Musi się udać! Moja historia VBA2C (Warszawa)

 

Tak, po 2 cięciach cesarskich można urodzić drkeep-calm-and-vba2c-onogami natury! W Polsce. Więcej, po 2 cc można urodzić drogami natury w 42 tygodniu ciąży, po 3 nieskutecznych próbach indukcji porodu oksytocyną i wreszcie mającej indukcyjny skutek amniotomii. Można także po 2 cc urodzić dziecko ważące więcej niż 4 kg…. a nawet mające więcej niż 4,5 kg. I owszem, nie każdemu będzie taki poród pisany, ale są na to realne szanse. Potrzeba tylko wiele determinacji i samozaparcia. Przeczytajcie niesamowitą historię porodów Ani:

2009

Pierwsza ciąża. Czekamy na syna. Liczymy każdy tydzień. Czytam jak najwięcej o ciąży i porodzie, żeby dobrze przygotować się do tej ważnej chwili. Oglądam wzruszające filmy z porodów, które bardzo podkręcają mnie emocjonalnie. Chodzimy na szkołę rodzenia, która ma nas jeszcze lepiej przygotować do przyjęcia naszego syna na świat. Umawiamy się z położną ze Szpitala Św. Rodziny w Warszawie. Termin porodu wypada w moje urodziny. Ja czuję się gotowa do tej przejmującej chwili. Termin porodu mija. Pierwszy, drugi, trzeci dzień. Wizyty kontrolne na ktg i usg. Trochę się niecierpliwimy, ale czekamy dalej.

12ty dzień po terminie. Budzę się o drugiej w nocy i zauważam, że powoli zaczęły sączyć się wody. Nie zapomnę tych emocji. Serce zaczyna mocniej bić. Nie potrafię ukryć radości. Biegnę do śpiącego męża i oznajmiam..to już! Dzwonię do położnej, która mówi żeby posiedzieć jeszcze kilka godzin w domu. Oczywiście emocje nie pozwalają nam już spać 🙂 Pakuję się, zjadamy coś, robimy kilka zdjęć. Decydujemy się jechać do szpitala przed 6 żeby potem nie stresować się korkami.

Izba przyjęć, dostajemy piękną sale porodową- cynamonową.

Wody się sączą ale nic więcej się nie dzieje. Mija kilka godzin- schodzę na usg. Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę, a pani doktor też upewnia się i robi pomiar trzy razy. Szacowana waga 4,5 kg.

Wracam do męża na salę porodową i jestem bardziej niż pewna, że ta informacja zablokowała mnie psychicznie na zbliżający się poród. Po wejściu do sali wybucham płaczem i mówię mężowi, że ja nigdy nie urodzę takiego dużego dziecka.

Nie tak miało to wyglądać. Mijają godziny sączących się wód i dalej nic się nie zmienia. Ani jednego skurczu. Dostaję oksytocynę. Nic się nie dzieje. Mija dzień i wieczór na sali porodowej. Nie pozwalają mi jeść. Jesteśmy niewyspani i zmęczeni bezczynnym siedzeniem w czterech ścianach.  24 godziny odpływania wód. Przed północą informują mnie, że w nocy nie będą nic robić, poczekamy do rana i wtedy podejmą decyzję co dalej.. „Proszę się przespać”.

Z przyjemnością przekręcam się na drugi bok i próbuję zasnąć. Ale za pół godziny coś zaczyna mnie boleć. Pierwszy skurcz. Szybko narastają kolejne. Ból jest ogromny. Przychodzą bóle krzyżowe. Cierpienie nie do opisania. Czuję, jakby ktoś łamał mi kręgosłup. Proszę o znieczulenie. Zwijam się na łóżku i prawie w ogóle się nie ruszam. Wciskam jedynie głowę w poręcz i próbuję przetrwać. Znieczulenie, czuję ulgę. Ale po 10 min odpoczynek się kończy- znieczulenie przestaje działać. O co chodzi? Ogromny ból przez 6 godzin. Nadchodzą skurcze parte. Ja dalej nie ruszyłam się z łóżka. Przyjmuję pozycję na boku, na plecach, ponownie na bok. Dziecko nie wstawia się w kanał rodny. Po 2h partych położna nakazuje zejście z łóżka i każe nam przykucać na skurczu. Nie wiem czemu zostawiała nas samych. Przykucamy tak przez ponad pół godziny. Co 20min wizyty lekarzy. Przy którejś z kolei, zaczynam prosić o zrobienie cięcia. Płaczę, cierpię i błagam żeby mi pomogli. No i pomogli. Wojtek urodził się po 32h od odejścia wód. Całe 4,534g szczęścia. Przytuliłam do policzka, pocałowałam i dali go mężowi.

