Tag Archive | próba porodu

Decydując się na życie, zgadzamy się również na śmierć (Płock)

*** TRIGGER WARNING***

Dzisiejsza historia jest historią trudną. To historia straty. Jeśli jesteś w ciąży, po jej przeczytaniu możesz potrzebować wsparcia. Zanim przeczytasz, warto znaleźć osobę (położną, doulę, psychologa), z którą w razie potrzeby będziesz mogła porozmawiać.

Kilka słów wstępu

Sądzę, że nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że żyjemy w czasach bezpiecznych porodów. W krajach rozwiniętych, do których należy również Polska, odsetek zgonów okołoporodowych zarówno dzieci jak i matek liczony jest w promilach. Nawet z najtrudniejszych sytuacji zazwyczaj udaje się wyjść i zapewnić tak oczekiwany przez wszystkich wynik: „zdrowa mama i zdrowe dziecko”. Dotyczy to zarówno porodów naturalnych jak i cięć cesarskich, a także porodów naturalnych po przebytym cięciu cesarskim (VBAC).

„Zazwyczaj” czy „najczęściej” nie oznacza jednak niestety „zawsze”, a nawet najmniejsze liczby po przecinku nie są równoznaczne z cyfrą zero. Medycyna nie jest wszechmocna, a sytuacje trudne nadal się zdarzają – czasem niespodziewanie i mimo największych starań lekarzy oraz położnych. Zdarza się, że umiera dziecko. Zdarza się, że umiera matka. Czasem zdarza się też, że umierają oboje. Zdarza się, że występują inne bardzo poważne i trudne powikłania. Bardzo rzadko, ale się zdarza. I każdy rodzaj porodu – SN, CC czy VBAC – ma swój odsetek trudnych historii z niepomyślnym zakończeniem. Dzisiejsza historia – historia Patrycji – jest jedną z nich.

śmierć dziecka – Tychy News

#nieudalosie #strata #rozejścieblizny #terminporodu #40tc #aniołkowamama #Płock

Proszę doczytajcie do końca jak runął mój świat! Niestety czasu cofnąć nie mogę choć wszystko bym za to oddała. Mogę jedynie podzielić się swoim dramatem…

13.06.2017
Planowane cc z powodu ułożenia pośladkowego. Cięcie na zimno, do formy wróciłam szybko. Nigdy nie odczuwałam żadnego dyskomfortu ze strony blizny.

16.05.2019
Dwie kreski ? ciąża planowana. Zielone światło od 2 nieznających się lekarzy, oboje prowadzili ciążę. Wszystko książkowo, oboje pozwolili VBAC.

21.01.2020
Termin porodu. I od nocy skurcze krzyżowe, odchodzi czop. Ok 17 szczęśliwa jestem w szpitalu – rozwarcie 1 cm i sączą się wody. Szacowana waga 3250 g. Kolejny lekarz pozwala na VBAC. KTG, wanna, ktg (byłam podłączona do samego końca bez przerwy) i ok godziny 22-23 mamy pełne rozwarcie! Prę na boku – tak mi najlepiej, a położna mówi, że tak najlepiej idzie. Przed północą, gdy widać już włoski zaczyna się mój dramat…

Przychodzą wszystkie położne, ginekolog, neonatolog i decyzja o vaccum – za długo to trwa. I nagle ustają skurcze[1] Nie czuję żadnego bólu, normalna „przerwa” między skurczami, tylko za długa… Czekamy chwilę, wzywają drugiego lekarza, położne sprawdzają mi puls. Badanie ginekologiczne – główka dziecka cofnęła się w kanale rodnym[2]. Brak postępu porodu, nie możemy dłużej czekać. Decyzja o szybkim cc. Jest 23.58.

Szybkie przygotowanie do CC (cewnik, itd.). Idę na salę operacyjną. Zakładają znieczulenie podpajęczynówkowe.

Godz. 0.17 rodzi się synek.

Gdy mnie otworzyli okazało się, że doszło do cichego, bezobjawowego rozejścia blizny po cc. Synek nie zapłakał… ? Była przerażająca cisza i biegający lekarze… Dostałam coś na uspokojenie i kolejnych +/- 20 minut nie pamiętam.

