprowadzi do szpitala, bo idą w tamtym kierunku. Pan bierze moją walizkę a Pani opowiada o swoich porodach. Po 15 min. docieramy pod szpital. Wreszcie czuję się bezpiecznie.

Na izbie przyjęć zostałam przyjęta bardzo serdecznie a personel był zaskoczony dlaczego przyjechałam tyle kilometrów akurat do Pyskowic. Opowiadam o naszej grupie na FB i uprzedzam, że wieczorem przyjedzie jeszcze jedna „szalona mama” ze Szczecina. Proszę o numer telefonu na taksówki, by przekazać go Monice, aby bez problemów dotarła do szpitala. Dostałyśmy wspólny pokój, aby się wzajemnie wspierać. Rano przyszedł do Nas dr Langshman, żeby się przywitać i jeszcze raz porozmawiać o próbie obrotu zewnętrznego. Trochę Nas zmartwił bo powiedział, że nie ma w szpitalu leku, który powoduje zwiotczenie brzucha. Na szczęście na obchodzie okazało się, że jest jedna ostatnia buteleczka, podzielą ją Nam na pół i podadzą w kroplówce. Przed południem doktor przyszedł po Monikę, ale niestety obrót mimo ogromnego wysiłku i chęci nie udał się. Ja poszłam druga.

Miałam nastawienie „co ma być to będzie”. Jeżeli obrót się nie uda to będę wiedziała, że zrobiłam wszystko co mogłam by pomóc mojej córeczce naturalnie przyjść na świat. W gabinecie czekał już na mnie doktor Langshman i ordynator dr Binkiewicz, który monitorował przez USG ułożenie dziecka. Dostałam kroplówkę z lekiem zwiotczającym powłoki brzuszne, a sam obrót trwał kilka sekund. Doktor złapał córcię przez brzuch za główkę i pośladki i lekko Ją popchnął a Ona fiknęła w dół. Byłam w szoku, że to tak szybko i bezboleśnie, aż się popłakałam ze szczęścia (wyściskałam doktora i mówiłam, że jest cudotwórcą!). Tyle tygodni ćwiczeń nic nie dało a tu kilka sekund i już. Nie mogłam w to uwierzyć. Ordynator od razu powiedział, żebym została tu w szpitalu bo jak pojadę do innego to jest ryzyko, że będą chcieli zrobić mi cesarkę. Na Naszej Grupie Wsparcia czytałam również o cudownej położnej Pani Wiesi, która ma ogromne doświadczenie w przyjmowaniu porodów po 2 cc i pracuje właśnie w Pyskowicach. Oczywiście nie było dla mnie wątpliwości, że jestem z najlepszym miejscu jakie mogłabym sobie tylko wymarzyć.

Po obrocie konieczne było badanie KTG. W trakcie badania przyszła do mnie położna złożyć gratulacje, że udał się obrót zewnętrzny. Powiedziała, że kilka dni temu przyjęła właśnie dwa porody kobiet po 2 cc. Zapytam Ją czy jest Panią Wiesią a Ona się uśmiechnęła i powiedziała, że tak. Powiedziałam, że czytałam o Niej na Grupie Wsparcia i że bardzo chcę z Nią rodzić. Oczywiście od razu się zgodziła. Od tej chwili miałam swojego Anioła! W trakcie KTG okazało się, że dostałam regularnych skurczy co 8 min. Miałam rozwarcie na 1,5 cm i udało mi się dojść do 4 cm, po czym akcja się zatrzymała. Położna powiedziała, że w tym momencie należy odpuścić bo z doświadczenia wie, że nic na siłę. Dała mi swój numer telefonu i prosiła, żebym dzwoniła do Niej o każdej porze, gdy tylko zaczną się skurcze co 5 minut. Poinformowała mnie też, że niestety następnego dnia do południa nie będzie Jej w Pyskowicach bo wyjeżdża na konferencję. Do wieczora chodziłam cały czas po schodach (krwawiłam i czułam silny ból podbrzusza, który utrzymał się właściwie do samego porodu). W nocy ze zmęczenia nie mogłam spać, a około 4:00 Monika zaczęła rodzić i zabrali Ją na cesarkę. Zestresowałam się i dostałam skurczy co 3 minuty, ale cały czas próbowałam je zatrzymać, tłumacząc sobie, że nie mogę rodzić, bo przecież nie ma Pani Wiesi. Na szczęście po godzinie akcja się zatrzymała (to prawda, że „poród mamy w głowie”).

