Tag Archive | niewspółmierność porodowa

Marzenia się spełniają (Poznań)

Zwężona miednica, historia niewspółmierności porodowej i VBAC? Już niejedna historia pokazała, że jest to możliwe. Udało się to również Agacie, bohaterce dzisiejszej historii. Udało się dzięki mądrości natury, która zadziałała, mimo, że dano jej na zainicjowanie porodu bardzo mało czasu, dzięki sile i wytrwałości Dzielnej Mamy i mądremu wsparciu młodej lekarki. Udało się, mimo marnego wsparcia ze strony położnej. Marzenia się spełniają – czasem nawet gdy mają troszkę pod górkę!

Znalezione obrazy dla zapytania dreams come true

Moja historia zaczęła się 24. lutego 2016r., kiedy o 5:05, 5 dni przed terminem na świat przyszła przez cesarskie cięcie moja córeczka. Poród rozpoczęło niespodziewane odejście wód płodowych. Podbrzusze pobolewało mnie od 2 dni. W szpitalu rozwarcie 2 cm i delikatne skurcze. Szacowana waga dziecka 3010g. Nic nie wskazywało, że coś pójdzie nie tak… A jednak. Akcja porodowa zatrzymała się, po otrzymaniu znieczulenia, przy rozwarciu 5 cm. Nie pomogła oksytocyna. 2 godziny oczekiwania w okropnym bólu na cesarskie cięcie. Powód – niewspółmierność porodowa, tzn. zbyt wąska miednica. Waga dziecka 3280g. Dodatkowo dziecko wstawiało się twarzyczką, zamiast główką w kanał rodny. Co czułam po? Ogromne rozczarowanie porodem i cierpienie. Jedynie zdrowa i śliczna córeczka pomogła mi się pozbierać…

Po 11 miesiącach znów widzę dwie kreski na teście… Ciąża jak najbardziej planowana. Wielka radość przeplata się z obawą jak dam sobie radę z małym dzieckiem, będąc w ciąży. Ciążą przebiega książkowo, bez wspomagania lekami i suplementami. Do połowy ciąży w ogóle nie myślę o porodzie. Przeprowadzamy się do nowego domu, zajmuję się córeczką, są wakacje. Mój nowy lekarz długo zwleka z wypowiadaniem się odnośnie rodzaju porodu. Twierdzi, że to za wcześnie, nie znamy ostatecznego ułożenia i masy płodu. Podświadomie liczę się z ponowną cesarką. Około 34 tc trafiam na stronę Naturalniepocesarce i zaczynam czytać historie VABAC-ów. Analizuję mój pierwszy poród, konsultuję z położną, która przy nim była. Próbuję znaleźć potwierdzenie, że tym razem się uda. Niestety jest zbyt wiele niewiadomych…

Pogodziłam się z myślą o cesarce, dostaję skierowanie do szpitala na 6. listopada (39 tc). Ustalam z moim lekarzem, że jeżeli akcja porodowa nie zacznie się przed tą datą, będzie cięcie. Przy mojej budowie miednicy nie mam szans urodzić dziecka większego od poprzedniego. Postanawiam zdać się na zespół lekarzy, na który trafię i… cud. Staram się wywołać poród przez seks i masaż brodawek. W nocy z piątku na sobotę (37tc + 6d) o 4:20 budzą mnie pierwsze skurcze. Powtarzają się w nieregularnych odstępach ale są dość częste – około 5 na godzinę. Nie mogę dalej spać, ale zostaję w łóżku do 7:00 żeby nie budzić męża i córki. Biorę kąpiel, ale skurcze nie ustępują. W ciągu dnia przybierają na sile. Czułam, że się zaczyna ale nie chciałam za wcześnie jechać do szpitala. W południe wysyłam męża po zakupy, córka poszła na drzemkę, ja też się kładę żeby zebrać trochę sił. Gdy wstaję po godzinie, skurcze znikają a ja płaczę do męża, że to pewnie był fałszywy alarm. Zaczynam sprzątać, skakać na piłce, skurcze wracają dość regularne i częste. Po obiedzie dzwonimy po teściów – naszej opieki dla córki. Czekamy a z pokoju córeczki dochodzą słowa piosenki Majki Jeżowskiej „Marzenia się spełniają”.

Dojazd z innego miasta zajmuje im 2,5h. Około 19:00 jedziemy z mężem do szpitala. Skurcze są już dokuczliwe. Pierwsze badanie: szyjka zgładzona, rozwarcie 4 cm. Pani doktor patrząc na moją budowę mówi, że będzie ciężko urodzić naturalnie. Pamiętam jej słowa:  „te kobiety, które mogą rodzić, nie chcą, a te, które chcą, nie mogą”. Będzie cesarka – myślę – ale przynajmniej nie „na sucho”.

Poznaję położną, która ze mną urodzi – Pani Lidia. Ona również nie nastawia się na poród siłami natury. Mówi, że wczoraj była taka jedna, co się uparła na poród naturalny a skończyło się cesarką i że „na szczęście to lekarze podejmują decyzje nt. porodu a nie my” [Jako redakcja pragniemy w tym miejscu z całą stanowczością zaprotestować przeciwko prezentowanemu w powyższym zdaniu położnej podejściu. To KOBIETA RODZĄCA, a nie lekarz czy ktokolwiek inny, podejmuje ostateczną DECYZJĘ nt. porodu. Lekarz decyduje o tym czy i jaki rodzaj interwencji w poród (np. cięcie cesarskie) w danej sytuacji zaproponować / zalecić. Kobieta zaś decyduje czy propozycję / zalecenie lekarza przyjąć czy odrzucić (ustawowe prawo do świadomej zgody lub odmowy!!!)]