Na sali pooperacyjnej nie oddałam go ani na chwilę. Choć ciężko było mi go trzymać, nie mogąc podnieść nawet głowy. Ręka drętwiała ale trzymałam, całowałam i przytulałam. Łzy też były. Nie udało mi się. Ale następnym razem przygotuję się lepiej!

2011

Karmię mojego 7 miesięcznego syna i czuję się szczęśliwa, bo spodziewamy się kolejnego dziecka.

Cała ciąża bezproblemowa. Prowadzę ją u poprzedniej pani doktor. Jestem przekonana, że tym razem urodzę syna naturalnie. Pod koniec ciąży pytam o pomiar blizny i słyszę, że raczej się tego nie robi, nic to nie daje ale po moich prośbach dostaję skierowanie na pomiar blizny.

Lekarz robiący usg informuje mnie, trochę naśmiewając się ze skierowania, że blizny w zaawansowanej ciąży nie da się zobaczyć na usg…. I nie sprawdził jej. A ja nie wpadłam na pomysł żeby skonsultować to z kimś innym. Usłyszałam to od dwóch lekarzy więc chyba to prawda…

Przeczytałam pierwszy raz książkę Ireny Chołuj. Uświadomiłam sobie swoje błędy w poprzednim porodzie. Postanowiłam, że nigdy więcej nie położę się na łóżku w trakcie skurczów.

Kilka dni przed tp wybrałam się ze starszym synkiem na kwalifikację do psn. Wizyta w Szpitalu. Synka podrzuciłam do znajomej, jedna wizyta i za chwilę wracam.

Wchodzę do gabinetu. Starszy doktor. Kładę się na łóżku. Lekarz maca mój brzuch. Minął rok i 4 mce od cięcia. Dzieciątko małe jak na mnie – szacowana waga ok. 3,5kg. Po dotknięciu brzucha (cudownymi rękoma) lekarz oznajmia zdecydowanym tonem – blizna cienka, nie może Pani rodzić naturalnie. Bardzo mi przykro. Proszę zejść na Izbę Przyjęć i zgłosić się na cięcie. Ale jak to. Nie, to niemożliwe. Położna siedzi obok lekarza i kiwa głową mówiąc „Tak będzie lepiej proszę Pani”. Nie mogę powstrzymać łez. Biorę skierowanie i wychodzę. Znajduję samotny kąt na klatce schodowej, siadam i wybucham płaczem. Próbuję zadzwonić do męża, ale nie jestem w stanie wypowiedzieć słowa. Bolało bardzo. Przecież dobrze się czuję. Nic nie rozumiem. Przyjechałam z synkiem, autobusem na tą wizytę a oni mówią że jestem w stanie zagrożenia. Przyjedź Mężu. Nie urodzimy. Nie mogę. Jedź po torbę. Zorganizuj opiekę dla starszego. Mamy chyba na to chwilę. Kiedy to cięcie? Jutro? „ Ależ skąd! Za chwilę!” Panika jakbym była na skraju życia i śmierci. „Niech Mąż przyjeżdża z wynikami badań, jak najszybciej”

Szybko przebierają, golą. W ciągu 15 min znalazłam się na porodówce. Siedzę samotnie i czekam na męża. Modlę się żeby zdążył. Nie wiem czemu tak się spieszą. Nie krwawię, z synem wszystko w porządku. Nic nie rozumiem. I tego cięcia boję się ogromnie. Przyjeżdża mąż, operacja. Maleństwo rzeczywiście ważyło 3,5 kg. Kolejna igła wbita w moje serce. Taki maleńki, mogłam go spokojnie urodzić..

Fizycznie pozbierałam się lepiej po drugim cięciu niż po pierwszym. Ale psychicznie było jeszcze gorzej.

Czy już nigdy nie urodzę dziecka naturalnie? Jest to coś, o czym marzyłam już jako nastolatka. Przeżyć poród. Doświadczyć pełni kobiecości. Przeżyć to, do czego zostałam stworzona.

Po powrocie do domu od razu wpisałam w wyszukiwarkę -poród naturalny po dwóch cięciach.