Kolejny dzień (środa) chodziłam po schodach, choć nie było łatwo bo miałam już straszne zakwasy. Czekałam do rana do następnego dnia (czwartek – dzień porodu) i już wiedziałam, że nic mnie nie powstrzyma. Miałam swoją kochaną położną (Panią Wiesię) i czułam się bezpiecznie pod Jej skrzydłami. Śmiała się, że jak była na konferencji to zadzwonił do Niej dr Langshman i zapytał gdzie Ona jest. Był bardzo przejęty tym, że jak zacznę rodzić bez Niej to mnie „potną”. Prosił, by w razie czego natychmiast rzuciła wszystko i przyjechała. Wzruszyłam się… Czyż to nie jest lekarz z prawdziwego zdarzenia? Z położną ustaliłyśmy plan – kazała mi chodzić pod prysznic na 30 min co 1,5 godziny. Pod prysznicem skurcze były coraz silniejsze. Koło południa zbadała mnie i miałam 6 cm rozwarcia, ale główka źle wstawiła się w kanał. Miałam położyć się na godzinę na lewym boku (tam gdzie znajdował się grzbiet dziecka) i przy każdym skurczu prawą nogę zgiętą w kolanie unosić mocno do góry. Zaczęły się regularne skurcze co 5 minut. Zauważyłam jednak, że w miedzy czasie gdy szłam do toalety (organizm od rana się oczyszczał) skurcze znacznie się nasilały i były częściej. Po godzinie ustaliłyśmy z położną, że mam iść chodzić po schodach przez 30 min. I tam się zaczęło. Skurcze były co 3…2 … aż w końcu co 1 min. Po badaniu było luźne 7 cm i zapadła decyzja – idziemy na porodówkę.

Poszłyśmy do przytulnego pokoiku, gdzie było przygaszone światło i w tle leciała cicho muzyka. Wiedziałam od Pani Wiesi, że mój poród po 2 cc będzie musiał wyglądać inaczej niż „normalny” poród naturalny. Podłączyła mnie pod KTG i stale miałam monitorowane tętno dziecka. Powiedziała też, że zrobi wszystko co może, by jak najbardziej przyspieszyć poród i nie obciążać macicy skurczami. Dostałam gazik nasiąknięty oksytocyną i polecenie, że mam go cały czas trzymać pod nosem i wdychać, by nie osłabić skurczów. Znów leżałam na lewym boku i przy każdym skurczu musiałam dociągać zgiętą w kolanie prawą nogę do góry, by pomóc córci dobrze wejść w kanał rodny. Cały czas zastanawiałam się kiedy będzie ten kryzys 7. cm ale niczego takiego nie miałam. Ból był coraz mocniejszy. Pamiętam tylko smsy od mojego męża, Moniki i słowa wsparcia od Kasi O. z grupy (dziękuję!). Później już nie byłam w stanie wyciągnąć telefonu spod poduszki. Przy 8 cm położna podjęła decyzję, że przebije pęcherz płodowy ale w tym momencie praktycznie sam pękł. Po chwili było 9 cm i ból nie do opisania (i tu dopadł mnie kryzys ale 9. cm). Pani Wiesia powiedziała, że muszę przejść do sali obok i wejść na krzesło porodowe (tam czekał już lekarz i dwie młode położne do pomocy). Jakoś dałam radę i wtedy zaczął się nieziemski ból przy każdym skurczu, a dodatkowo położna kazała mi unosić nogi i opierać na drążek, który był zamontowany nade mną. To już było za dużo, ale resztką sił wykonywałam każde polecenie Pani Wiesi, bo ufałam Jej bezgranicznie. Czekałam tylko kiedy będzie te magiczne 10 cm. KTG pokazywało, że z córcią jest wszystko ok.

Nagle dostałam skurczy partych. Krzyczałam, że muszę przeć, ale Pani Wiesia krzyczała jeszcze głośniej, że teraz jeszcze nie mogę. Wiedziałam, że muszę posłuchać bo popękam ale powstrzymanie się przed parciem było bardzo trudne. Nagle usłyszałam, że teraz mogę już przeć. Wreszcie się doczekałam! Przy skurczu lekarz dociskał mi bliznę dłonią, żeby nie pękła (polecenie Pani Wiesi!). Parłam raz na skurczu ale czułam, że coś jest nie tak. Główka wyszła do połowy i się cofnęła. Pani Wiesia szybko zaleciła podłączenie oksytocyny a Ja usłyszałam, że tętno mojej córeczki zwolniło (spadło do 80). Zaczęła się szybka akcja. Pani Wiesia kazała mi się obrócić na lewy bok. Prawą nogę wyprostowaną do góry zaprzeć na drążku wysoko a lewą zgiętą w kolanie położne odciągnęły z całych sił w lewą stronę. Myślałam, że zaraz zrobię szpagat. Ale skurcz nie nadchodził. I wtedy padła decyzja od położnej, że mam przeć bez skurczu z całych sił. Wiedziałam, że muszę zrobić wszystko by ratować moje dziecko! Zaczęłam przeć z jakąś nieziemską siłą, która nie wiem skąd naglę się we mnie wzięła i za jednym razem wyparłam całą moją kochaną córeczkę 4280 g na świat.

