Jestem 33-letnią mamą dwojga dzieci. Każde z nich miało inny start na tym świecie. Który z nich lepszy? Czas pokaże.
W mojej opinii, jako kobiety po dwóch różnych porodach, zdecydowanie lepiej dochodziłam do siebie po porodzie siłami natury. Cięcie cesarskie wspominam jako traumę i wymuszone tortury.
W 2013 roku przez CC w jednym z warszawskich szpitali przyszedł na świat mój syn. 3550g, 56cm, 10/10 w skali APGAR. Cięcie wykonano w 37 tygodniu ciąży. Dlaczego tak wcześnie? Przez błędne założenie lekarza, który mnie badał i kwalifikował do cięcia, nie słuchał tego co mówię, iż nie jest to 39 a 37 tc, gdyż znam na tyle swój organizm. Kwalifikacja do cięcia nastąpiła szybko, na pierwszej wizycie. Powodem, podanym oficjalnie, była zakrzepica ciążowa oraz położenie miednicowe. Byłam bardzo nieświadoma i zbyt wystraszona, żeby dyskutować z lekarzem czy kwestionować jego decyzję o cięciu w 37 tygodniu, dobrze rozwijającej się ciąży z prawidłowym przebiegiem. Zakrzepica nie jest jednoznacznym wskazaniem do CC – teraz już to wiem. Nikt nawet słowem nie wspominał o możliwości zewnętrznego obrotu. A jest on w 100% możliwy – teraz już to wiem. Na zimno więc w stresie wyjęto ze mnie syna. Nie wspomnę już o części personelu ze szpitala, która jawnie patrzyła na nie jak na wymuszacza CC, przy czym Pani doktor na obchodzie potrafiła się odezwać słowami: „a Pani tu z jakiego wskazania”, padła moja odpowiedź, że mam planową cesarkę, na co Pani doktor „cesarkę to może Pani mieć na targu! Tu się wykonuje cięcie cesarskie i czemu Pani tego nie wie…” koniec cytatu…
Z racji tego, że cięcie odbyło się późnym wieczorem, dziecko zostało na neonatologii na noc, a ja sama na sali poporodowej „przespałam” noc, jeśli można tak nazwać ból, strach i rozłąkę z dzieckiem. Franek był tylko przez godzinę kangurowany przez swojego tatę na neonatologii. Mi na moment przystawiono go do piersi, a potem zabrano na dobre, aby z samego rana podstawić wózek z dzieckiem i tak nas samych zostawić. Ból był ogromny, dostawałam morfinę, po tramalu niestety wystąpiły wymioty. Gdyby nie mąż nie wiem jak bym przetrwała te 4 dni w szpitalu. Ze stresu i bólu pokarm zanikał, mały spadł bardzo na wadze i był dokarmiany mieszanką. Mąż był z nami 12h plus płacił położnej dodatkowo, żeby w nocy, zajęła się synem, bo ja sama nie byłam w stanie wstać do WC. Wykąpał mnie mąż, na siedząco, pod prysznicem, prawie niosąc mnie tam na rękach. Spokój odzyskaliśmy dopiero w domu, z pomocą Babci – mojej mamy, dochodziliśmy do siebie dość długi czas.
Czułam się niepełna, skrzywdzona, prawie nie matka. Syn miał niedorozwinięty układ pokarmowy co objawiało się wczesną i silną kolką, ciągłym ulewaniem i płaczem. 24h na dobę. Koszmar tamtych dni jest ze mną po dziś dzień i zaburza radość i obecną opiekę nad noworodkiem w domu.
Obydwoje z mężem wiedzieliśmy, że chcemy mieć dwoje dzieci. Z drugim chcieliśmy poczekać aż Franek skończy dwa lata a ja nabiorę sił psychicznych. Po tym czasie zaczęliśmy starania. Ja, przeglądając Internet, trafiłam na grupę wsparcia Naturalnie po Cesarce. Zaczęłam czytać i nadzieja odżyła. Okazało się jednak, że są problemy z zajściem w ciąże. Do tego wykryto u mnie rozejście mięśni brzucha oraz przepuklinę. Przeszliśmy pod opiekę super Pani doktor z Kliniki Novum w Warszawie. Od początku, tym razem z większą świadomością wiedziałam, że jest tylko jedno miejsce, w którym chcę rodzić – Szpital Św. Zofii na Żelaznej w Warszawie.