Zrezygnowana zdałam się na zdanie lekarzy. Nie chciałam porodu siłami natury za wszelką cenę, narażając zdrowie i życie dziecka i swoje. Chciałam spróbować urodzić, gdy są na to realne szanse. USG wykazało masę płodu 3400g. Wymiar miednicy 16 (cokolwiek to znaczy). Młoda, atrakcyjna lekarka bada mnie na fotelu i stwierdza, że rozwarcie 5 cm, a dziecko ładnie się wstawia. Dzwoni do lekarza kierującego i oboje decydują o przebiciu pęcherza płodowego. Zgadzam się, pod warunkiem otrzymania znieczulenia.

Przechodzimy do sali porodowej, gdzie czeka na mnie zdenerwowany mąż. Jest on w stałym kontakcie z moim lekarzem prowadzącym ciąże, gdyż poinformowałam go, że zaczęłam rodzić. Gdy młoda pani doktor przebija pęcherz czuję falę zwątpienia. Tylko ona i lekarz kierujący wierzyli, że może się udać. Cała reszta patrzyła na rozwój wydarzeń. Tak bardzo się wtedy bałam… Spytałam położną czy dobrze zrobiłam. Nie odpowiedziała nic… Po otrzymaniu znieczulenia tracę trzeźwość umysłu. Może i lepiej. Staram się nie spać, pamiętając, że sen zarówno dziś, jak i podczas pierwszego porodu wyciszył skurcze, które przecież prowadzą mnie w objęcia mojego synka. Ważne, że już tak nie boli. Po 20 min wchodzi doktor kierujący, bada i mówi, że rozwarcie 8 cm. Niedługo potem jest już pełne rozwarcie a znieczulenie słabnie. Pani Lidka karze przyjąć pozycję na prawym boku z nogą uniesioną by dziecko mogło się dobrze ułożyć. Mąż pomaga, bo ja z bólu nie jestem w stanie jej ruszyć. Przychodzi druga lekarka. Pojawiają się skurcze parte, bardziej znośne niż te powodujące rozwarcie.

Położna i lekarki dziwią się, że mam tyle sił przeć, chwalą, że dobrze to robię. Pani Lidka mówi, że teraz już nie mam wyjścia, muszę urodzić i że właśnie spełniam swoje marzenie. Jej słowa ogromnie mnie zmotywowały. Niestety jedna z kości miednicy przeszkadza dziecku przyjść na świat. Lekarze decydują, że urodzę z pomocą vaccum. Po chwili tuliłam mojego synka a dumny mąż przecinał pępowinę. 28. października, w imieniny Tadeusza, o 23:44 urodził się Bartosz 3160g i 52 cm. Jedna z najpiękniejszych chwil mojego życia! Byłam przeszczęśliwa i bardzo z siebie dumna, że tego dokonałam. Podziękowałam personelowi, a najbardziej młodej lekarce, która pierwsza we mnie uwierzyła. Na co ona przyznała, że jestem odważna. Odwaga, upór i CUD sprawił, że naprawdę było warto! Walczyłam do samego końca, jak to ujęła koleżanka z pokoju ze szpitala, jak lwica.

Nierozpakowane mamy uwierzcie w swoje możliwości! Ja też wątpiłam… Dziękuję za wpisy na naturalniepocesarce.pl  Gdyby nie one, nie miałabym tak pięknego porodu. Marzenia się jednak spełniają…

Narodziny Ignasia i Józi (Warszawa)

Poród domowy zakończony niespodziewaną cesarką i uzdrawiający poród siłami natury po cc. Oto inspirująca, tętniąca emocjami historia Kasi.

Moja córeczka przyszła na świat zaledwie trzy tygodnie temu, ale historia tych narodzin zaczyna się dużo wcześniej…

Pamiętam bardzo dobrze, jak moja mama wspominała swoje dwa porody. Ból, strach, przerażająca samotność, upokorzenie. O ile narodziny mojego brata miały w miejsce w jednej z wielu istniejących jeszcze wtedy izb porodowych i, poza mglistym wspomnieniem bólu, nie pozostawiły po sobie wielkiego piętna, o tyle, moje narodziny były dla mamy traumatycznym przeżyciem. Doświadczyła wszystkich serwowanych wówczas w szpitalach „atrakcji”, musiała zmierzyć się ze znieczulicą lekarzy, którzy, zebrawszy się licznie wokół łóżka porodowego, nie szczędzili niesmacznych komentarzy. Po porodzie mamę poinformowano, że urodziła się córeczka. Córeczkę pielęgniarka natychmiast skwapliwie porwała i zaniosła na Oddział Noworodkowy, mamę zaś, z braku miejsc, umieszczono na Oddziale Ginekologii. „Brudnym”, jak mówiono, oddziale. Przez trzy dni nie mogła nawet przyjść i zobaczyć swojego dziecka, nie mówiąc o przytuleniu czy nakarmieniu…

Miałam kilkanaście lat, gdy słuchałam tych historii. Nie czułam współczucia. Czułam tylko gniew. Nie chciałam wierzyć, że ten obezwładniający ból, strach i poczucie odarcia z godności są nieodłączną częścią macierzyństwa. Rosło we mnie postanowienie, że, jeśli kiedyś będę miała dzieci, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by udowodnić światu, mojej mamie i sobie samej, że prawda o porodzie jest inna…