Pani Wiesia położyła mi Ją na brzuchu i szybko zaczęła odwijać pępowinę z nóżki, brzuszka, rączki i z szyi, którą miała owiniętą podwójnie!!! Nagle zrobiło się zamieszanie. Pojawiło się mnóstwo ludzi i zabrali malutką do pomieszczenia obok. Zostałam sama na fotelu porodowym i czułam się jakby świat się zatrzymał – wyrwano mi z brzucha cząstkę mnie i nastała cisza i pustka, której nigdy nie zapomnę… Czekałam na dźwięk płaczu mojej córeczki ale niczego nie było słychać… Podeszła do mnie młoda położna i zapytałam co z moim dzieckiem a Ona powiedziała, że nie wie, ale wszystko będzie dobrze. Przez szybkę widziałam personel otaczający małe ciałko mojej córeńki i nagle usłyszałam tak wyczekiwany i wytęskniony cichutki Jej płacz. Popłakałam się. Nigdy nie zapomnę tej chwili, która dla mnie trwała wieczność! Pani Wiesia wróciła i powiedziała, że Malutka Anastazja dostała tylko 1 punkt Apgar w pierwszej minucie (w piątej – decydującej minucie- miała już 8 punktów a w 10. – 9 punktów) ale już jest z Nią dobrze. Napędziła Nam stracha ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Pielęgniarka pokazała mi Ją na chwilkę, ucałowałam Ją i zanieśli Ją do inkubatora na noc. Pani Wiesia delikatnie wyjęła łożysko i powiedziała, że mam tylko mikrootarcia, więc mogę przejść na łóżko poporodowe. Byłam zdziwiona, że to już po wszystkim i że nie będzie żadnego szycia. Po dwóch godzinach zjadłam kanapki z kolacji i poszłam się wykąpać. Pani Wiesia poszła ze mną do Anastazji a potem zaprowadziła mnie do sali, w której czekała już na mnie Monika z Apolonią.

I tak oto 7 grudnia 2017 r. w szpitalu w Pyskowicach o godzinie 18:33 po dwóch cc, siłami natury urodziłam córeczkę Anastazję 4280 g i 60 cm SZCZĘŚCIA! Gdybym mogła zmienić coś w moim porodzie to zmieniłabym jedynie to, aby mój kochany mąż mógł być ze mną. Bardzo brakowało mi Jego obecności! Ale jestem wdzięczna, że na mojej drodze spotkałam cudownych ludzi i tą wspaniała Grupę Wsparcia. DZIĘKUJĘ!!!

Próba porodu pośladkowego po 2cc (Wrocław – Warszawa)

Znam nie mało świadomych i pełnych determinacji kobiet. Ale mądrość i samozaparcie Kasi wprawiły mnie w szczery podziw. Oto co znaczy zrobić ABSOLUTNIE WSZYSTKO, żeby dać sobie i swojemu dziecku szanse na naturalny poród. Ta historia pokazuje też, że „zrobienie wszystkiego, co możliwe” nie musi oznaczać fanatyzmu czy narażenia siebie lub dzieciątka na niebezpieczeństwo. Mam cichą nadzieję, że Kasia będzie inspiracją i przykładem dla niejednej z Was.

To co przed…

Historia moich porodów zaczyna sie 5 lat temu, kiedy to byłam w ciąży z moją pierworodną, Wiktorią. Całe życie słyszałam, że nie mam wyjścia i musze rodzić przez cc z powodu mojej krótkowzroczności (-11). Przepłakałam cała ciąże, ale wszyscy dookoła mnie mówili, że nie ma wyjścia. Do szpitala trafiłam w 32 tygodniu ciąży, przerażona i zaskoczona. Na dwa tygodnie udało się wstrzymać porod i w 34tc z 6 cm rozwarcia, z okropnymi bólami krzyżowymi pojechałam na cc. Wiktorię zabrano do inkubatora a ja zobaczyłam ją dopiero po 26h….. 26 dłuugich godzinach, które przepłakałam błagając, by ktoś zawiózł mnie do dziecka.

