Dziś historia Kasi ze specjalną dedykacją dla wszystkich wspaniałych kobiet, których pragnieniem było urodzić naturalnie, ale musiały podjąć decyzję o cięciu cesarskim dla dobra swojego dzieciątka.
Poród? Tylko w domu. Całe swoje życie byłam przekonana,że tak urodzę. Ba, nawet wiedziałam w jakiej pozycji i gdzie. Co będzie robił mój maż. Widziałam siebie, czułam ten wysiłek, przeżywałam tą radość głaszcząc się po brzuchu w pierwszej ciąży. Ze wsparciem bliskich mi osób przygotowywałam się do tego wyjątkowego dnia. Wszystko było gotowe, wyprasowane, przygotowane. Torba do szpitala spakowana, bo moja położna powiedziała,że musi być, „na wszelki wypadek”. Ja w mojej głowie nie widziałam takiego wypadku.
Termin mijał, ten pierwszy, drugi. Minął ten i mój. Ze łzami w oczach jechałam do szpitala. Już wiedziałam, że bez pomocy się nie uda, ale pocieszałam się myślą,że kolejne urodzi się już w domu.
Czas w szpitalu się dłużył,ale udało się. Pojawiły się pierwsze niewinne skurcze. W głowie mantruję „Chcę mocniej,chcę bardziej. Z każdym skurczem jestem bliżej Ciebie kochanie ty moje”. Po kilku godzinach skurczy decyzja,że to „koniec”. Przegrałam z samą sobą. Ze łzami w oczach podpisywałam „zgodę do cc”. Wszyscy mówili,że za chwilę będzie Malutka a ja w głowie miałam wyliczankę komplikacji dla mojego dziecka po cc: Astma, Alergia, Zaburzenia SI. Płakałam najpierw ze smutku… Przez łzy patrzyłam na zegar 16, za 2 min usłyszę moją córeczkę. 16.02 płaczę ze szczęścia, bo już jest. Szybki całus, ciepło jej policzka, aksamit skóry pamiętam do dziś. Ją zabierają a ja odpływam.
Pierwsze dni są trudne. Zmagam się z zespołem popunkcyjnym, dochodzą skoki ciśnienia. Ból uniemożliwia mi opiekę nad dzieckiem. Muszę, walczę ze sobą. „Nie urodziłam Cię, ale Cię wykarmię”. Antosia jest małym ssakiem. Dam radę, postaram się na 110%,żeby poprawić jej życie po cc. Muszę. To nie jej wina,że tak się urodziła. To ja i moje ciało nie daliśmy rady.
18.11 Tosia kończy 7 miesięcy a ja przez telefon słyszę „Beta 800”. O matko, będę mamą. Urodzę, zrobię wszystko. Dzwonie do koleżanki położnej i mówię „Jestem w ciąży!!” Ona milczy i po chwili mówi,że nie wierzy. Ustalamy, który lekarz będzie pro VBAC po takim czasie. 8 miesięcy to czas przygotowania znowu do porodu siłami natury tym razem ma się spełnić marzenie o porodzie w wodzie. Ostatni miesiąc to czas intensywnych przygotowań, tym razem coś się dzieje, czuję,że macica pracuje delikatnie. Tym razem nie zawiodę. Przygotowuję się do porodu z doulą i położną.Mam masaże relaksacyjne, akupresure, akupunkture, piję herbatki, łykam kapsułki, wizualizuję,mantruję, oczyszczam umysł i ciało.
Ostatni trudny moment to spakowanie torby. Rzeczy poukładane na łózku, które wystarczy włożyć do torby. I wtedy coś pęką we mnie…Nie.. To nie wody płodowe, to łzy. Wróciły wspomnienia… Wtedy torbę pakowałam na” wszelki wypadek”, dzisiaj, bo muszę iśc do szpitala. Doula cierpliwie słucha moich smutków, które wylewam przez telefon i pociesza… Nie ocenia… Po prostu jest.
Mój czas znowu mija. Czuję, że coś się dzieje, tym razem się uda… Ostatni tydzień jestem w kontakcie z położną. Pociesza i wspiera. Upały tego lata są potworne, proszę moją córkę,żeby już wyszła. Niestety forma dobrowolna na nią nie działa. 6.45 wkraczam w chłodne mury szpitala. Czas się skończył, ale probujemy jeszcze ją zachęcić. Położna się śmieje,że mała dostała pierwszy balonik. Chodzę i po godzinie od założenia cewnika zaczynają się pierwsze skurcze. Ok, zaczynamy… W głowie wizualizuję córkę, jak ją przytulam, próbuje oddychać. marzę o przyjęciu pozycji, w której będzie mi wygodnie, ale nie mogę, bo wtedy cewnik nie zadziała, więc się ruszam. Położna pyta czy mam skurcze. mówię, że nie, coś tam delikatnie ciągnie. Ona chwilę obserwuje i mówi, że „Tak”. No to skoro ona tak mówi, to pewnie tak jest. Marzę o wannie, ale jeszcze nie teraz, za wcześnie. Kolejne badania wskazują na postęp. Cudownie, uda się, idziemy do przodu. Siedzę na worku sako, Pojawiają się w końcu warunki do porodu. I słyszę tętno mojego dziecka. BumBum, bumBuum, Buuum,Buuuum… O nie tylko nie to – pomyślałam. Wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl „szybko, ratujmy ją”. W sekundę byłam pogodzona z tym, że to koniec. Poczułam, że ona jest najważniejsza i nie chcę jej stracić. Marzeń mogę mieć wiele, ją tylko jedną. To nie poród uczynił mnie matką, to moje dzieci zrobiły. Pierwsza córka nauczyła mnie kochać całym sercem, bezwarunkowo. Druga nauczyła mnie,że miłość się mnoży nie dzieli.
Choć nie było łatwo, bolało i przelałam wiele łez to dzisiaj myślę nie o tym co straciłam a o tym co zyskałam. Pamiętam jak obie pachniały, jak na mnie patrzyły, jak delikatnie kwiliły, jak się przytulały… Nie chcę z tych dni pamiętać niczego więcej…
Chcę pamiętać tylko to jak rodziła się miłość do moich córek.
Dziękuje Co serdecznie za ten wpis, oddaje dokładnie co czułam po pierwszym cc, tez zgodzilam sie na nie tylko ze względu na moje maleństwo bo choć mogłam próbować rodzic sn i nawet zaczęły sie juz skurcze bez wąchania podjęłam decyzje o cc Chociaż czułam sie niespełniona to teraz jestem z siebie dumna, że poświęciłam swoje pragnienie dla jej dobra:)) dziękuje że mi o tym przypomniałaś:)
Bez wachania:) oczywiście