Minęło kilka lat. Byłam już szczęśliwą, zakochaną po uszy narzeczoną. Przez przypadek wpadły mi w ręce historie porodowe nadesłane do Fundacji Rodzić po Ludzku. Przeczytałam je wszystkie. Poczułam się tak, jak wtedy, gdy słuchałam opowieści mojej mamy: łzy gniewu, bezsilności i mocne pragnienie, by ze mną było inaczej. Wtedy trafiłam na opisy porodów domowych. Zachwyciłam się niezwykłą siłą, mądrością i pasją, która z nich płynęła. Zapragnęłam, by tak właśnie wyglądał mój poród: by przebiegał w atmosferze spokoju, szacunku dla mamy i rodzącego się dziecka, by były przy mnie osoby, którym ufam, by to wydarzenie mogło być źródłem siły, a nie bolesnym wspomnieniem, które będę chciała jak najszybciej wymazać z pamięci.

Kilka miesięcy po ślubie zobaczyłam na teście ciążowym dwie różowe kreseczki. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Ciąża przebiegała podręcznikowo. Rozpieszczałam się zapamiętale, dbałam o dietę, ćwiczyłam, spacerowałam, głaskałam rosnący w zaskakująco szybkim tempie brzuszek i przygotowywałam się do rodzenia w domu. Powoli zbliżał się termin porodu…
Któregoś dnia, gdzieś w okolicach 39 tygodnia, ogarnęło mnie nagłe przerażenie. Jak sobie poradzę? Jak będzie wyglądać moje życie? Co, jeśli nie uda się urodzić w domu? Na wieczór miałam zaplanowaną wizytę lekarską. Okazało się, że mam już 2 cm rozwarcia i w ciągu kilku najbliższych dni powinnam zacząć rodzić. Około 2 w nocy poczułam lekkie skurcze, które dość szybko zaczęły się nasilać i występować z coraz większą częstotliwością. Obudziłam męża, spojrzał na zegarek i stwierdził „Dziewczyno, ty masz skurcze co 3 minuty!”.