Kiedy rok po porodzie zmieniłam okulistkę okazało się, że moje oczy są w dobrym stanie i mogę rodzić naturalnie. Nie mogłam w to uwierzyć, byłam przeszczęsliwa…i kiedy 2,5 roku po pierwszym cięciu zaszłam w kolejną ciążę wiedziałam czego chce z całego serca….naturalnego porodu. Zaczęłam szukać informacji….poród bez parcia, poród w pozycji wertykalnej –  wiedziałam, że może to pomóc odciążyć wzrok. Zapragnęłam czegoś więcej….poczułam ze poród domowy to moje marzenie…bez lęku, krzyku, strachu…ze spokojem, w swoim domu, z dzieckiem przy mnie od początku. Znalazłam położną, dla której mój stan po cięciu nie był problemem – wspaniałą, mądrą i doświadczoną kobietę. W 14 tc zadzwoniłam i ustaliłysmy, że spotkamy sie dopiero pod koniec ciąży… Wszystko było idealnie… Ja wczytywałam się w mądrą vbac’ową i “pro-domową” literaturę, chodziłam na jogę, czekałam na wymarzony poród. Ale życie pisze różne scenariusze….

W 19tc jak grom z jasnego nieba diagnoza – potworniak kości krzyżowo-guzicznej u dziecka. 3 miesiące spędzone w szpitalu i walka o maleństwo….wiedziałam, że niestety nie mam szans na poród naturalny –  guz był coraz wiekszy i nie urodziłabym drogami natury. Rozumiałam to… wiedziałam, że nie ma wyjścia… Moja córka, Lea, zaczęła rodzić się w najgorszym momencie – podczas sobotniego dyżuru. Jadąc na sale operacyjną okazało się, że jest juz 5 cm rozwarcie. Byłam przerażona, to był 30tc, a Lea potrzebowała operacji, której nie chciał się podjąć żaden dyżurny lekarz. Płakałam, a położne krzyczały i wyśmiewały… Anestezjolog wbijał się w kręgosłup 7 razy zanim udało się mnie znieczulić. Moja córeczka urodziła się i po kilku godzinach walki zmarła… A mi wycięto “na wszelki wypadek” zdrowy jajnik. Po cięciu czułam, że nie tylko straciłam córkę, ale zostałam też bezsensownie okaleczona. Po porodzie kolejna trauma – podejście personelu do mnie, brak wsparcia…. ten czas wspominam okropnie…

Wreszcie po 8 miesiacach zaszłam w kolejna ciąże.

To co w trakcie…

Byłam przeszczęśliwa i czułam, wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Na początku przekonałam mojego sceptycznego ginekologa do wspierania mnie w dążeniu do vba2c 🙂 Do 34 tc czułam, że MAM TĘ MOC!! I na pewno mi sie uda. Czułam, że ktoś ( Lea? ) nade mną czuwa i wszystko uklada się po mojej myśli. Pod koniec pierwszego trymestru zadzwoniłam do położnej i okazało się, że jeśli blizna będzie gruba, dziecko nie za duże i spełnie jeszcze kilka innych warunków rodzimy w domu 🙂 Mój partner był też podekscytowany tym faktem. Przygotowania do porodu domowego szły pełną parą.

W 34 tc dzidzia wciąż była głową w górę więc zajęłam się namową niesfornego brzdąca do obrotu. Codziennie ćwiczenia, masaże [w tym technika Bowena, przyp. red.], wizualizacje, rozmowy z dzieckiem, pływanie, przypalanie małego palca moksą, okładanie się lodem i świecenie światłem….próbowałam wszystkiego…bez skutku… Około 36tc znalazłam opcje obrotu zewnętrznego w Pyskowicach. Cudownym zbiegiem okoliczności udało się skontaktować z ordynatorem i pojechaliśmy. Sam obrót wspominam dobrze. Nic nie bolało….ale niestety też sie nie udało…. Mała zazwyczaj wypychająca głowę przez żebra jakby specjalnie ją schowała i nie dało się jej obócić. A kiedy nawet udało sie prawie…. wróciła do swojej ulubionej pozycji.

Czas uciekał a ja coraz bardziej była przerażona. Zaczęłam przygotowywać się na opcję cięcia. Obdzwoniłam wszystkie okoliczne szpitale … i nigdzie nie można było mieć dziecka obok siebie po cięciu i w nocy….znalazłam w końcu szpital oddalony o 60km, który spełniał te wymogi ale…. w razie czego nie było opcji vbac ( ciagle miałam nadzieję, że malutka obróci się na pierwszych skurczach).