Gdy odzyskałam świadomość powiedzieli mi, że Synuś urodził się do jamy brzusznej i odkleiło się łożysko. Nie miał akcji serca. Reanimacja nie przyniosła efektów. I zapytali, czy chcę żeby ochrzcili i jakie imię… Zabrali mnie i męża na salę gdzie nam go dali żebyśmy się pożegnali. A powinniśmy się z nim witać ? Piękny, zdrowy chłopiec… 3150 g i 56 cm ? Nie był dla mnie za duży. Gdyby tylko moja macica wytrzymała ten jeden skurcz, zdążyliby z vaccum…

Pamiętajcie, że nie wszystko da się przewidzieć, podczas porodu może wydarzyć się wszystko. Nawet to co nie ma prawa się wydarzyć. Rzadko ale jednak…

A mi pozostało żyć z bólem i myślą „gdybym poszła na planowane cc…

Słowo na zakończenie 

Chcemy w tym miejscu złożyć wyrazy współczucia Patrycji z powodu straty Synka. Jednocześnie chcemy ogromnie podziękować za to, że zdecydowała się podzielić swoją historią. 

Ta historia jest ważna, bo daje świadomość, że nawet bardzo małe ryzyko, to wciąż realne ryzyko.  Daje nam też zapomnianą w dzisiejszych stosunkowo bezpiecznych czasach lekcję, że decydując się na życie, zgadzamy się również na śmierć – i nie mamy pełnego wpływu na to, kiedy ona nastąpi.

Czy ta historia powinna odstraszać od VBAC? Czy cięcie cesarskie jest bezpieczniejszą drogą porodu?

Ani VBAC ani cięcie cesarskie nie daje 100% gwarancji szczęśliwego zakończenia ciąży, choć w większości przypadków każda z tych dróg porodu kończy się zdrowo i bez komplikacji. Statystyki powikłań, w tym śmiertelności okołoporodowej dzieci i matek, ani w przypadku VBAC ani w przypadku planowego cięcia cesarskiego nie wynoszą jednak 0%. I choć są to niewielkie cyfry po przecinku, kryją się za nimi realne historie, takie jak ta.

Czy zatem należy bać się każdego porodu? I skąd na końcu historii myśl „gdybym poszła na planowane cc…”?

Pytanie „czy należy bać się porodu” to tak naprawdę pytanie „czy należy bać się życia”. W każdym momencie naszego życia (i życia naszych dzieci) może nastąpić jakaś nieprzewidziana sytuacja, która to życie odbierze. Chociażby choroba, wypadek… Staramy się w różny sposób chronić, zabezpieczać, zapobiegać, ale zawsze może stać coś czego nie przewidzieliśmy albo ryzyko czego było niemalże marginalne. Wtedy mierzymy się ze śmiercią. Doświadczamy straty i związanej z nią nieodłącznie żałoby. I tu właśnie – w procesie przeżywania żałoby, pojawia się pełne żalu pytanie „a gdybym tylko…”

„Gdybyśmy tylko nie pojechali na te cholerne narty…” mówią rodzice, których córeczka uległa śmiertelnemu wypadkowi w górach…

„Gdybym tylko pojechał inną trasą, przecież rozważałem jazdę, którędy indziej…” mówi mężczyzna, którego żona i dziecko zginęli w wypadku samochodowym…

Gdybym to zrobił, gdybym tamtego nie zrobiła…

Tymczasem każda z tych sytuacji, to był nieszczęśliwy traf, wypadek, zły los, którego nie można było przewidzieć, bo nic go wcześniej nie zapowiadało.

I ani wyjazd na narty, ani wybór trasy A zamiast trasy B, ani też wybór VBAC jako drogi porodu nie jest sam w sobie złą czy niebezpieczną decyzją. Każdy z tych wyborów w większości przypadków ma pozytywne skutki, a wypadki i historie z trudnym zakończeniem zdarzają się także w domu, na trasie B i w przypadku wyboru cięcia cesarskiego jako drogi porodu.


[1] Nagłe ustanie uprzednio efektywnej czynności skurczowej, to jeden z możliwych objawów pęknięcia macicy.

[2] Zmiana zaawansowania główki płodu w kanale rodnym to jeden z możliwych objawów pęknięcia macicy.