A więc rodzimy! Jeszcze kawałek bloku czekoladowego zjedzony między skurczami, szybkie przeczesanie włosów (no przecież w takim dniu nie mogę wyglądać byle jak!) i telefon do położnej. Zaczynamy porodowy taniec. Już nie mam wątpliwości. Moje ciało musi poddać się temu rytmowi, który narzuca nam coraz szybsze tempo. Przytulam się do męża, śpiewam samogłoski, muszę się otworzyć, nie mogę się bronić, to takie trudne… 6 rano. Jest już nasza położna. Badanie – 6 cm rozwarcia! „ O 12 powinniśmy mieć już dzieciątko” – mówi. Skurcze zaczynają być trudne do zniesienia. Drażni mnie dzienne światło. Łatwiej rodzi się w ciemności. Woda nie pomaga, nie mogę sobie znaleźć miejsca w wannie. Masaż krzyża tylko nasila ból. Próbuję różnych pozycji. Kucam podtrzymywana przez męża, klęczę przy fotelu, na sako… Już dawno straciłam poczucie czasu… Wiem tylko, że każdy kolejny skurcz przychodzi zbyt szybko. B. jest przy mnie, wspiera mnie, naprawdę rodzi ze mną. Położne są na każde nasze zawołanie. W którymś momencie zaczynam jednak rozumieć, że nie wszystko idzie tak, jak powinno… Główka dziecka jest cały czas wysoko, choć mamy już prawie pełne rozwarcie… Zaczynam się bać, kalkulować, próbuję przypomnieć sobie jakieś informacje ze szkoły rodzenia… Ale przecież to macica, nie głowa, ma rodzić. „Chyba będziemy musieli jechać do szpitala” – słyszę głos położnej. Dzwonimy do mojej lekarki- ona też radzi udać się na izbę przyjęć. Już wiem, że nie urodzę. Poddaję się, choć moim ciałem wciąż szarpią bolesne skurcze. „Zrobią mi cesarkę?” – pytam. „Nie będzie żadnej cesarki”.
Przypomina mi się sen z początków ciąży. Budzę się rano w mieszkaniu moich rodziców, macam brzuch – płaski. Przerażona biegnę do ich sypialni i krzyczę: „Co stało się z moim dzieckiem?!” A oni odpowiadają: „Zrobiliśmy ci w nocy cesarkę. Tak będzie dla Was najlepiej”.
Na jawie decyzja już podjęta. Jedziemy do szpitala. Jestem jednym wielkim skurczem, nie wyobrażam sobie, jak zniosę jazdę samochodem. Jednak posłusznie ubieram się, bierzemy przygotowaną na wszelki wypadek torbę i ruszamy. Jest około 17. Godzina korków. Pada deszcz. Mamy do pokonania całkiem spory kawałek drogi. „Nie ma zagrożenia życia” – uspokaja nas położna. Ja mamroczę modlitwy, ściskam w dłoni różaniec, modlę się już tylko o siłę do zaakceptowania tego, co się ma stać. Na izbie przyjęć wszyscy są mili, ale musimy wypełnić całą stertę dokumentów. Podpisuję je bezwiednie między kolejnymi skurczami, kucając przy łóżku. Jest mi wszystko jedno. Chcę tylko, żeby to się już skończyło i żeby nikt na mnie nie krzyczał. Staję się potulną pacjentką, chociaż w teczce z dokumentami mam spisany mój plan porodu, który, w razie potrzeby, miał mnie chronić przed szpitalną rutyną. Plan porodu diabli wzięli. Teraz każą mi się położyć na łóżku i wiozą mnie na trakt porodowy. Podłączają mnie pod ktg. Porażona bólem, wrzeszczę wniebogłosy, położna szybko odpina pasy. Jest decyzja o cesarskim cięciu. Mam przejść do sali obok. Ostatni skurcz łapie mnie w progu drzwi. Kucam, trzymając się framugi. Ktoś z tyłu pogania mnie, krzyczy, że nie mamy czasu, bo następna pacjentka czeka w kolejce. Zastrzyk w kręgosłup. Ogromna ulga dla wymęczonego ciała, ale ból kumuluje się teraz w przerażonym umyśle. Płaczę, trzęsę się ze strachu, nie wiem, co się ze mną dzieje. Ktoś rzuca: „ Co Pani tak histeryzuje?”. Odpływam. Z letargu wyrywa mnie głos lekarza „ 19:03″. Jak to, już jest? JEST! Synek! 4392 g, 57 cm. ILE?! Jest taki piękny. Nie pozwalają mi go przytulić, pokazują tylko z odległości kilkunastu centymetrów. Dzięki Bogu, jest ze mną mąż. Równie oszołomiony jak ja, biega między niemowlęcą wagą a stołem operacyjnym. Chwilę potem rozdzielają nas. Budzę się na sali pooperacyjnej, podłączona mnóstwem kabelków do różnych maszyn. Moje ciało jest bezwładne, zupełnie obce. Przynoszą małego. Moja pierwsza myśl: „ Dlaczego ma na sobie ubranko, którego nie lubię?” Zaczyna się nowy rozdział w moim życiu, długa droga uczenia się miłości do tego małego człowieka. Ratuje mnie wspomnienie tych kilkunastu godzin porodu spędzonych w domu. Nie pamiętam już bólu, tylko niezwykłą bliskość, której doświadczyłam z mężem, słowa pełne miłości, ciepłą obecność położnych. Cieszę się, że mogłam dać mojemu synkowi ten czas, że doświadczyłam bólu rodzenia. Wszystkim, którzy teraz powtarzają mi „A nie mówiłam?”, odpowiadam, że poród był piękny, że żadnej decyzji nie żałuję. Tylko ta cesarka… Mamie podsuwam książkę naszej położnej. Początkowo sceptyczna, zaczyna czytać relacje porodowe i łzy napływają jej do oczu. „Teraz rozumiem” – mówi.
10 miesięcy później, w piękny, majowy poranek, znów widzę dwie kreseczki. Lekkie zaskoczenie, ale cieszymy się. Wiem, że większość lekarzy każe zaczekać z kolejną ciążą po cesarce co najmniej 12 miesięcy, ale ja bardziej niż o pooperacyjną bliznę, boję się o blizny na sercu, które pozostawił tamten poród. Jednocześnie gdzieś, w głębi duszy, ufam, że w doświadczeniu drugiego macierzyństwa czeka mnie uzdrowienie.
Ciąża i tym razem przebiega spokojnie, choć nie mam już czasu na rozpieszczanie się. Moje otoczenie też nie zwraca wielkiej uwagi na mój rosnący brzuszek i chyba mi z tym dobrze. Wiem, że noszę w sobie tajemnicę nowego życia i to mi wystarcza. Nie muszę być już idealną, zawsze uśmiechniętą ciężarną: pozwalam sobie na dietetyczne grzeszki i chwile zupełnego załamania. Szukam w Internecie informacji na temat porodu naturalnego po cesarskim cięciu. Na polskich stronach dużo suchych, medycznych danych. Nie tego potrzebuję. W końcu trafiam na linki do anglojęzycznych stron. Płaczę, czytając wiersze napisane przez kobiety, których dzieci przyszły na świat przez cesarskie cięcie. Czytam historie mam, których jedyną kartą przetargową w walce o naturalny poród było wielkie, instynktowne pragnienie, by urodzić własnymi siłami. Raz jeszcze przeżywam swoją żałobę, płaczę nad sobą, nad moim synkiem, nad naszymi pierwszymi, wspólnymi chwilami pełnymi łez, zwątpienia, strachu i bezradności. Powoli rodzi się we mnie zgoda na te doświadczenia. Oto jestem: ja – matka niedoskonała, rodząca przez cesarskie cięcie, karmiąca butelką, płacząca przez długie miesiące. Nie dałam synkowi najlepszego porodu, najlepszego pokarmu, lubiłam wymykać się z mężem z domu, zostawiając go pod okiem babci, czasem, zamiast Mozarta, puszczałam mu Depeche Mode, ale teraz patrzę na niego i widzę małego, szczęśliwego chłopca, który mnie kocha. Z wzajemnością. Pod sercem noszę zaś malutką dziewczynkę, która kopie mnie z coraz większą siłą.
Od początku nie mam wątpliwości, że chcemy próbować rodzić naturalnie, jeśli tylko nie wystąpią jakieś niespodziewane komplikacje. Lekarze sceptycznie patrzą na wpisaną w kartę ciąży „niewspółmierność porodową”, która miała być przyczyną cesarskiego cięcia. Niektórzy straszą „położniczym sajgonem”, kręcą głową nad krótką przerwą między ciążami, powtarzają, że wszystko zależeć będzie od wagi dziecka, ale ostatecznie nie przekreślają naszych szans na poród drogami natury. Tym razem będziemy rodzić w szpitalu, ale miejsce nie jest dla mnie najważniejsze. Decydujemy się na indywidualną opiekę położnej. Po spotkaniu z położną E. wracam do domu spokojna. Marzę po cichu o naprawdę dobrym porodzie, ale wiem, że każdy scenariusz może się spełnić. Nie chcę planować, wybiegać w przyszłość, usilnie czepiać się jednego rozwiązania. Proszę tylko małą, żeby nie urosła nam za bardzo i nie chciała wychodzić zbyt prędko. To dopiero 34 tc, a mnie od kilku tygodni męczą skurcze, szyjka już miękka, przygotowana do porodu. Boję się przedwczesnego porodu, no i obiecałam E., że nie zacznę rodzić w sylwestrową noc. Mija Sylwester, jeden tydzień, drugi, trzeci… Zaczynam się niepokoić. Zaopatruję się w olej rycynowy, ale jakoś nie mam odwagi go wypić.
W sobotę, tydzień przed terminem porodu wg USG, wybieram się rano na wyprzedażowe zakupy, a moich mężczyzn wysyłam do lasu na spacer. Po spacerze młody zasypia kamiennym snem, a my mamy trochę czasu dla siebie. Wieczorem chcemy wybrać się na Eucharystię celebrowaną przez naszą wspólnotę. Ja mam w planach jeszcze „indukcyjną” sesję schodzenia po schodach. Zakładam wygodne dresy i zaczynam mój „trening”. Trochę wątpię w skuteczność moich działań, czuję się idiotycznie i mam tylko nadzieję, że nie spotkam żadnego sąsiada. No cóż, lepsze to niż nicnierobienie i nerwowe wpatrywanie się w kalendarz z zaznaczonymi kolejnymi tygodniami ciąży.