Wiedziałam, czego nie chcę – porodu na zimno. Wiedziałam że będę czekać do rozpoczęcia się akcji. Ale wciąż to cięcie nie dawało mi spokoju. Jak to –  zdrowa ja, zdrowe dziecko i mamy się dać pociąć TYLKO dlatego, że mała jest obrócona pupka? Zaczęłam szukać informacji o porodzie pośladkowym i coraz bardziej utwierdzałam sie w przekonaniu, że dam radę:) Pozostało znalezienie lekarza. Co było najtrudniejszą częścią tego planu. I znów niesamowite wydarzenie. Napisała do mnie pewna osoba, żebym zapytała w św. Zofii. Był wtorek, dzień po terminie wg OM, wiedziałam że wtedy dr Puzyna ma dyżur w przychodni… Zadzwoniłam i usłyszałam, że dobrze, ale jeszcze tego dnia do 19.00 mam się stawić w przychodni na kwalifikacji. Szybko spakowaliśmy walizki, zabraliśmy z przedszkola starszą córkę i ruszyliśmy do Warszawy. 18.50 byliśmy na miejscu…i zostałam zakwalifikowana 🙂 Do pośladkowego porodu po 2cc. Pozostało czekać na rozpoczęcie akcji.

Poród…

W czwartek skurcze były już intensywne i częste, pojechaliśmy więc do szpitala….Na IP wiedzieli już kim jestem i zadzwoniono po ordynatora. Szybkie badanie i usg, i pojechaliśmy na górę. Tam czekał już ordynator osobiście i, choć nie robi już tego na codzień, powiedział, że sam przyjmie mój poród. Czułam się bezpiecznie z takim lekarzem… Bezpiecznie na tyle, że nie dojdzie do bezsensownego cięcia bez wskazań. Sala porodowa była niesamowita… czułam się jak w spa… Personel miły, uśmiechnięty…. Było to odwrotnością moich doświadczeń. O wszystkim mnie informowano… na wszystko pytano o zgodę. Położna była ze mną tyle ile trzeba…ani za długo, ani za krótko. Ale mimo wszystko czułam, że się zablokowałam….skurcze przestały być tak mocne i częste…rozwarcie nie postępowało. Zaczęłam podkrwawiać. Po 6h okazało się, że CRP wzrosło do 60 i wtedy moje marzenie się zakończyło… pojechałam na cc…. ale pozwolono tatusiowi byc przy mnie w czasie operacji. Malutka po wyjęciu i zważeniu była przy mnie. Przytulaliśmy się w trójkę podczas szycia….

12721649_10201377467674858_56238344_n

Po wszystkim zostałam z nią cała noc na sali pooperacyjnej. Była przy mojej piersi. Mimo że moje marzenie się nie spełniło, miałam dobry poród.

Mam nadzieje ze vba3c się uda 🙂

Przekraczając granice niemożliwego… HBA2C po przejściach i VBACowe pośladki

Historia, która może wprawić w zachwyt lub oburzenie, ale z pewnością historia, wobec której nie można przejść obojętnie. Zdecydowałam się nią z Wami podzielić nie po to by zachęcać do porodu domowego w warunkach podwyższonego ryzyka położniczego czy też propagować poród bez asysty medycznej, ale by kolejny raz pokazać Wam jak wiele rzeczy jest możliwych i jak wiele (choć nie wszystko i o tym też warto pamiętać) zależy od Was:)

Słuchaj rozmowy Ewy Niteckiej z Anną Powideł na antenie radia Wnet

keep-calm-and-vba2c-on

Szpitalny poród drogami natury po cc … POŚLADKOWY! (Australia)

Historia australijskiej mamy, która była wystarczająco zdeterminowana, żeby urodzić naturalnie po cesarce dziecko ułożone pośladkowo. Piękny przykład uszanowania mechanizmu porodu pośladkowego przez personel – podejście „ręce z dala od dziecka rodzącego się pośladkowo”.

Historia w oryginalnej wersji językowej oraz zdjęcia dostępne na: http://birthwithoutfearblog.com/2013/02/26/amazing-breech-vbac-fast-hospital-birth-with-pictures/.