Od p. Ireny Chołuj dostałam kontakt do pani doktor ze Szpitala Św Zofii,która prowadzi ciąże po cięciach do próby porodu drogami natury. Po połogu udaję się do niej na wizytę. Długo rozmawiamy. Nie widzi przeszkód żeby podjąć próbę porodu siłami natury. Pyta z jakiego powodu było wykonane drugie cięcie- odpowiadam, że stwierdzono zagrożenie pęknięcia macicy.

„To ile mm miała blizna?” ????

„Jeśli nie zmierzono blizny na usg to skąd wiadomo że była cienka?” Powiedziałam, że lekarz dotknął rękoma brzuch i tak oświadczył. Spojrzenie Pani doktor powiedziało mi wszystko.

Zrobiło mi się strasznie smutno. Poczułam się oszukana. Znowu ból. Czyli tak naprawdę zrobiono mi rutynowe cięcie. Mogłam rodzić. Miałam małe dziecko. Wszystko przemawiało za tym, że mogło się udać. Ciężko poradzić sobie z takim żalem.

Ale moja nowa pani doktor szybko postawiła mnie na nogi. Koniec użalania się nad sobą. Czekamy na ciąże i będziemy działać.

2013

Jestem w ciąży. Oczekujemy trzeciego syna. Ciąża przebiega prawidłowo, pomijając mniejsze dolegliwości. Moja Doktor stale wspiera mnie w decyzji o porodzie naturalnym. Uspokaja, nie straszy.

Nadchodzi święty termin i standardowo nic się nie dzieje. Ale nikt nie panikuje. Doktor sprawdza bliznę w czasie badania usg. Jest dobrze, mamy zielone światło do próby porodu naturalnego. Czuję się uskrzydlona. Zgłaszam się na kontrolne ktg kilka dni po terminie i następuje pierwsza konfrontacja z personelem szpitala. Ale czuję się silna psychicznie i jestem bardzo zdeterminowana więc się nie daję 🙂 Po zapisie wizyta w gabinecie. Trafiam na młodego lekarza, dość opryskliwego w pierwszej chwili. „3 dni po tp. Stan po dwóch cięciach. Co Pani robi jeszcze na wolności? Dzwonię zapytać czy jest miejsce na patologii” Czekam cierpliwie aż doktor skończy rozmowę bo wcześniej nie dał mi dojść do słowa. „ Niestety nie ma dziś miejsca” Odpowiadam mu, że bardzo mnie to cieszy bo nie wybieram się póki co na oddział. Wracam do domu i czekam bo chcę rodzić naturalnie. „Naturalnie?! A wie Pani że macica Pani pęknie?!” Biorę głęboki wdech. Tak wiem, że jest taka możliwość. Mimo wszystko chcę spróbować. Pan Doktor opisał jeszcze dość makabrycznie wszelkie możliwości jakie mogą się wydarzyć, chcąc mnie nastraszyć, ale nie podziałało to na mnie. Odetchnęłam. Druga część rozmowy była już całkiem przyjemna.

Odmówiłam hospitalizacji też kolejny raz gdy zjawiłam się na kontrolnym zapisie.

Tydzień po terminie. Kolejna wizyta na ktg. Niby wszystko w porządku ale lekarz kręci nosem. Coś nie podoba mu się zapis. „ Ale oczywiście nie musi Pani zgadzać się na hospitalizację” Wyczułam sarkazm. Używając fachowego języka wytłumaczyła co jest nie do końca w porządku w moim zapisie. Stwierdziłam, że jeśli cokolwiek jest nie tak to oczywiście zostaję w szpitalu. Dzwonię do męża żeby przywiózł mi torbę i zabrał auto bo przecież sama przyjechałam na tą wizytę i planowałam jeszcze powrót do domu..

Patologia. Na piętrze jest spokojniej. Zupełnie inna atmosfera niż na Izbie Przyjęć. Dowiedziałam się, że w moim zapisie ktg nie było żadnych nieprawidłowości. Zatrzymali mnie podstępem.

Od następnego dnia zaczęłam spacerować podłączona do kroplówki z oksytocyną. Wcześniej odbyłam rozmowę na temat mojej decyzji i musiałam podpisać oświadczenie.

Dzień minął bez skurczów. Potem dzień przerwy. I tak przez 6 dni spacerowałam co drugi dzień z kroplówką która nie spowodowała nic. Można dostać 3 dawki. Leżały ze mną w sali dziewczyny, którym poród zaczynał się już po pierwszej dawce. Koleżanki się zmieniały a ja dalej czekałam. Przy każdym obchodzie trzymałam się swojej wersji i zdania nie zmieniałam.