Wieczorem czuję lekkie pobolewanie w podbrzuszu, ale staram się nie zwracać na nie zbytniej uwagi. Spokojnie szykujemy się do wyjścia. Jest 20. Docieramy do oddalonego o 25 km kościoła. Ławki są koszmarnie niewygodne, nie mogę sobie znaleźć wygodnej pozycji. Z każdą minutą coraz trudniej mi nie myśleć o tym, co się dzieje w moim brzuchu. Po Komunii wymykam się dyskretnie. Skurcze zaczynają się nasilać. Są zupełnie inne niż przy pierwszym porodzie. Nie wyobrażam sobie, jak je zniosę, jeśli będą jeszcze mocniejsze. Trzęsę się z zimna. Marzę o jakimś ciepłym, przytulnym miejscu, o ciepłej wodzie. Wracam do sali, ktoś próbuje mnie pocieszyć, ale ja chcę już uciec, przytulić się do męża, nie chcę z nikim rozmawiać, nie chcę słów pocieszenia. Trudno mi jeszcze uwierzyć, że to poród, ale kurcząca się macica powoli przejmuje kontrolę nade mną. Kończy się Msza. Mąż przekonuje mnie, że powinnam zadzwonić do położnej. Za jej namową jedziemy jeszcze do domu. Mam wziąć prysznic, no-spę i zobaczyć, czy skurcze się nie wyciszą. W samochodzie nie mam już jednak wątpliwości, że właśnie zaczął się poród. Skurcze pojawiają się co 2, 3 minuty. W końcu docieramy do domu. Z trudem dochodzę do łazienki, próbuję się rozebrać i wejść pod prysznic, ale nie daję już rady. Dzwonimy do położnej. Właściwie to mąż dzwoni, bo ja próbuję w tym czasie znaleźć jakąś wygodną pozycję w czasie skurczu i złagodzić ból oddychaniem. Mamy być w szpitalu za godzinę. Ostatnie spojrzenie na śpiącego synka, kilka wskazówek dla opiekującej się nim babci, bierzemy torby i wsiadamy do samochodu. Jest prawie północ, pogodna zimowa noc, puste ulice. Kucam na tylnym siedzeniu samochodu, zamykam oczy. W czasie skurczów proszę B., żeby oddychał ze mną. Między skurczami śpiewam cichutko.
Docieramy do szpitala. Na izbie przyjęć nie ma żadnych pacjentek. Większość mojej dokumentacji jest gotowa, musimy tylko dopełnić kilku drobnych formalności. Jest już położna. Badanie – 5 cm rozwarcia. Tętno dziecka prawidłowe. Idziemy do sali Śliwkowej. Uśmiecham się – śliwkowy to mój ulubiony kolor.
Na początek krótkie badanie ktg. Na szczęście mogę cały czas kucać oparta o łóżko. Jestem spokojna i maksymalnie skupiona na tym, co dzieje się z moim ciałem. Nie chcę wybiegać myślami do przodu, nie zastanawiam się, ile jeszcze czasu przed nami. Odpycham od siebie wszystkie lęki: nie myślę o bliźnie na macicy, nie myślę o tym, czy tym razem się uda, nie myślę o bólu, o tym, że mogę nie dać rady. Liczy się tylko dana chwila. Wyjątkowy czas dany mi i mojej córeczce.
E. proponuje kąpiel, a ja przyjmuję jej propozycję z wdzięcznością. Ciepła woda łagodzi ból, rozluźnia napięte mięśnie. Skurcz za skurczem. Zamykam oczy i z niczym nie walczę. Nie próbuję uciekać. Uśmiecham się. W myślach powtarzam sobie, że jestem piękna w tym bólu, że oto na nowo rodzę się jako matka, że każda sekunda jest dla mnie wielkim darem. Kiedy skurcze stają się mocniejsze, a główka dziecka schodzi coraz niżej pozwalam sobie na krzyk. Nie jest to krzyk bólu i bezradności. Niskie, gardłowe dźwięki pomagają mi się otworzyć. Czasem mam ochotę zawyć jak zranione zwierzę, ale nie chcę, by lęk przejął nade mną kontrolę. Zamiast tego krzyczę: „Chooodź, nie boję się ciebie, jestem silniejsza od ciebie”…
W którymś momencie położna sugeruje, że warto wyjść z wanny, by skurcze wzmocniły się. Wychodzę podtrzymywana przez męża, opieram się o łóżko i właściwie od razu czuję różnicę w intensywności skurczy. Stoję na szeroko rozstawionych nogach, pochylona do przodu, rękami zgiętymi w łokciach opieram się o łóżko. Rodzące się dziecko narzuca swój rytm. Jedyne co muszę robić, to poddać się mu. Słyszę uspokajający głos E. „Dobrze, świetnie sobie radzisz”. Nie wiem, ile mija czasu – kilka sekund czy kilkadziesiąt minut. W mocnym, długim skurczu rodzi się główka, zaraz potem łagodnie wyślizguje się małe ciałko. E. kładzie malutką przede mną na łóżku. Jest piękna, taka maleńka, wciąż połączona ze mną pępowiną. Nie ma żadnego pośpiechu, nie ma krzyku, zamieszania, ostrych świateł. Kładę się na łóżku i dostaję córeczkę do przytulenia. W jednym skurczu rodzi się łożysko. Wszystko dzieje się tak po prostu, tak normalnie… Mała jest cały czas przy mnie, przytulamy się, karmimy, tata robi nam pierwsze zdjęcia. Dopiero po dwóch godzinach mała jest ważona i mierzona (3085 g, 53 cm). Zakochuję się w niej instynktowną, bezwarunkową miłością, a ona odwdzięcza się pełnym ufności przywiązaniem…