„Moje pierwsze dwa porody były wywoływane i szybkie. Moje 3 dziecko urodziło się przez cięcie cesarskie (w styczniu 2012) z powodu ułożenia pośladkowego. Nigdy nie chciałam mieć cesarki, ale lekarze nalegali. Sama byłam gotowa na naturalny poród pośladkowy, ale lekarze nie zgadzali się, twierdzili, że nie praktykują już porodów pośladkowych drogami natury. W rezultacie, zgodziłam się na planowe cięcie. Córeczka urodziła się w 39 i 4 dniu ciąży, zdrowa i szczęśliwa – idealna. Na szczęście wszystko poszło dobrze.  Jednak wciąż żałuję, że bardziej nie starałam się o poród naturalny, bo wiem, że mogłam urodzić. Zdecydowałam, że na pewno będę rodzić naturalnie po cięciu w 4 ciąży.

10 miesięcy po urodzeniu Mili, dowiedziałam się, że znów jestem w ciąży. Termin porodu miałam na koniec lipca 2012.

Moja 4 ciąża przebiegała bezproblemowo. Nie miałam porannych mdłości ani żadnych innych przypadłości. Chcieliśmy poznać płeć dziecka – w 20 tygodniu okazało się, że to dziewczynka.  Przeprowadziliśmy się z Canberry do Nowej Południowej Walii (tak więc z miasta na wieś) niedługo przed tym, jak dowiedzieliśmy się o ciąży. Tym razem miałam więc rodzić w innym szpitalu.

W 24 tygodniu i 5 dniu ciąży zgłosiłam się do szpitala z bólami brzucha. Zdecydowano, że trzeba usnąć mi wyrostek, który pękł. To było kilka pełnych obaw dni, gdyż istniało zagrożenie przedwczesnego porodu. Przed operacją, nalegałam, aby dali mi leki steroidowe na rozwój płuc dziecka, żeby zrobić wszystko co, możliwe by ją uratować, gdyby poród nastąpił. Na szczęście operacja przebiegła bez komplikacji i szybko doszłam do siebie. Malutka pozostała w brzuszku i nie dało się zauważyć żadnych negatywnych skutków mojego zabiegu na nią. Reszta ciąży przebiegała bez problemów, a ja patrzyłam na swój rosnący brzuszek i byłam coraz bardziej podekscytowana perspektywą narodzin mojego dziecka.

W 37 tygodniu poszłam na USG mające sprawdzić ułożeniu dziecka, mimo, że kilka dni wcześniej na wizycie u lekarza była ułożona główką w dół. Co zaskakujące, przekręciła się do ułożenia pośladkowego. Nie mogłam w to uwierzyć! Myślałam jednak, że skoro kilka dni wcześniej była w ułożeniu główkowym, jeszcze się odwróci. Próbowałam zrobić kilka ćwiczeń mających dziecku pomóc się obrócić – bez specjalnego zapału, gdyż ćwiczenia te nie dały żadnego rezultatu w ciąży z Milą.

Kiedy zaszłam w ciążę, zaczęłam czytać dużo informacji i historii na temat porodów pośladkowych. Wiedziałam, że jeśli tym razem dzidziuś ułoży się znów pupą w dół, będę bardziej naciskać na poród naturalny.  Nigdy jednak nie sądziłam, że ta wiedza mi się przyda.

Spotkałam się z moim lekarzem kilka dni później i powiedziałam, że w żadnym wypadku nie zgodzę się na [planową] cesarkę. Nalegałam na poród naturalny, uważając, że cięcie jest w tym przypadku nieuzasadnione. Lekarz okazał się wspierający. Zgodził się, że z podejmowaniem decyzji poczekamy, aż rozpocznie się poród (byłam zaskoczona jego reakcją, gdyż przygotowywałam się na walkę).  Jakkolwiek, on uważał, że i tak skończę na stole operacyjnym. Kilka miesięcy wcześniej ten sam lekarz pytał mnie dlaczego miałam cesarkę z trzecim dzieckiem. Był zdziwiony, że nie pozwolono mi spróbować urodzić naturalnie, szczególnie, że miałam już za sobą dwa porody drogami natury, a moje dzieci były niezbyt duże. Obecna sytuacja była jednak o tyle inna, że byłam po cięciu cesarskim. Stąd położnik był dość ostrożny.

Podczas kolejnych kilku wizyt malutka wciąż była w ułożeniu pośladkowym. Powoli godziłam się z myślą, że się nie obróci.

