Historia dwóch porodów zakończonych cięciem cesarskim, ale porodów diametralnie różnych. Pierwszy poród – w pełnym zaufaniu do systemu, szpitala, wiedzy i dobrej woli osób tam pracujących – niestety, wydaje się, że poród przez ten system nieuszanowany i spatologizowany. Drugi poród – cudownie świadomy, ze wsparciem, w pełni podmiotowości i decyzyjności. Oto historia Hani:
Hej, mam na imię Hania, chciałam się z Wami podzielić swoją opowieścią o podejściu do VBAC-u. Może od początku…
W swoją pierwszą ciążę zaszłam będąc studentką czwartego roku medycyny. Ciąża przebiegała prawidłowo. Ja pomimo ciągłej ochoty spania, musiałam ostro zakuwać ponieważ jak każdy student medycyny wie, że czwarty rok upływa pod znakiem farmakologii. Tak więc krótki sen, kawa i nauka od 6 rano. Potem kolokwia, szybki obiad, drzemka i kawa, i znów nauka… Moja ciąża nie była odpoczynkiem…
Ale wróćmy do tematu 🙂 Ciąża oprócz niewielkich dolegliwości przebiegała książkowo, aż do 30 Hbd kiedy to w nocy obudziłam się i nie potrafiłam zasnąć z powodu świadu stóp i nóg, które drapałam do krwi. No, więc szybko – badania wizyta u ginekologa, potem pobyt na Oddziale i diagnoza – cholestaza. Brałam leki które niezbyt pomagały, a ja miałąm wrażenie, że tak na prawde to stres nasilał mi świąd…
W 39 Hbd zdałam ustnie egzamin z farmakologii (do dziś pamiętam, że otrzymałam 28 pytań;) i za 3 dni miałam pojawić się w szpitalu w związku z tym, że była to ciąża podwyższonego ryzyka i chcieli mi robić codziennie KTG.
Ślepo wierzyłam, że wszyscy na pewno będą chcieli mi pomóc w SN i nie zrobią mi krzywdy. Wierzyłam w medycynę. Dzisiaj nieco inaczej patrzę na ten temat 😉
Więc dzień po terminie po dwoch dniach zastrzyków tzw. prowokacji przekazano mnie na porodówke z rozwarciem na opuszkę palca, bez akcji skurczowej. Podłączono do OXY. Pojawiły się skurcze, miałam skakać na piłce i chodzić. Wszystko to robiłam, towarzyszył mi mąż, ale rozwarcie postapiło do połtorej palca i koniec. Dowiedzialam sie, że „ordynator nie pozwolił mi wrócić na oddział i że musze dzisiaj urodzić” – dosłownie tak usłyszałam. Wierzyłam w jego dobre intencje. A teraz po prostu wiem że był to czwartek i na piątek mieli juz dużo zaplanowanych innych rzeczy i nie chciał żeby coś się wydarzyło w weeekend na dyżurze, więc tak zdecydował… Ja z całych sił chciałam urodzić SN. Kilkukrotnie mi proponowano cesarke od rana. Ja twardo, że nie i nie… Bóle miałam coraz wieksze, ale rozwarcie stało w miejscu. Zdecydowano, żeby wody puścić. Ja się zgodziłam, nie majac pojecia z czym to sie wiąrze. (Wstyd sie przyznać, że jako studentka medycyny wtedy tak mało wiedziałam, ale ginekologia na studiach jest dopiero na 5 roku). Wody upuszczono -pamiętam tylko straszny ból, ale bóli porodowych jak nie bylo tak nie było. Rozwarcie dalej to samo, wiec o 17:30 zdecydowano o cc. Piszę zdecydowano, ponieważ ja sama nie byłam w stanie podjąć decyzji – byłam tak zmęczona, że niewiele do mnie docierało. Od wieczora dnia poprzedniego nic nie pozwolono mi jeść i pić. Czułam się jak w transie. To Mąż zadecydował.