Na początku 2018 roku test pokazał dwie upragnione kreski. Drugą ciążę przeszłam dużo gorzej niż pierwszą. Męczyły mnie krwawienia i mdłości z wymiotami aż do 2 trymestru. W tym czasie prowadzenie ciąży przeniosłam do przychodni przy szpitalu Św. Zofii do dr Puzyny. Pan doktor, wspaniały i ciepły człowiek, zawsze znalazł chwilę i miał cierpliwość na wszystkie moje pytania i wątpliwości. Zna i ceni grupę Naturalnie po Cesarce i co wizyta raczył mnie pozytywnymi historiami z porodówki. Okres ten wspominam wyjątkowo pozytywnie i dzięki niemu znalazłam w sobie tyle sił na pozytywne nastawienie do porodu. Pan doktor, sam z siebie, pod koniec ostatnich wizyt poprosił o zdjęcie i informację z porodówki. Oczywiście dostał je zaraz po porodzie.
Świadoma tego co chcę, już na początku ciąży, podpisałam umowę z jedną z położnych z listy szpitalnej. Edyta opiekowała się mną od końca 38tc aż po przenosiny na salę poporodową. To ona jest współautorem mojego sukcesu na sali porodowej.
Pod koniec 37tc zaczęły się u mnie małe skurcze i „stawianie” się brzucha z czym radziłam sobie magnezem zgodnie z zaleceniem lekarza. Blizna doskwierała lekko, ale nie była problemem. Przez cały okres ciąży, poza standardowym USG, nikt mi jej nie badał. Konkretna kontrola nastąpiła dopiero kilka chwil po porodzie. Edyta była cały czas pod telefonem, dostępna 24h na dobę. Od 38tc zaczęłam pić herbatę z liści malin oraz łykać olej z wiesiołka. Jagoda była głową w dół, dobrze się rozwijała a łożysko było prawidłowe. Skurcze przepowiadające zaczęły bardziej boleć. Jako pierworódka, mimo cc jako wcześniejszego porodu, nie byłam w stanie określić co takie bóle oznaczają. Warto wtedy pytać lekarza lub położną. Przez telefon Edyta była w stanie stwierdzić co się dzieje. Była gotowa zareagować w każdej chwili, gdyby objawy wskazywały coś poważnego.
Od 39tc skurcze przepowiadające zaczęły być dość mocne i atakować raptownie. Nie byłam w stanie dojść z przedszkola z synem do domu mimo, iż mamy niewielki kawałek drogi. Trafiłam wieczorem na Izbę Przyjęć, bo ból był spory. Po badaniu przez lekarza dyżurnego dostałam Papawerynę i podłączono zapis KTG. Szyjka zamknięta, skraca się, ale to jeszcze nie to. Edyta była cały czas pod telefonem informowana na bieżąco.
14 września 2018 roku zaczął się u mnie 40 tydzień ciąży. O 4 nad ranem obudził nie ból, inny niż dotychczas. Mocniejszy, regularny z kierunkiem ku dołowi plus poczułam coś mokrego. W łazience przekonałam się, że odszedł galaretowaty śluz zabarwiony krwią. Nie był to jeszcze czop, ale coś zaczęło się dziać. Pouczona przez Edytę wzięłam prysznic i wróciłam do łóżka. Ból nie dał mi za bardzo pospać. W ciągu dnia skurcze wracały, nieregularne, ale coraz mocniejsze. Przez cały ten okres, od 38 do 40 tc, prowadziłam dobowy zapis skurczy przez aplikacje w telefonie co też pozwoliło mi dostrzec ewentualną zmianę. Kąpiel i prysznic nie pomogły. O godzinie 19’tej podjęliśmy decyzję o zabraniu rzeczy i pojechaniu na IP. Z IP zadzwoniłam do Edyty, która czekała na wieści. Lekarz w czasie badania szyjki stwierdziła odejście czopa śluzowego, którego właściwie, po lekkim masażu szyjki, wyjęła ręką. Podjęto decyzję o zatrzymaniu mnie na patologii ciąży. Cały czas odchodziła wydzielina śluzowa z odrobiną krwi. Skurcze bolesne i nieregularne męczyły mnie całą noc. Na patologii podano mi Papawerynę na odrobinę snu. Na temat warunków w szpitalu, jedzenia, opieki, wyposażenia jak i tego w jaki sposób każdy przejmujący opiekę nade mną członek personelu posiadał wiedzę na temat mojego aktualnego statusu, nie będę za dużo pisać, z tej prostej przyczyny, iż wystarczy jedno zdanie: czułam się jak KRÓLOWA.
Nastał dzień 15 września. Od rana mocne,
nieregularne skurcze dawały mi się już mocno we znaki. Prysznic nie pomagał.