W 39 tygodniu ciąży poszłam na wizytę do innego położnika (chodziłam w sumie do 2 położników, więc kiedy nadszedł czas porodu, wiedziałam, że będę znała lekarza, który będzie na dyżurze). Lekarka zbadała mnie wewnętrznie. Miałam 2 cm rozwarcia, szyjka była miękka i przygotowana do porodu. Pani doktor powiedziała, że najprawdopodobniej urodzę w tym tygodniu. Wiedziała jaki jest mój stosunek do powtórnego cięcia i że prawdopodobnie się na nie nie zgodzę. I jakkolwiek lekarze bardzo nie chcieli naturalnego porodu pośladkowego, nie mogli odmówić sprawowania opieki nade mną. Czułam się podle stawiając tę panią doktor i drugiego położnika w takiej niekomfortowej sytuacji, jednak alternatywą było pozbawienie siebie możliwości urodzenia, w taki sposób, w jakich chciałam urodzić. A to przecież moje ciało i moje dziecko. Był czwartek, 26 lipiec.

Przez poprzedni tydzień odchodził mi w niewielkich ilościach czop śluzowy. Rankiem w sobotę, 28 lipca (w 39 +6 tygodniu) odeszła mi pozostała część czopa. W mijającym tygodniu miałam także powtarzające się, trochę bolesne (może nie jakoś bardzo, ale zauważalne) skurcze przepowiadające. To zdarzało się głównie, kiedy karmiłam piersią Milę (18 miesięcy). Teraz skurcze też się pojawiały, nawet trochę częściej i bardziej bolesne, lecz wciąż nieregularne. Nie zwracałam na nie uwagi.

Położyłam się spać pół godziny po północy. Zrobiło mi się ciepło i przyjemnie w łóżku. Wtedy złapał mnie kaszel.  Jak tylko zakaszlałam, odeszły mi wody. Zupełnie się tego nie spodziewałam! Przez następne 20 minut usiłowałam dodzwonić się do naszego szpitala. Kiedy wreszcie mi się to udało, położna (Susan) poinformowała mnie, że ponieważ jest weekend a dziecko jest w ułożeniu pośladkowym, musimy jechać do szpitala Orange Base. Nasz lokalny szpital nie dysponował w tamtym momencie zespołem operacyjnym, a chcieli mieć takie wsparcie na wypadek, gdy wystąpiły jakieś komplikacje. Szpital Orange Base był oddalony od nas o ponad godzinę drogi i nie za bardzo uśmiechało nam się tyle jechać, ale nie mieliśmy wyboru.

Kiedy odłożyłam słuchawkę (przed godziną 1 w nocy), zaczęłam odczuwać bolesne skurcze. Były co 5 minut i trwały ponad minutę. To dało mi nadzieję, że ten poród może się udać, gdyż przy moje poprzednie porody zawsze musiały być wywoływane.

Około 1.20 przyjechała moja mama. Zauważyła, że mam skurcze. Zasugerowała, żebyśmy zadzwonili po karetkę i pojechali nią do szpitala, gdyż  Lach (mój mąż) nie czuł się zbyt dobrze (przez ostatni tydzień miał potworną grypę), a moje poprzednie porody drogami natury były szybkie, więc lepiej nie ryzykować rodzenia w samochodzie. Tak więc mama zadzwoniła po ambulans. Ja klęczałam na łóżku na czworakach. Martwiłam się możliwością wypadnięcia pępowiny, bo nie wiedziałam czy dzidzia wstawiła się już pupą w miednicę. Miałam ogromną ochotę wstać i iść pod prysznic, ale nie chciałam ryzykować stawiania się do pionu, co mogłoby skutkować wypadnięciem pępowiny.

Karetka przyjechała około 1.40.  Sanitariusz powiedział, że najpierw musimy pojechać do lokalnego szpitala. Czułam się z tym niezręcznie, bo przecież poinformowano mnie, że mam jechać prosto do Orange Base, ale sanitariusz twierdził, że taki jest regulamin. Po drodze miała jeden albo dwa skurcze, i wcale nie uśmiechało mi się jechać w ten sposób aż do Orange Base. Jeszcze w karetce założono mi wenflon, na wypadek, gdybym potrzebowała płynów dożylnych, itd.

O 2 w nocy, jadąc szpitalnym korytarzem na porodówkę, miałam kolejny skurcz (leżałam an plecach, AU!). Przyszła moja położna Susan. Musiałam poczekać na dyżurnego lekarza. Kiedy pani doktor przyszła i mnie zbadała, okazało się, że mam rozwarcie na 8 cm! Nie mogłam w to uwierzyć! Właśnie takiego porodu chciałam odkąd dowiedziałam się, że dzidzia jest w ułożeniu pośladkowym, gdyż obaj położnicy, do których chodziłam powiedzieli, że jeśli przyjadę do szpitala z 7-8 cm rozwarciem, nie będą mieli nic przeciwko naturalnemu porodowi pośladkowemu. Tak więc, po badaniu wewnętrznym moja pani doktor powiedziała, że nigdzie nie jadę (JUPI!).