„To my się będziemy tłumaczyć” – próba porodu w Lublinie

Jakiś czas temu otrzymałam maila z niedokończoną historią, prośbą o poradę i / lub namiar na lekarza wspierającego VBAC. Autorka owej korespondencji, Agnieszka, wyraziła chęć opublikowania poniższych treści na stronie naturalniepocesarce.pl. To opowieść, w której nadzieja i determinacja miesza się z obawami i lękiem – nie tylko po stronie przyszłych rodziców, ale także po stronie położników, którzy praktykują swój zawód czując nad sobą coraz wyraźniejsze widmo prokuratora i sali sądowej. Historia zaczynała się tak:

VBAC po terminie, duże dziecko
 
Trafiłam na bardzo fajny szpital w Lublinie, Wojewódzki na Kraśnickiej. Nikogo nie znałam w tym szpitalu. Myślałam, że będę musiała stoczyć bitwę o VBAC i miło się zdziwiłam:) Każdy uśmiechnięty, (może żadne hip hip hurra vbac, ale też nikt nie miał z tym problemu), a przynajmniej nikt mi o tym nie mówi, jak również nikt mnie nie próbował zrazić do tego pomysłu.
 
Na USG przy przyjęciu wyszło 4300+/- 600. Lekarz, z którym miałam pierwszy kontakt wyjaśnił mi ryzyko VBAC, ale odrazu też zapewnił, że nie zamierza mnie zrażać i abym się spokojnie zastanowiła i dała mu decyzję potem, na co ja, że jestem zdecydowana na VBAC. 
Bez problemu, ale z jednym warunkiem, że nie będziemy indukować porodu.
 
No i tak leżę od niedzieli na oddziale, termin porodu z USG miałam na poniedziałek. Leżę  na sali przedporodowej, koło mnie przewijają się dziewczyny, którym albo wszystko idzie naturalnie albo jest poród indukowany balonikiem, jak nie pomoże to oksytocyną. A potem słyszę przez ścianę jak dzielnie walczą i krzyczą. Jeden z lekarzy zapytał czy się nie zraziłam jeszcze tymi krzykami. Odpowiedziałam, pewnie dość naiwnie, że im zazdroszczę. 
Próbuję wywołać poród naturalnie, tańczę po korytarzu, chodzę w tę i wewtę masując brodawki. Raz nawet męża zaciągnęłam pod szpitalny prysznic:) Mało romantycznie, ale jestem już zdesperowana. Nie wspomnę o moich wszystkich modlitwach i codziennej nadziei, że to może dzisiaj ten wielki dzień.
 
I niestety od niedzieli słyszę, że nic się nie zmienia: szyjka skrócona, ale twarda i zamknięta (nawet opuszek palca się nie zmieści), z tego co zrozumiałam skierowana ku tyłowi.
Dzisiaj (środa) lekarz po badaniu powiedział mi, że stan jest identyczny jak wczoraj:( i że możemy poczekać do końca tygodnia (czyli pewnie do piątku), ale że dziecko rośnie i coraz to bardziej niebezpieczne.
 
Z jednej strony jestem wdzięczna, że aż tyle dni na mnie poczekają, z drugiej nie mam podstaw medycznych aby całą sytuację ocenić. Będę 4/5 dni po terminie z potencjalnie dużym dzieckiem. Może za bardzo się zafiksowałam na VBAC i powinnam się zgodzić na CC w piątek/sobotę dla dobra maluszka i mojego? Z drugiej strony moja rekonwalescencja po poprzednim CC była traumatyczne, przeraża mnie przechodzenie przez to jeszcze raz, a wiem, że w przyszłości chciałabym mieć jeszcze jedno dziecko.
 