Zapis KTG był prowadzony dość często, dzięki czemu nie bałam się o małą.
Pokazywał lekkie skurcze. Około godziny 11’tej Pan doktor Jan, niezwykle sympatyczny
i pozytywny lekarz, podjął decyzję o indukcji porodu. Szyjka macicy nie chciała
współpracować więc założył mi do niej cewnik Folleya, którego zadaniem było
rozszerzenie i zmiękczenie szyjki. Po chwili przerwy, zgodnie z założeniem, skurcze
wróciły mocniejsze. W tym czasie dojechał do mnie mąż, z którym spacerowałam
pod rękę po korytarzu dając szanse grawitacji i naturze na działanie. Przez
cały ten okres nie miałam ochoty na jedzenie, ale mimo wszystko, zgodnie z
sugestia i zaleceniem Edyty, jadłam w miarę normalnie. Kiedy ból przyszedł
mocniejszy podłączono mi ciągły zapis KTG. Pokazał mocne skurcze a z małą było
wszystko w porządku. Na tym etapie ból oceniam w skali 6/10, ale to sprawa
zupełnie indywidualna. Ciągły zapis KTG zaczął mi doskwierać, ale Panie
pielęgniarki przyniosły mi gorące kulki w materiale do wiązania na kręgosłup co
trochę pomogło. Czułam, że cewnik jest coraz luźniejszy a bóle się nasilały.
Około godziny 17’tej, leżąc pod KTG, poczułam nagle coś dziwnego. Jakby
wystrzał małego korka od szampana w środku brzucha. Po sekundzie podkład na
łóżku zrobił się mokry. Zawołaliśmy pielęgniarkę, która bez wątpliwości
stwierdziła odejście wód płodowych. Zabrano mnie do gabinetu, gdzie dr Jan z
uśmiechem usunął cewnik, co skutkowało fontanna wód płodowych, potwierdził
pęknięcie pęcherza płodowego. Było to świetną oznaką i dawało zielone światło
na porodówkę. W tym czasie mąż zadzwonił do Edyty informując ją o sytuacji. Pielęgniarki
dzwoniły na porodówkę informując o kolejnej rodzącej. Cały personel również
wiedział o umowie z Edytą co skutkowało przygotowaniem tzw. „Morelowej Sali”
porodowej.
Z radości mało do mnie wtedy docierało. Lekarz pozytywnie zaskoczony jak
zadziałał u mnie cewnik żartował ze mną i mężem dzięki czemu przez kilka minut
nie czułam, jak nasila się ból podczas skurczy. Po dokładnym badanu okazało
się, że szyjka zgładzona. Przeniesiono nas na salę porodową jak tylko
przyjechała Edyta.
Od około godziny 19’tej na Sali porodowej, po zbadaniu przez Edytę, mąż włączył naszą muzykę, zaczęły się mocne, regularne skurcze co 3 minuty. Wygodnie było mi siedzieć na fotelu w czasie, gdy miałam ciągły zapis KTG a Edyta podłączała Oksytocynę. Po kilku minutach naprawdę mocnych i bolących skurczy, podczas których po namowie przez Edytę puściła zupełnie głos i dawałam sobie „ujście” nie krzykiem a śpiewem na „Aaaaaa”, okazało się, że mam 5 cm rozwarcia. Prawdą jest, że tych skurczy nijak się nie pominie i różnią się zupełnie od przepowiadających. Zgodnie z planem porodu, nadszedł idealny czas na znieczulenie. Edyta poprosiła Anestezjologa, który podłączył ZZO. Wszystko odbyło się szybko, bezboleśnie, na zupełnym luzie. Znieczulenie przyniosło ulgę po tylu godzinach, skurcze czułam nadal, ale nie były już bolesne.
Około godziny 20’tej Edyta po zbadaniu mnie stwierdziła rozwarcie na 6 cm, zapis KTG ciągły pokazywał mocne, regularne skurcze.
Około godziny 21’ej podczas badania okazało się, że jest już 10 cm rozwarcia, skurcze na KTG ładne, córka ruszała się bardzo, co oczywiście było dobrą oznaką. Moje odczucia „w dole” brzucha nagle uległy zmianie. Czułam parcie, Edyta po szybkim badaniu ze śmiechem uspokoiła mnie, że to Jagoda sama wstawiła się w kanał rodny i możemy zaczynać przeć w momencie skurczu. W międzyczasie Edyta założyła mi na moment cewnik, żeby opróżnić pęcherz, gdyż sama nie byłam w stanie tego zrobić, zwłaszcza po ZZO.