Lekarka i położna wytłumaczyły mi jak będzie wyglądał ten poród. Rozmawiałam wcześniej z panią doktor na ten temat, więc co nieco wiedziałam. Powiedziano mi, że kiedy będę już miała pełne rozwarcie i skurcze parte, będę musiała położyć się na łóżku, na plecach, z pupą na samym końcu łóżka. Personel przyjmie postawę „ręce z daleka”, co znaczyło, że nikt nie będzie dotykał mojego rodzącego się dziecka, aby nie odgięło ono główki będąc jeszcze w moim ciele (mogłoby to spowodować, że dziecko utknęłoby).  Susan (położna) powiedziała, że będzie jej bardzo trudno oprzeć się pokusie dotknięcia dziecka, gdyż jest przyzwyczajona to robić, przyjmując porody w ułożeniu główkowym.

Było prawie wpół do trzeciej, kiedy było już pewne, że zostaję w tym szpitalu. Poszłam pod prysznic (jak dobrze było wstać i nie leżeć na plecach!). Byłam pod prysznice 10 minut. Potem poprosiłam o gaz (używałam tej metody łagodzenia bólu przy poprzednich porodach i pomagała ona mi się odpowiednio skupić).

Niedługo zaczęłam odczuwać potrzebę parcia. Powiedziałam o tym Susan. Musiałam wyjść spod prysznica i położyć się na łóżku. Nie miałam ochoty, ale… Weszłam na łóżko i przyjęłam pozycję na czworakach. Lekarka mnie zbadała. Rozwarcie było prawie pełne. Pozostał tylko rąbek szyjki macicy, który zagradzał drogę dziecku. Pozostałam w takiej pozycji, wdychając gaz i walcząc z potrzebą parcia. Była godzina 2.45.

W końcu, około 3 miałam pełne rozwarcie. Mogłam zacząć przeć. Przekręciłam się na plecy, na pół siedząco i zaczęłam wypierać dziecko.

Po kilku minutach parcia, poczułam, że malutka obniża się. Wyszła jej pupa (zrobiła siku i kupę zaraz przed tym, jak tyłeczek się urodził). Potem wyskoczyły jej stópki. Następnie urodziła się główka i podano mi ją. Moja córeczka urodziła się o 3.13 rano (ciut ponad godzinę po przyjeździe do szpitala, po 2 godzinach porodu).

Susan chciała przeciąć pępowinę, ale przypomniałam jej, że chcę by to zrobiono dopiero, gdy przestanie tętnić, ponieważ wiedziałam, że to bardzo korzystne, by dziecko otrzymało krew łożyskową. Po chwili lekarka powiedziała, żeby przeciąć pępowinę, bo miała wątpliwości co do kondycji malutkiej. Na szczęście wszystko było ok (wiedziałam to, gdyż dzidzia była ożywiona i próbowała płakać). Lach przeciął pępowinę i córeczka została na chwilę zabrana do kącika cieplnego, gdzie udrożniono jej drogi oddechowe. Wkrótce wróciła do mnie i przyssała się do piersi.

Zachwycałam się moją malutką córeczką. Po chwili urodziłam łożysko, zbadano mnie i założono kilka szwów. Mała ważyła 3110 g i mierzyła 48 cm. Wzięłam prysznic i wszyscy troje poszliśmy do sali poporodowej trochę się przespać. Susan pozwoliła Lachowi zostać ze mną, gdyż na oddziale było bardzo spokojnie (zaleta małego szpitala).  Drzemałam i budziłam się przez kolejne kilka godzin. Potem zjadłam śniadanie i czekałam na lekarza, aby dostać wypis. O 11.30 przed południem zostałyśmy wypisane i udaliśmy się do domu przedstawić nową siostrzyczkę starszemu rodzeństwu.”

Filmik dostępny jest również z napisami w języku polskim na: http://www.amara.org/pl/videos/XlM3Qb7naipN/info/natural-breech-vbac-birth-of-remi-graphic/

Dziękuję serwisowi BirthWithouFear za zgodę na tłumaczenie i udostępnianie historii.

http://birthwithoutfearblog.com/2013/02/26/amazing-breech-vbac-fast-hospital-birth-with-pictures/