Pewnie muszę urodzić, aby dokończyć tą historię, ale zaczęłam się z mężem zastanawiać, czy faktycznie powinniśmy odpuścić, czy może jest jakiś doświadczony specjalista od VBAC, który mógłby ze mną i mężem realnie bez uprzedzeń ocenić nasze opcje i coś doradzić nawet telefonicznie, włącznie z możliwością zmiany szpitala. Rozważyłabym nawet szpital poza Lublinem, chociaż też się zastanawiam czy taki transport nie byłby zbyt ryzykowny. Jak również poważnie rozważamy poddanie się pod nóż CC jeżeli tak trzeba.
VBAC_2 polski

Maila od Agnieszki odczytałam niestety dopiero 2 tygodnie po jego wysłaniu przez autorkę, kiedy historia porodowa doczekała się już swego finału. Oto jak sprawa się potoczyła…

Do piątku niestety nie zaczęłam rodzić naturalnie, ale zaczęłam zauważać w swoim organizmie pozytywne zmiany, delikatne skurcze nieregularne (wcześniej miałam takie tylko od stymulacji brodawek), poprzedniego dnia usłyszałam, że obniżył mi się brzuch – pomyślałam, że to wszystko obiecujące, jednak od lekarza usłyszałam, że dalej brak rozwarcia oraz, że już powinno się zakończyć ciążę przez CC. Powiedziałam, że muszę się zastanowić – „tak, rozumiem, ale proszę szybko, cc odbędzie się praktycznie od razu”.

 
W internecie na szybko wyszukałam numer telefonu położnej z innego szpitala, która się reklamowała w internecie jako zwolenniczka naturalnych porodów. Oddzwoniła do mnie po pół godziny, całe szczęście, bo potrzebowałam jeszcze jakiejś opinii. Jak z nią zaczęłam rozmawiać, to coś we mnie pękło, zaczęłam jej płakać w słuchawkę, już tak się we mnie emocje nagromadziły, a ja po tak długim czekaniu trochę się zafiksowałam już na poród naturalny, dodatkowo poprzednią rekonwalescencję po pierwszej cc wspominałam traumatycznie. Pani położna odradzała mi wypisywanie się ze szpitala a jednocześnie poradziła mi, aby lekarza grzecznie poprosić o poczekanie do poniedziałku. Ta rozmowa bardzo mnie uspokoiła, bo poczułam, że to mój wybór i nie jest to jakaś straszna rzecz jeszcze dwa-trzy dni poczekać.

Niestety, jak poprosiłam lekarza o poczekanie do poniedziałku, powiedział, że musi się skonsultować z ordynatorem. A od pana ordynatora usłyszałam „ponieważ to my się będziemy tłumaczyć, to albo dzisiaj zakończymy ciążę przez cc, albo powinnam poszukać innego szpitala, w którym mnie przekonają”.

Byłam w szoku, ale już byłam upewniona, że chcę spróbować naturalnie, więc spytałam jak to powinno wyglądać: „Powinna się pani wypisać na własne żądanie”.
No ok, już podjęłam decyzję, więc od razu zakomunikowałam, że się wypisuję. Było mi łatwiej, ponieważ koło mnie leżała dziewczyna, której mąż mi uświadomił dwie rzeczy:
1. Ten szpital to fabryka, że zależy  im aby jak najwięcej porodów było, a nie że ktoś im łóżko przez tydzień zajmuje
2. Data porodu to kwestia bardzo statystyczna, która nie uwzględnia każdej kobiety indywidualnie. Dodatkowo to x-lat temu w szpitalach było nastawienie na sn, i jak kobieta przyjechała rodzić po cc, to nie było oczywiste, że druga też będzie cc. I dzieci się też rodziły. Co ciekawe starsze położne jakoś nie były przerażone tym że chcę sn po cc. To bardziej był opór po stronie lekarzy i młodszych położnych.
 