Muszę podkreślić jedną ważną rzecz. To co mówią lekarze, o jakich procedurach wspominają na IP, nie do końca trzyma się rzeczywistości na piętrze. Tam czas zwalnia. Mówili mi, że będąc po dwóch cięciach poczekają maksymalnie tydzień na poród a potem zrobią cięcie. A tymczasem tydzień po terminie dopiero znalazłam się na oddziale i nikt się nie wyrywał z operacją. Wszyscy cierpliwie czekali obserwując postępy lub ich brak po oksytocynie..

Porodu nie ma. 42tc. Informują mnie, że podanie kroplówki nic nie dało więc na drugi dzień będą musieli wykonać cięcie. Dłużej czekać już nie mogą. Kontaktuje się z moim lekarzem prowadzącym żeby naładować akumulatory i usłyszeć, że jeszcze nie wszystko stracone. Zaczynam wątpić w to czy się uda. Słyszę, że mam się trzymać. Wytrzymałam tak długo więc mam się nie poddawać. Z dzieckiem jest wszystko w porządku, z blizną też. Są warunki do tego żebym jednak rodziłą.. Pytam ją o przebicie pęcherza. Chcę to zaproponować bo już tylko to mi zostało. Utwierdzona na nowo w swoim wyborze informuję o tym personel. Mam dwa wyjścia, albo przebiją pęcherz i się uda albo robią cc. Działamy.

11 dnia po terminie porodu zostałam zaproszona do gabinetu na rozmowę z Zastępcą Ordynatora Oddziału Patologii. Rozmowa była spokojna ale bardzo dla mnie ciężka. Pani doktor na wstępie zaznaczyła, że nie ma na celu straszenie mnie, jednak musi mnie poinformować o wszelkich możliwych scenariuszach i planach działania. Usłyszałam o tym, że może pęknąć mi macica, że może wystąpić krwotok, że dziecko może urodzić się w złym stanie, że może być robione inne cięcie i nie będą mogli mnie od razu ratować… Nogi zrobiły mi się miękkie. Tysiąc myśli naraz. I co ja mam robić. Podpisuję oświadczenie : W pełni świadoma konsekwencji odmawiam wykonania cięcia cesarskiego….

Przychodzi Pani Ordynator i zaczyna bolesne badanie w trakcie którego przebija z impetem pęcherz. Zaczęło się. Nie ma odwrotu.

Wracam do sali i zaczynam płakać. Dzwonię do męża żeby przyjeżdżał jak najszybciej. Zaczynam się bać. Czy dobrze robię? Czy przez moje decyzje nie wyrządzę krzywdy synowi? Wątpliwości.

Ale odwrotu nie ma. Godzina 14:00. Mija pół godziny w trakcie których zjawia się mąż. Leżę pod ktg. Zaczynają się skurcze. Coraz boleśniejsze. Zapominam o strachu. W jednej sekundzie zapominam o wszystkim i zaczynam myśleć o tym co się dzieje. Tu i teraz. Odłączają mnie od ktg i zaprowadzają na blok porodowy. Podczas czekania na windę zalewam cały korytarz wodami..

Jestesmy na sali. Poznajemy położną. Bardzo miła. Rozwarcia jeszcze nie ma. Zostajemy sami. Mając w pamięci pierwszy poród, z daleka omijam łóżko. Zwisam na linie, opieram się o drabinki, wchodzę na chwilę do wanny.

3cm rozwarcia. Zaczynam się cieszyć, że nie ma bólu w krzyżu. Skurcze są do zniesienia. Zadowolenie mija szybko bo nadchodzi ból którego nie da się z niczym porównać. Jednak kolejny poród z bólami krzyżowymi.. Znów jakby ktoś gniótł mi kręgosłup. Nie czuję bólu w podbrzuszu tylko ogromne rozpieranie w krzyżu. Siadam na piłce i siedząc wieszam się na drabinkach. Rozpoczynają się dwie godziny walki o przetrwanie. Przychodzi położna, proponuje zmianę pozycji ale ja nie mam zamiaru nigdzie się ruszać. Położna nie protestuje, zapina mi przenośne ktg i mogę walczyć dalej. Kontrola co jakiś czas. W międzyczasie mąż dostaje podgrzany woreczek z pestkami wiśni, który ma przykładać do bolącego krzyża. Po jakimś czasie zaczynam przysypiać między skurczami. Opieram się o drabinki i śpię gdy nie czuję bólu. Drażni mnie każdy dźwięk. Najmniejsze słowo wypowiedziane przez męża. Pragnę ciszy. Oby wytrwać. Już ledwo żyję. Przychodzi położna, zostało jeszcze trochę centymetrów. Proszę męża żeby poszedł podgrzać woreczek. Zostaję sama w sali. Odczuwam nagle nieodpartą potrzebę pójścia pod prysznic. Muszę zdążyć tam dojść między skurczami. Wstaję szybko z piłki i rozbieram się. Skurcz pod prysznicem jest nie do zniesienia ale jakby inny. Mąż wraca z woreczkiem, ale nie jest on już potrzebny. „Zawołaj położną!”