Makrosomia i niewspółmierność główkowo-miednicowa

Czytając badania porównujące bezpieczeństwo porodu drogami po cięciu cesarskim i powtórnego planowego cięcia cesarskiego (zobacz poprzedni wpis) zwróciłam szczególną uwagę na kwestie wskazań do kolejnego cięcia (a tym samym dyskwalifikację do porodu drogami natury po cc). Przytaczane badania zdawały się potwierdzać, to co z łatwością można zaobserwować w historiach porodowych wielu kobiet – niezwykle częste diagnozowanie makrosomii i niewspółmierności  matczyno-płodowej, skutkującej rozwiązaniem ciąży przez cięcie cesarskie.   Czy naprawdę tak wiele współczesnych kobiet ma zbyt duże dzieci lub zbyt małe miednice, aby móc rodzić, tak jak rodziły ich prababki? Poniżej przedstawiam fragmenty kilku opracowań, dotyczące problemu makrosomii i niewspółmierności porodowej.

Autorzy omawianego w poprzednim poście polskiego opracowania zatytułowanego „Poród po cięciu cesarskim – kiedy należy się obawiać?” piszą o makrosomii w następujący sposób: błędne rozpoznanie makrosomii prowadzi do wzrostu odsetka cięć cesarskich. Decyzja dotycząca drogi porodu podejmowana jest na podstawie szacowanej masy płodu za pomocą badania klinicznego i ultrasonograficznego. Wśród obrazowych metod diagnostycznych największe znaczenie dla oceny masy płodu przypisywane jest badaniu ultrasonograficznemu. Żadna z wyżej wymienionych metod nie charakteryzuje się większą dokładnością w porównaniu z innymi i wszystkie są obarczone 8-10% błędu. Alsulyman i wsp. donoszą, iż błąd pomiaru szacowanej masy płodu w USG według wzoru Hadlocka wynosi 13% przy EFW większym niż 4000 g oraz 8% w przypadku płodów bez makrosomii. W pracy z 2006 roku stwierdziliśmy, że u pacjentek po przebytym cięciu cesarskim istnieje tendencja do zawyżania szacowanej masy płodu, co powoduje łatwiejsze podejmowanie decyzji o wykonaniu ponownego cięcia cesarskiego.”

Po drugie, istnieją badania (i przykłady z życia wzięte), że tzw. duże dzieci też można bezpiecznie urodzić po wcześniejszym cc.  Znów zacytuję treść pracy „Poród po cięciu cesarskim – kiedy należy się obawiać?”: „Zelop i wsp. dokonując oceny przebiegu porodu siłami natury dzieci  z urodzeniową masą ciała przewyższającą 4000 g u 365 kobiet, które przebyły uprzednio cięcie cesarskie, zanotowali sukces u 60% z nich, bez zwiększenia chorobowości matki i dziecka oraz bez wzrostu ryzyka pęknięcia macicy. Podobne wyniki przedstawili w swoich pracach Flamm i Goings (58% kobiet urodziło siłami natury) oraz Phelan i wsp. (67%).”