Wracając do mojej historii to jeszcze na koniec położne zrobiły mi KTG, na którym te nieregularne skurcze było widać – wypisywała mnie bardzo sympatyczna doświadczona położna, która była bardzo życzliwa i poradziła, abym nie bała się wrócić z silniejszymi skurczami.
A ja zadzwoniłam po męża i wróciłam do domu.
pic_259
To był strzał w dziesiątkę, w końcu poczułam się bezpiecznie w domu, porządny seks na koniec dnia, na sen jeszcze zaaplikowałam sobie wiesiołek dopochwowo i z rana miałam delikatną krew na wkładce (prawdopodobnie czop śluzowy) oraz pojawiły się rzadkie, ale regularne skurcze. Trochę strach jechać do szpitala bez rozkręconej akcji porodowej, dla osoby której zależy na sn, ale trzeba przecież tą krew skontrolować, czy to na pewno nic groźnego.  Pojechaliśmy do szpitala na Staszica, okazało się że to czop śluzowy, natomiast w Staszicu nie było już miejsc (potem dowiedzieliśmy się, że łatwiej o trafienie 6 w lotto niż dostanie się do tego szpitala na poród). Powiedzieli nam że powinniśmy jechać na Lubartowską lub do Świdnika. Poczytaliśmy o obu szpitalach na gdzierodzić.info. Na Lubartowskiej podobno są nastawieni na sn, ale jest jakiś lekarz, który stosuje chwyt Kristerllera, więc zdecydowaliśmy się na Świdnik.
Jeszcze akcja porodowa się nie rozkręciła, więc postanowiliśmy poczekać aż skurcze będą częstsze w domu. No cóż, jak się rozkręciły skurcze, to pojechaliśmy do tego nieszczęsnego Świdnika, gdzie na miejscu dowiedzieliśmy się, że nie mają miejsc. Naprawdę już miałam częste skurcze. Ale pan doktor stwierdził że „gwałtu to tu nie ma i rozwarcie na opuszek palca” i czy pojedziemy własnym autem na Lubartowską czy karetką, ale wezwanie karetki trochę zajmie. No to pojechaliśmy autem. 20 minut potem byliśmy w szpitalu, lekarz, który mnie przyjął, stwierdził, że przeze mnie to pójdą do więzienia, że chcę sn po cc, bo dziecko za duże, a przerwa tylko 2 lata.
 
Zadzwonił do innego położnika i mówi, że chyba będą ciąć, jednak po chwili zmienił ton przez telefon i powiedział, „dobrze, to pomierzę”. Na USG nic nowego, dziecko duże, ale powiedział, że rozwarcie też już bardzo ładne (a to ciekawe, że w ciągu pół godziny doszłam do pełnego rozwarcia z opuszka paca- chyba naprawdę chcieli się mnie pozbyć z tego Świdnika). Powiedział, że na górze jest bardziej doświadczony położnik i on mnie jeszcze obejrzy. Pojechaliśmy na górę (co chwilę przerwa na skurcz). Podłączyli mnie do KTG, a jedna pani położna (widać, że doświadczona) zbadała mnie dopochwowo. Była też młodsza druga, która była bardzo życzliwa, chwaliła mnie że sama doszłam do takiego rozwarcia (miła odmiana, dla mojego już mocno zszarganego samopoczucia). Pierwsza położna powiedziała „odbija się jak piłeczka, moim zdaniem nie ma sensu…” Przyszedł ginekolog, chwilę porozmawiał z położną i podchodzi do mnie „Ze względu na to że dziecko jest duże, zalecamy zakończenie ciąży przez CC”. No cóż, tym razem naprawdę czułam, że potraktowali mnie poważnie, że zaszłam daleko i lekarze poważnie rozważali sn, ale faktycznie dziecko nie wstawiło się w kanał rodny, więc było mi już łatwiej zaakceptować cc.
pobrane
Podsumowując mimo wszystko miałam trochę poczucie porażki, ale tłumaczę sobie, że samo to, że mój organizm przeszedł przez tą pierwszą fazę porodu to już jest super. Dodatkowo córcia faktycznie była duża 4,350 g. Na pocieszenie, tym razem rekonwalescencja po cc była bardzo krótka.
Chociaż, pozostają takie myśli, czy jakbym nie była w przeświadczeniu, że muszę ze walczyć  z „system” i „rutyną” lekarską, czy jakbym od początku porodu była w szpitalu, ale otoczona troskliwą i doświadczoną opieką położnych, to może by się udało sn.
Z perspektywy czasu, żałuję, że późno zainteresowałam się tematem i tak późno trafiłam na to forum. Może zaplanowałabym sobie poród inaczej… oraz w innym szpitalu, który na doświadczenie i jest pro VBAC.
Jako anegdotę tylko sobie jeszcze pomarudzę w ostatnich zdaniach na ten nasz szpitalny system : zapadła decyzja o cc, ja mam skurcze baaardzo bolesne dosłownie co chwila, a tu słyszę jak jedna położna mówi do drugiej, że muszą jeszcze mnie potrzymać na KTG bo jak nie wyrobię minut, to im nie zapłacą! Zgroza!