Wraca położna,bada mnie na stojąco pod prysznicem i mówi „ Pani Aniu, rodzimy.”

Nie do końca ją zrozumiałam. No przecież rodzę już 2,5 godziny. O co chodzi. Co ja mam robić.

„ Ale idzie już główka!” Nie zapomnę nigdy tej chwili. Przechodzimy do wanny na moje życzenie. Skurcze parte. Nigdy wcześniej i nigdy później nie wydawałam z siebie takiego gardłowego krzyku jak wtedy. Kilka skurczów partych w wodzie ale główka się cofa więc położna pomaga mi wyjść i sadza na stołeczku porodowym. Kolejne skurcze. Po którymś skurczu rodzi się główka. „Mamy główkę. Chce Pani dotknąć?” Tak, oczywiście, że chcę dotknąć. To było coś czego pragnęłam od zawsze. To o czym marzyłam właśnie się spełniało. Ciepła, aksamitna główka. Wyszła i nastąpiła długa chwila zanim nadszedł kolejny skurcz i wraz z nim wyszedł cały Jaś. 4100g.

Przechodzimy na łóżko i zaczynamy się tulić. Lecą łzy wzruszenia. Udało się. Warto było walczyć do końca.

2015

Poród naszego czwartego syna. Dla mnie kolejne niesamowite przeżycie bo to był pierwszy poród przy którym nie dostałam oksytocyny. Końcówka ciąży była prawie identyczna jak trzecia. Po terminie porodu byłam w stałym kontakcie z moją doktor prowadzącą. Poszłam ze dwa razy na kontrolne ktg. Ale tym razem nie było żadnego straszenia. Nie byłam już sensacją 🙂 Urodziłam już raz więc teraz nikt nie traktował mnie jak kobietę niespełna rozumu 😉 Tydzień po terminie dostałam skierowanie przyjęcia na oddział i miałam zgłosić się najpóźniej 10 dni po terminie. Tak zaleciła moja lekarka więc się tego trzymałam. W domu oczywiście robiłam wszystko żeby poród rozpoczął się sam. Ale niestety i tym razem to nie nastąpiło. Spodziewałam się scenariusza z poprzedniej ciąży. Oksytocyna, przebicie pęcherza.

Przyjęli mnie na oddział i niespodzianka. Młody doktor na drugi dzień zaproponował od razu przebicie pęcherza. Zero kroplówki. Zgodziłam się.

Badanie, podczas którego lekarz w sposób zupełnie inny niż ostatnio, przebija pęcherz. Delikatnie, używając narzędzia. Dostaję przemiłą położną, która zabiera mnie na porodówkę. Położna z patologii krzyczy za mną powodzenia i mówi, że na pewno uwiniemy się przed 19. Chciałam rodzić w wodzie ale dostałam salę bez wanny. Godzina 16. Nic nie czuję. Ostatnio skurcze pojawiły się szybko, z impetem i strasznie bolesne. A teraz nic. Mam nakaz spacerów i masażu brodawek. Po 30 min zaczęłam odczuwać bardzo delikatne kłucie w podbrzuszu, które spokojnie narastało co jakiś czas. Położna zjawiała się co chwila sprawdzając, jak się mamy.