O problemie niewspółmierności ciekawie pisze słynna amerykańska położna Ina May Gaskin w książce „Poród naturalny” (s.187-188):

„Jedną z najbardziej bezsensownych diagnoz w położnictwie jest CPD (ang. cephalo-pelvic disproportion) – termin (…) mówiący o tym, że dziecko jest zbyt duże, żeby przejść przez matczyną miednicę. Wskaźnik CPD znacznie różni się w zależności od szpitala i kraju. Z moimi partnerkami z powodzeniem przyjęłyśmy wiele porodów drogą pochwową kobiet, u których wcześniej zdiagnozowano CPD. (zob. historię Diany, s.69)

W nielicznych, ekstremalnych przypadkach, zbyt duże dysproporcje w rozmiarach rzeczywiście uniemożliwiają naturalny poród drogą pochwową.  Tego typu problemy występowały dużo częściej w dziewiętnastym wieku, kiedy to wiele kobiet miało miednice zdeformowane z powodu krzywicy. (W krajach rozwiniętych niewiele kobiet cierpi na krzywicę)”

W przytaczanej przez Inę May historii kobiety o imieniu Diana, dwoje starszych dzieci urodzonych w drodze cięcia cesarskiego ważyło odpowiednio 4870g i 5240g, natomiast  trzecie dziecko, które przyszło na świat siłami natury ważyło 5050g, a obwód jego główki wynosił 38,1cm.

O niewspółmierności porodowej traktuje też dr Preeti Agrawal w książce „Odkrywam macierzyństwo”:

„Występują względne wskazania do cc, ale mają one dyskusyjny charakter. Oto one:
1. Niewspółmierność porodowa (…) Pojęcie to jest nieprecyzyjne, ponieważ dopasowanie główki dziecka i matczynej miednicy zależy w dużym stopniu od dokładnego położenia główki i od tego, jak przemieszcza się ona w czasie porodu. Do stwierdzenia niewspółmierności dochodzi najczęściej w warunkach szpitalnych, gdzie kobieta rodzi w pozycji leżącej.
2. Stan zagrożenia płodu. Jest to pojęcie nieokreślone. Zwykle ma związek z brakiem postępu porodu lub z niewspółmiernością porodową. Właściwie trudno jest rozróżnić brak postępu porodu, niewspółmierność porodową i zagrożenie płodu. Wszystkie te diagnozy związane są z niefizjologicznymi pozycjami porodowymi, do przyjęcia których kobiety są zmuszane w naszych warunkach szpitalnych.”

Poniżej zamieszczam również interesujący materiał video pochodzący z International Cesarean Awareness Network (ICAN) zatytułowany „Poddaj w wątpliwość niewspółmierność porodową” [źródło oryginału: http://www.youtube.com/watch?v=roFVkDV45MM]

Porównanie VBAC i planowego powtórnego CC

Znalazłam bardzo ciekawe polskie opracowanie dotyczące porodu pochwowego po cięciu cesarskim. Porównywano w nim ten rodzaj porodu i elektywne powtórne cięcie cesarskie. Poniżej przedstawiam krótkie streszczenie niektórych fragmentów powyższego opracowania. Całość: http://www.ptmp.pl/kliniczna/tom43-4/KPG_434-4.pdf

Kogo badano?

Analizą objęto 591 pacjentek po przebytym cięciu cesarskim, które urodziły w II Klinice Położnictwa i Ginekologii AM w Warszawie w okresie od 1. 01. 2005 do 1. 05.2007 oraz ich dzieci. Ponownie drogą cięcia cesarskiego urodziło 57,7%, a drogą pochwową 42,3% kobiet.

 Jest to, wskaźnik wciąż mniejszy niż podawane w opracowaniach zagranicznych wartości 80% czy nawet 90%, ale i tak wyższy niż podawane w wielu gabinetach położniczych szanse na VBAC w granicach 5 – 10%. Sami autorzy opracowania odnoszą się do tej kwestii w następujący sposób:

Odsetek pomyślnego ukończenia porodu siłami natury po przebytym cięciu cesarskim waha się od 50 do 85% według piśmiennictwa światowego . W naszym materiale 42,3% pacjentek po cięciu cesarskim urodziło drogami natury. Wskaźnik ten w naszym ośrodku jest nieco niższy ze względu na profil pacjentek,  które otaczamy opieką, przede wszystkim z powodu dużego odsetka ciąż powikłanych i wysokiego ryzyka. 12,5% cięć cesarskich było ponownie wykonanych ze względu na choroby matki będące przeciwwskazaniem do porodu fizjologicznego (wskazania okulistyczne, ortopedyczne i tym podobne).

Cel  analizy: próba odpowiedzi na pytanie, która droga porodu – siłami natury czy elektywne cięcie cesarskie jest bardziej bezpieczna dla pacjentek po przebytym cięciu cesarskim i ich dzieci.

Najczęstsze wskazania do cięcia cesarskiego

Najczęstsze wskazania do pierwszego cięcia:

  1. zagrażająca wewnątrzmaciczna zamartwica płodu
  2. brak postępu porodu w I i II okresie porodu
  3. niewspółmierność porodowa[1]

Najczęstsze wskazania do kolejnego cięcia:

  1. niewspółmierność porodowa (40,2%)
  2. zagrażająca wewnątrzmaciczna zamartwica płodu (17,8%)
  3. brak postępu w I i II okresie porodu (6,7%)

Wskazania do cięcia cesarskiego i ich powtarzalność

Wskazanie do cc przy pierwszym porodzie Procent kobiet, które rodziły ponownie przez cc Wskazania do ponownego cc
Brak postępu porodu 53,2%
  1. niewspółmierność porodowa

* Tylko 7,9% (11 na 139) pacjentek z tej grupy zakończyła ciążę poprzez cięcie cesarskie z

tego samego powodu (brak postępu porodu)

Zagrażająca wewnątrzmaciczna zamartwica płodu 54,6%
  1. niewspółmierność porodowa (37,4%)
  2. zagrażająca wewnątrzmaciczna zamartwica płodu (25,2%)
Niewspółmierność porodowa 54,7%
  1. niewspółmierność porodowa (61,1%)

Okołoporodowa utrata krwi

W opracowaniu czytamy: „Analizując okołoporodową utratę krwi stwierdzono, iż podczas kolejnego cięcia cesarskiego pacjentki tracą znamiennie więcej krwi w porównaniu do porodu siłami natury i porodu zabiegowego”.