O 18 nasza córka Zosia była już na świecie. Niestety nie dostałam jej do rąk ani do przytulenia ponieważ spadło mi bardzo ciśnienie tak, że w niektórych momentach „odlatywałam”. Potem już tylko pamietam radość, że córka jest zdrowa oraz straszny ból pooperacyjny na który dostałam tylko pyralginę… aż w to nie potrafię uwierzyć, że to przeżylam… Córkę widziałam dosłownie przez chwilę. I to kolejny cios w serce. Ból. Gdybym urodziła sn miałabym ją tylko dla siebie. A tak – Polska rzeczywistośc, czyli jedna położna na cały oddział położniczy, zero przycisków, żeby ją przywołać, ja na sali poopercyjnej SAMA, i lecą łzy, i chlipie, i wołam, a nikt nie słyszy. Mąż nie mógł zostać – takie mają przepisy. W końcu przychodzi położna z kroplówką – mówi „żeby się nie mazać”, same złote myśli pt: „że trzeba być twardym dla dziecka”, a ja mówię: ale dajcie mi te dziecko tutaj!!! a ona że: zawolam dziewczyny z noworodkow żeby przywiozły. Że tutaj mają takie procedury, i że jak nie przywożą, to dziecko jest zmęczone i śpi. Oczywiscie nie przywiozły… Dostałam ją po 12 godzinach rozłąki o 6:00 rano do pierwszego karmienia i już jej nie oddałam!
Potem dowiedziałam się co to jest zespół popunkcyjny i chodzilam przez kolejne dwa tygodnie po ścianach. Swojej córki, aż trudno mi to powiedzieć, przez długi czas nie potrafiłam pokochać. Wszystko to co się wydarzyło było dla mnie jak straszny sen. Wpadłam w depresję, a każdy dzień rozpamiętywałam co zrobiłam źle, co mogłam zrobić inaczej, i jakby to sie wtedy skończyło. Niestety w trzy tygodnie po rozwiązaniu musiałam zdać kolejny egzamin i spaść na ziemię, więc to dodatkowo mnie „dobiło….”.
Potem studia i wychowywanie córki trzeba było jakoś pogodzić. Bardzo chciałam karmić piersią. Było to dla mnie bardzo ważne. Jestem perfekcjonistką i jak już poród „zawaliłam” to bardzo chciałam przynajmniej tej kwestii nie spieprzyć. Niestety gdy córka miała 2,5 miesiaca ja już musiałąm iść na praktyki, potem rozpoczęły sie studia i moja laktacja coraz to bardziej się zmniejszała. Byłam młoda, miałam niewielką wiedzę na temat porodu i laktacji. Moja mama urodziłą trójkę dzieci bez większych komplikacji (dostała jedynie kroplówkę z OXY do 2 porodów), ale z kolei bardzo krótko karmiła nas piersią. Jak wiadomo wiedza o laktacji i karmieniu piersią w tamtych czasach nie była zbytnio rozpowszechniona.
To kwestia priorytetów życiowych. To emocjonalne sidła. Do dziś, wielokrotnie wracają do mnie te wspomnienia i ten ogromny ŻAL. Ten ból jest jak bumerang.
Narodziny Łucji:
W kolejną ciążę zaszłam w lutym 2015 roku. Bardzo się cieszyłam bo czekałam na nią. Bardzo! Od początku byłam przekonana, że będzie to syn. A tu niespodzianka: znowu dziewczynka 😉 Starsza córka trochę się obraziła bo bardzo chciała „braciska;)”.
Do pracy przestałam chodzić dopiero od poczatku czerwca. Całą ciążę spędziłam bardzo aktywnie. Uprawiając własną grządkę z warzywami przy domu (dla rozrywki:) dodatkowo, zajmując się starszą córką. Od początku czułam to: to bedzie mój VBAC.
Cała ciąża przebiegała książkowo. Zero powikłań. Okresowo tylko infekcje grzybicze pochwy, ale nie kończyło się nigdy na jakiś wyszukanych lekach. Termin z miesiączki 28 październik, ale ja mam dłuższe cykle, więc teoretycznie na 2.11.2015r. W sobotę przed porodem zaliczyłam bardzo intesywne sprzątanie garażu i piwnicy z mężem. W niedziele z kolei wykopki reszty plonów i palenie ogniska :). Dodatkowo od poniedziałku rozpoczęłam picie liści malin, a od dwóch tyg, zażywalam olej z wiesiolka. Każdy dzień raczyłam się waszymi VBAC-owymi historiami. Nie czułam strachu, wyczekiwałam tego bólu narodzin.