Po 1,5 godzinie rozpoczął się, już mi znany, czas walki o przetrwanie. Znowu siadam na piłce. Potem wieszam się na drabinkach. Położna nie mówiła mi postępu w centymetrach, tylko zawsze po badaniu oznajmiała, że jeszcze TROCHĘ. Poleciła zmianę pozycji, żeby odciążyć kręgosłup. Zostałam w niej na dłużej. Położna przyszła po raz kolejny i wyszła zostawiając mnie znowu z „jeszcze trochę”. Mija 5 minut i nakazuję mężowi żeby zawołał Ewę. Wraca i mówi, że zaczynam przeć więc prosi o przejście na łóżko. Staje mi przed oczami pierwszy poród. Nie, ja na łóżku nie urodzę. Nie ma mowy. Ale syn był duży i powiedziała, że na stojąco pęknę. Ulegam i kładę się na boku. To był naprawdę fantastyczny czas. Prawie spadałam z łóżka ale mąż mnie podtrzymywał. Parłam w ciszy bo nie miałam potrzeby krzyczeć. Nawet rzuciłam jakiś żart bo wszyscy się zaczęli śmiać. Urodził się Leon. 18:55, zdążyliśmy przed 19 😉 Całe 4600 g szczęścia.

Spełniłam swoje marzenie. Nawet podwójnie. Ale po cichu mam jeszcze nadzieję, że kiedyś pojadę do szpitala już nie na oddział patologii ale prosto na salę porodową. I nikt nie będzie ingerował już w tą piękną chwilę.

7 thoughts on “Musi się udać! Moja historia VBA2C (Warszawa)

  1. Mam pytanie – ile miała Pani lat rodząc po raz p[ierwszy naturalnie? Jestem po 2cc i chcemy trzecie dziecko… Tylko że mam już 36 lat… Dużo, jak na pierworódką SN?

  2. Pani Aniu,
    Przede wszystkim najszczersze gratulacje! Czy byłaby Pani taak miła i podała nazwisko pani doktor prowadzącej porody zakonczone siłami natury? Z góry dziękuję za odpowiedź. Pozdrawiam gorąco i jeszcze raz gratuluję!!!
    Karolina

  3. Gratuluję, to więcej atrakcji niż u mnie 🙂
    Elu, mi się udało jak miałam 32. Jak mialam 36 rodzilam piąte. Jeszcze się da. To chyba nie ma az takiego znaczenia.

  4. Greatuluję i podziwiam, że się Pani udało!
    Jestem w podobnej sytuacji, pierwsze cięcie miałą zrobione bo dziecku zaczęło zkakać tętno w czasie porodu. Przy drugiej ciąży większość lekarzy (oprócz mojego lekarza prowadzącego) patrzyła na mnie krzywo gdy mówiłam że chciałabym próbować urodzić siłami natury. Oba porody zaczęły się u mnie po terminie. I za drugim lekarz stwierdził że blizna mi pęknie i tak mnie nastraszył że zgodziłam się na cc (chociaż miałam już skurcze niestety też krzyżowe). Teraz odczuwam ogromy żal do siebie i lekarzy że się poddałam i nie walczyłam do końca. Chciałabym mieć jeszcze więcej dzieci, i urodzić SN, dlatego Pani wpis podniósł mnie na duchu! Jeszcze raz gratuluję że się Pani udało i mam nadzieję że i mnie się kiedyś uda…

  5. Jestem prawie 2 miesiące po drugim cięciu i teraz bardzo często myślałam, że bezpowrotnie straciłam nadzieję ma swój poród siłami natury. Dzięki Twojej historii uwierzyłam, że to co wydawało mi się na zawsze stracone jest jednak możliwe i to w Zofii 🙂 Dziękuję

  6. Witam,
    jestem zalamana. 3 dni walczylam z personelem szpitala. Zastraszali mnie bardzo az w koncu dzisiaj podpisalam zgode na cc.
    1Cc w 2010r, blizna mniej niz 2mm, brzuszek dziecka duzy, 4,5kg, moja miednica ponoc takiej sobie wielkosci.
    Codziennie mnie cisneli. Zaczeli straszyc mnie i meza smiercia moja i dziecka. Moze jakbym wiedziala o wadze dziecka wczesniej a nie na ozbie przyjec…moze jakbym poszla do szpitala sw zofii (tez jestem.z warszawy)…chyba czuje to samo co ty przy 2cc.
    Ponoc jestem „tykajaca bomba” i w kazdej chwili moge urodzic a jak podpisalam zgode na operacje, to cesarke mam miec jutro…
    Gratuluje twojej walki o porod.

  7. Jestem po cc, aktualnie w 31 tc i chciałabym rodzić naturalnie, ale strasznie się boję. Mój lekarz mnie wspiera, ale na około słyszę o komplikacjach i boję się, do tego Dzidziuś rośnie duży. Dziękuję za Twoją historię, bo pokazuje, że da się, że można. Mam nadzieję, że i mi się uda i będę mogła podzielić się swoją szczęśliwą historią o vbac!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.