Powikłania okołoporodowe

 „Wśród pacjentek, które rodziły drogami natury około połowa nie miała żadnych powikłań. Ponad dwie trzecie kobiet, które urodziły drogą cięcia cesarskiego nie miało komplikacji, jednakże powikłania, które wystąpiły były znacznie poważniejsze i częściej stanowiły zagrożenie dla życia pacjentki – w trzech przypadkach doszło do urazów innych narządów, w czterech przypadkach wystąpiły krwiaki powłok, a czterem pacjentkom usunięto macicę. Powyższych powikłań nie obserwowano podczas i po porodach drogą pochwową.”

„Krwotok z powodu atonii macicy wystąpił trzy razy częściej u pacjentek rozwiązanych cięciem cesarskim. Niedokrwistość poporodowa występowała z równą częstością u pacjentek po porodzie siłami natury i po cięciu cesarskim, ale u kobiet po porodzie zabiegowym drogą pochwową dwa razy częściej.”

Rozejście macicy w bliźnie rozpoznano u 15 pacjentek, z czego pięć urodziło drogami natury i nie wymagało interwencji z tego powodu. Dziesięć kobiet z rozejściem blizny urodziło drogą cięcia cesarskiego, przy czym tylko u jednej z nich rozpoznano to podczas próby porodu drogami natury (inne miały wykonane cięcie z innych powodów) i wymagała ona usunięcia macicy.”

Inne kwestie poruszane w niniejszym opracowaniu dotyczą m.in.  stanu noworodków po cięciu cesarskim w zależności od przyczyn i czasu jego wykonania. Przeczytaj całość na http://www.ptmp.pl/kliniczna/tom43-4/KPG_434-4.pdf


[1] Niewspółmierność porodowa, czyli inaczej miednicowo-główkowa, polega na tym, że miednica ciężarnej kobiety jest zbyt mała w stosunku do główki dziecka, co uniemożliwia poród drogami naturalnymi. Jest to bezwzględne wskazanie do cesarskiego cięcia. Przyczyną niewspółmierności porodowej może być mała macica, duże rozmiary płodu lub współwystępowanie obu tych czynników. Niekiedy przyczyną problemu są choroby i dolegliwości, które zniekształcają kości miednicy, jak na przykład krzywica czy złamania.

10 znaków świadczących o tym, że twój lekarz planuje zrobić Ci niepotrzebne cesarskie cięcie

Cięcie cesarskie jest w wielu przypadkach operacją ratującą zdrowie i życie dziecka i/lub matki. Jednakże trudno uwierzyć, że odsetek cesarek przekraczający 30%wszystkich porodów jest odzwierciedleniem wyłącznie tych komplikacji ciążowych lub porodowych, które bezwzględnie wymagają operacyjnego rozwiązania. Z jednej strony procent ten jest wynikiem zwiększającej się liczby tzw. cięć na życzenie. Z drugiej jednak strony, rośnie grupa kobiet, które pragnęły urodzić swoje dziecko drogami natury, lecz  ich poród zakończył się cesarką. Czy wszystkie te przypadki stanowiły bezwzględne wskazania do cięcia? Poszukujących odpowiedzi zapraszam do zapoznania się z poniższym artykułem.

 

10 znaków świadczących o tym, że twój lekarz planuje zrobić Ci niepotrzebne cesarskie cięcie.

1. Przychodzi na izbę przyjęć po godzinach pracy i mówi „Wydaje mi się, że to dziecko się nie zmieści”!
2. Trzeci trymestr, rutynowa wizyta kontrolna: „Wydaje się, że dziecko będzie duże. Powinna Pani zdecydować się na cesarkę” – czy wiesz, że ACOG ma bardzo szczegółowe wytyczne dotyczące tego, kiedy powinno się zaproponować kobiecie wybór cesarskiego cięcia w związku z MAKROSOMIĄ płodu (wymyślna nazwa na duże dziecko). „Profilaktyczny poród przez cesarskie cięcie może być brany pod uwagę przy spodziewanej makrosomii płodu przy wadze dziecka wynoszącej 5kg dla kobiet zdrowych i 4,5 kg dla kobiet z cukrzycą ciążową”.

Chcesz przeczytać więcej? Wejdź na:  http://gdzierodzic.info/artykul/44

* A dla mam planujących VBAC dodałabym jeszcze:

12. „Szanse, że uda urodzić się naturalnie to jakieś 10%. Mogę wypisać skierowanie na powtórne cięcie cesarskie” .  Cóż, statystyki pokazują zgoła co innego – szanse od 50% do 95%. Zobacz:  Argumenty za porodem drogami natury po cc i Poród naturalny po cięciu cesarskim – czy jest możliwy?.