Miałam od 36 tyg. bardzo częste i dosyć bolesne skurcze przepowiadające. Jednej nocy myślałam, że już urodzę ponieważ moje skurcze przepowiadające były bardzo regularne. Ale kolejnego dnia na wizycie lekarz mi powiedział, że następnym razem mam wziąć no-spę i do lóżka. Szkoda. Do tematu wracajac. W poniedzialek, oprócz zakwasów, nic mi nie dolegało. Wtorek, też tylko bolesne napinania, ale nieregularne. W środę, w dniu terminu, o 4 rano obudził mnie silny skurcz taki że wyskoczyłam z łóżka, ale dalej nic, potem bolesne napinania. Postanowiłam wybrać się z córka do sąsiadki na kawę. Od rana znowu piłam liście malin. Gdy worciłyśmy karmiłam trochę córkę zupą bo marudziła, i nachyliłam się nad nią do małego stoliczka, i nagle czuje „PYK”i jak mała w brzuchu rozpycha się niemozliwie, ale myślę sobie „nieee, to nie mógł mi pęcherz płodowy pęknać”. Idę do ubikacji i… konsternacja, bo na wkładce mała kropka myślę, że to siku. Idę robić obiad, bo jest 15 mąż wraca z pracy.
Informuję meżą po jego powrocie, że chyba coś nie zaczyna, ale że nie jestem pewna i zaczynam próbować kucać i stawać. I jakaś niewielka ilosc wypływa, i nie wiem co robic. Telefon do znajomej położnej. Przyjeżdża za chwilę bo była w pobliżu. Kładę się i chlust. Teraz mam pewnośc ze wody odchodzą 😉 Bada mnie i mówi, że rozwarcie na opuszek palca, i że słabo to wygląda, bo szyjka całkowicie od kości krzyżowej, choć trochę zgładzona i głowka przyparta do wchodu.
Nie załamuje się i oznajmiam jej, że damy rade. Z powodu tego, że jestem GBS + jadę do szpitala. Skurczy jak nie było, tak nie ma. Tam decyzja żeby podłączyć kroplówkę. Ja się nie zgadzam. W USG wszystko okej. Myślę sobie tak – do rana na pewno wszystko ładnie się przygotuje. O 21 zaczynam podkrwawiać i ból miesiączkowy. Położne mówią: dobrze, damy pani dwie nospy, to szyjka sie rozluźni. W końcu się zgadzam. Do 1 w nocy chodzę, stymuluję brodawki a w międzyczasie modlę się na różańcu. Mowię: Matko Boska pozwól mi urodzić naturalnie! Ale nadal nic skurczy nie ma… Rano wstaję i też nic, ale się nie załamuje. Myślę: pomaluję się i ubiorę ładną koszulę, bo to mój dzień, to dziś na świat przyjdzie Łucja.
Ubrana i umalowana idę na…lewatywę;) Po niej kroplówka i rozpoczynają się piękne skurcze! Tylko co z tego jak trwają maks, 30 sek….są regularne co 5 min, ale krótkie… Wszyscy uspokajają, że jeszcze się rozkręci, że będzie dobrze, więc ja pozytywnie nastawiona cały czas chodzę z kroplówką a wody mi sie sączą. Cały czas się staram – idę pod prysznic, skaczę na piłce, modlę sie, stymuluje sutki, kucam podczas skurczów, ale to nic. Kroplowka dobiega końca, a u mnie skurcze coraz rzadsze i słabsze. Ok 15 lekarz zarządził kolejny lek rozkurczowy poniewaz rozwarcie tylko na 1,5 palca, a szyjka nadal od kości krzyżowej. Po kąpieli skurcze całkowicie znikaja. Przychodzi mąż. Ja płaczę. Ból w sercu. Nie udało się teraz moje ciało juz całkiem zawaliło. Koniec, to kolejna cesarka. Ale jeszcze nadzieja: dają mi relanium i mówią: prześpij się i jeszcze jedna kroplówka. Wiec tak robię. Spać co prawda nie potrafię, ale relaksuje się. Coraz bardziej martwi mnie, że każdy ruch Łucji zaczyna mi sprawiać ból.Brzuszek już bardzo mały mam i wody już tak się nie sączą. W końcu o 21 podłączają kolejną OXY i…..bum bummmm bummmm – tetno 85/min. Dostaję tlen i na lewy bok, kroplówkę skręcają i tętno wraca. Ale za chwile kolejna próba i tętno 75/min, a potem już niezła tachykardia po skręceniu kroplówki. Bradykardie nie związane były ze skurczami, ponieważ, ich już niestety w ogóle nie było. CRP zaczyna powoli narastać i moja leukocytoza też. Ja jestem coraz bardziej zmęczona. Martwię sie o córke. „Coś” nie daje mi spokoju. Cała ta sytuacja i ten ból, ona taka niespokojna w tym brzuchu… jakby chciała już wyjść. Lekarz proponuje cesarkę, bo obok dziewczyna ubłagała go przy 9 cm na cc. Albo czekać do rana. Wspólnie decydujemy z mężem, że idę na cc po 32 godzinach od odejscia wód plodowych. (Potem w badaniach wyszło, że córka miała już CRP 45 udało się bez antybiotyku, na szczęście).