Zaczął się więc najważniejszy etap porodu. Skurcze parte okazały się mocne, regularne i córka sukcesywnie pchała się na świat. Szukałyśmy w tym czasie z położną idealnej pozycji porodowej. Po kilku próbach, najlepsza okazała się pozycja „kucana”, ze wsparciem męża, do ulubionej muzyki, poród trwał do godziny 23:15.
Edyta mówiła mi, kiedy przeć, kontrolowała cały czas dziecko i mnie, nie pozwoliła popełnić błędu, kibicowała, ustawiała do pionu, pocieszała. Na ostatnie dwa skurcze parte poprosiła lekarza o obecność na sali, celem profilaktycznej kontroli blizny. Co tu oszukiwać – byłam padnięta, mąż trzymał mnie mocno, Edyta kibicowała, aż w końcu, resztką moich sił, córka znalazła się na świecie. Zawinięta w pieluchy tetrowe trafiła prosto na moją klatkę piersiową. Ulga, radość, adrenalina, wysiłek połączyły się w jedno uczucie – spokój.
Łożysko urodziło się chwilę po, Edyta je skontrolowała po czym założyła mi trzy drobne szwy, zbadała, zabezpieczyła i sprawdziła małą – 3750g, 58cm, 10/10 w skali APGAR. Dostawiłyśmy ją do piersi, kangurowanie było ciągłe, to jest to co różni ten poród od poprzedniego CC. Dziecko było ze mną, czułam ją a ona mnie. Następnie trafiła na kangurowanie do tatusia a Edyta pomogła mi się wykąpać i przebrać. Dostałam kolację, nie sądziłam, że będę taka głodna. Podczas oczekiwania na miejsce na sali poporodowej, jeszcze na Sali morelowej odwiedziła nas dr Jan
Łożysko urodziło się chwilę po, Edyta je skontrolowała po czym założyła mi trzy drobne szwy, zbadała, zabezpieczyła i sprawdziła małą – 3750g, 58cm, 10/10 w skali APGAR. Dostawiłyśmy ją do piersi, kangurowanie było ciągłe, to jest to co różni ten poród od poprzedniego CC. Dziecko było ze mną, czułam ją a ona mnie. Następnie trafiła na kangurowanie do tatusia a Edyta pomogła mi się wykąpać i przebrać. Dostałam kolację, nie sądziłam, że będę taka głodna. Podczas oczekiwania na miejsce na sali poporodowej, jeszcze na Sali morelowej odwiedził nas dr Jan. Przyszedł pogratulować i zobaczyć czy wszystko w porządku.
Około 2’ej w nocy przeniesiono nas na salę poporodową, gdzie po prostu poszłyśmy spać. To jest ta różnica w porodach – byłam w stanie SAMA przejść z porodówki na sale poporodową, SAMA zająć się dzieckiem, SAMA skorzystać z WC i wziąć prysznic. Nie czułam się skrzywdzona, torturowana czy ograbiona z uczuć. Byłam po prostu „szczęśliwie zmęczona”.
Patrząc z perspektywy, oczywiste jest, że gdybym miała wybierać kolejny raz, zdecydowała bym się na poród siłami natury. W 100% poleciła bym Szpital Św. Zofii na Żelaznej. Opieka medyczna i taka po prostu ludzka nie ma porównania do wielu innych placówek czy lekarzy z którymi miałam kontakt. Natomiast co do dzieci, mając już 11 miesięcy za sobą, mogę powiedzieć iż różnią się między sobą niebywale. Jagoda jest dzieckiem spokoju, sama zasypia, rozwija się bez zarzutu w pełni radosna w porównaniu do Franka, który od małego aż do teraz tak jakby stara się nadrobić stracony czas, od urodzenia przejawiał też nerwowe epizody, wymagał usypiania na rękach i ciągłego dotyku.
Nie dajmy sobie wmówić, że tak ma być, że ktoś decyduje za nas. Nie dajmy się zwieść strachowi niedouczonych lekarzy czy położnych. Dążmy do celu z rozsądkiem i pozytywnym nastawieniem, a jeśli nawet się nie uda to pretensji nie wolno mieć do nikogo a zwłaszcza do siebie. Sama próba porodu siłami natury jest wspaniałym startem dla dziecka i mamy. Liczę na to, że niedługo w Polsce normą będzie próba porodu SN po CC.
Trzymam kciuki za wszystkie przyszłe mamy, żeby znalazły siłę i wsparcie a uda się wszystko.