Baliśmy sie o nią. Na cc słyszę: „Hanka, dobrą decyzję podjęłaś, błony płodowe zielenieją i sie rwą, pęcherz płodowy pękł wysoko”. Córka rodzi sie zdrowa. Dostaję ją żeby pocalować. Jest całkiem inna niż pierwsza córka. Ma jasne włoski, jest cudna. Od razu ją kocham. Jest Moja. Jest Nasza. Wyczekana. Wymodlona.
Po cięciu: błagam żeby mi ją przywieźli do karmienia. Ale mówią, że nie, bo nie ma potrzeby. Całe szczęście tak się rozkrzyczała, że w półtorej godziny po cc mam już ją na sobie całkiem nagą na klatce i karmię ją piersią po raz pierwszy z usmiechem na twarzy. Co 30 min przychodzi położna żeby ją zabrać, a ja do 3 rano proszę, żeby mi jej nie brała. Jest super. Całkiem inaczej niż po pierwszym cc. Mam koleżankę na sali. Położne są bardzo miłe i uprzejme. I mam swoja Luśkę ze sobą to najważniesze!
Na ranną zmianę przychodzą nowe położne. Niestety. I słyszę, że nie pomoże mi wstać bo jej kregosłup pęknie. No wiecie co! Żeby ręki komuś nie podać, to jest skandal, ale nic zaciskam zęby i od 6 sama już zajmuję sie małą. Nie oddaję jej, mam ją wyłącznie dla siebie, nie chcę żeby mi ją zabrali. Karmię ją na okragło. Wiem jak ważne to jest po cc, żeby prawidłowo od początku karmić, żeby była fajna laktacja. Niestety na wieczor obezwładniające bóle popunkcyjne głowy. Historia lubi sie powtarzać tylko teraz już śmiesznie nie jest, bo wstając prawie mdleję z bólu glowy i tracę sluch. Życie boli. Do tego dusza wyje. Baby blues: i znowu nie urodziłam i płaczę po nocach i łkam w ciszy. Dziewczyna obok kompletnie mnie nie rozumi. Mówi jeśli kolejna ciąża i dziecko to tylko cesraka! A ja mówię, że jej zazdroszcze, że miala te 9 cm, że chcialabym też tak przeżyc poród. Ona puka się po czole i mówi „cesarka – to jest coś!”.
Przychodzi Anioł – położna. Pyta się, o co chodzi. Mówię jej swoja historię. Ona mnie wspiera. Sama przeszła dwie cesarski. Z podobnych powodów. Wspiera mnie. Pozwala sie wypłakać. Oczyszcza moją duszę. Kocham ją za to – Sylwia bardzo Ci dziękuję! To ty przekonałaś mnie, że karmiąc naturalnie mogę nadrobić ten brak. Ty mi też uświadomiłaś. że rodząc i kochając jestem prawdziwą matką.
Zafiksowałam się i karmię, karmię nadal 15 miesieczną Łucyjkę, która dała mi nieźle popalić (od 5 tyg. zaczęły sie kolki, chlustajace wymioty, ulewania, i brak przyrostu masy ciala, ale przekonałam się, że samozaparcie i dążenie do celu jest baaardzo ważne!). Nie miała w ustach butelki, ani innego mleka. Dziewczyny nie dajcie się! Karmienie również jest baaaardzo ważne!
Teraz marzę o VBA2C i tandemowym karmieniu dzieciaków;) Ale wiem, że jeżeli będzie ten VBA2C to na pewno skorzystam z usługi prywatnej położnej lub douli. Czuję, że przy VBAC-u zabrakło mi tego wsparcia. Więc, dziewczyny jeśli się wahacie polecam wam, warto wydać te pieniądze!
Wielu udanych VBAC’ów wam życzę. Jako zagożała fanka tematyki okołoporodowej, perinatologii, neonatologii i hobby’stycznie laktacji, śledzę na bierząco wasze historie i jesteście moją inspiracją! Pamiętajcie nie ważne jak wyjdzie i tak jesteście super!
Moim zdaniem zawsze warto próbować.
Hania
Trzymam kciuki za 3 maluszka, mam 5 dzieci, trzecie urodziłam przez cc, czwarte „siłami natury” w szpitalu z nieżyczliwym personelem, piątą dziewczynkę (X 2015) udało się w domu ze sprawdzoną położną. Położna lub osoba do wsparcia to podstawa, nawet jeśli trzeba zapłacić, oszczędza się swoja psychikę i traumę po „nieudanych” porodach