Udany VBAC! (Starachowice)

Siła wsparcia społecznego bywa nieoceniona. Oto jak Asia pisała o nim w swojej historii, którą pierwotnie podzieliła się w grupie wsparcia Naturalnie po Cesarce.

Wy i Wasze historie były wielką inspiracją dla mnie. Czytałam jak Wy jesteście mądre, zdeterminowane i asertywne. Jestem szczęśliwa, że trafiłam na Was w dobrym momencie. Może nie najlepszym, bo lepiej jakbym dowiedziała się przed pierwszym porodem. Dlatego podzieliłam się swoją historią ze znajomymi na fb, aby było takich mnie mniej.

Najpierw jak to było z urodzeniem Seweryna.

5 maja (2018) minęło 3 lata, kiedy urodził się  nasz syn przez cesarskie cięcie.

O godzinie 7:00 obudziłam się z pierwszymi skurczami. Zjadłam śniadanie, obiadu już nie i o 12:00 pojechaliśmy do szpitala. Na KTG nie było widać skurczy, a ja je czułam. Kazali mi chodzić. Byłam w sali przedporodowej, do której nie mógł wejść mój mąż. Około 16:00 wpuścili nas na salę porodową. Byłam grzeczna i skrępowana. Mówili – chce Pani na piłkę? Ok. Chce Pani do wanny? Ok. Byłam posłuszną pacjentką. Teraz wiem, że miałam niesprzyjające warunki, aby postępował mój poród: pojechałam do szpitala ze skurczami przepowiadającymi, dużo leżałam, byłam głodna przez wiele godzin, czułam się obserwowana, skrępowana. Od czasu do czasu położna do nas zaglądała i mówiła: chyba nie urodzi. Nie miałam nawet 3 cm rozwarcia. Około 23:00 przyszli lekarze, nachylili się nade mną i spytali czy robimy cesarkę. Leżałam pod KTG od kilku godzin i ledwo miałam kontakt z rzeczywistością. Byłam przekonana, że skoro oni tak mówią to jest to koniec. Nie ma już wyjścia. Musi być ta cesarka. Zgodziłam się. O 23:45 przyszedł nasz syn na świat.

Seweryn urodził się 5 maja 2015, godz. 23:45, waga: 3600 g, wzrost: 55 cm.

Po roku dopadło mnie poczucie krzywdy i to, że nie dałam rady. Rzuciłam się na książki (Ina May Gaskin „Poród naturalny”, Irena Chołuj „Urodzić razem i naturalnie”, Michel Odent „Cesarskie cięcie a poród naturalny”) i trafiłam na tą grupę. Oj, źle ze mną wtedy było. Czułam dużą złość. Potrzebowałam czasu, aby wybaczyć sobie, innym i pogodzić się z tym co się wydarzyło.

„Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia”  2 list do Tymoteusza 1, 7

Przed porodem drugiego dziecka dużo się w mojej głowie pozmieniało. Zdobywanie wiedzy było ważną częścią,   ale najbardziej uzdrawiające były rekolekcje „Poród może być piękny” (marzec   2017 r.) i Kurs Nowe Życie (luty 2018 r.) i modlitwa wielu osób. Doświadczyłam, że na całego Bogu warto wszystko oddać. Wcześniej się tego bałam. Najlepszymi słowami afirmatywnymi były Jego słowa i tylko dzięki Niemu moja pewność, że drugi poród będzie piękny i naturalny, tylko Jemu zawdzięczam. Nikt tak we mnie nie wierzył jak On. Również absolutnie NIKT nie był wstanie zachwiać moją pewnością, że się uda. Nie dlatego, że ja byłam taka mocna i pewna siebie. Kto mnie zna, ten wie. Asia nie jest pewna siebie.

Jak to było z urodzeniem Michasi

O godzinie 01:30 obudziły mnie skurcze. Starałam się usnąć, ale nic z tego. Po 03:00 obudziłam męża moim stękami i jękami. Koło 6:00 mąż podzielił się swoimi prostaglandynami i dał mi dawkę oksytocyny. Uwierzcie, to lepszy sposób niż szpitale metody na rozkręcenie akcji skurczowej. Dziecko do przedszkola, mąż do pracy. Ale mąż wrócił koło 12:00. Napisałam rano do swojej douli, że raczej to dziś, aby się szykowała. Sprawdziłam dwa razy prysznicem czy to skurcze przepowiadające czy porodowe. Okazało się, nie ucichły, więc poród coraz bliżej. Doula przyjechała do nas o 14:00. Zjedliśmy we trójkę zupę pomidorową (mojej teściowej – pycha! :D), pomierzyliśmy skurcze, ich regularność. O 16:00 pojechaliśmy do szpitala.

Byłam zadowolona, gdy się okazało, że mam 4-5 cm rozwarcia. Wyobraźcie sobie, że mnie, mojego męża i doulę wpuścili do sali porodów rodzinnych. Pomogła zgoda pisemna Pani ordynator 😉 Najbardziej sobie cenię, że czułam się swobodnie i jak nie ja – miałam wszystko gdzieś i to czy ktoś się ze mną zgodzi czy nie. Darłam się i nie hamowałam się, ani na jeden decybel. Było tak … towarzysko J Był ze mną mąż, najbliższa osoba na ziemi i doula, która była delikatna i empatyczna i mogłam z nią pogadać jak z koleżanką. Cieszę się, że większość punktów mojego planu udało się zrealizować. Jestem przekonana, że tak się stało, bo wiedziałam czego chcę i przygotowałam się do porodu jak kujon na sprawdzian. Przykład. Położna chce podać mi oksytocynę i pyta się mnie dlaczego nie chcę (w planie było o tym). Powiedziałam, że ze względu ma mój stan po cesarskim cięciu jest obiektywnie większe ryzyko pęknięcia macicy niż bez. Nie było dyskusji.

Pierwsze pół godziny po dojściu na salę porodową musiałam leżeć podpięta do KTG. Jaka ulga, gdy mogłam w końcu wstać. O 2/3 mniejszy ból niż na leżąco! W domu większość skurczy skakałam na piłce. W szpitalu trochę też, ale doula zasugerowała pozycję kuczną, aby pomóc dziecku wejść w kanał rodny. Tak też robiliśmy. Nawet na łóżku porodowym. Gdy dowiedzieliśmy się, że jest 8 cm … o mój Boże! Naprawdę?! 😀 Spojrzeliśmy się z mężem na siebie i wiedzieliśmy, że się nam uda! Nie chciałam II etapu porodu rodzić na wznak. Ale pozycja kuczna coś nie pomagała. Urodziłam w końcu na boku, krzycząc … nigdy tak się nie darłam. Jak dobrze, że nikt mnie nie uciszał. Przeć najbardziej pomógł mi mąż. On najlepiej potrafił mi wytłumaczyć jak mam przeć (do brzucha) i dopingował mnie: „Dawaj, dawaj!!! Odpoczynek … Bardzo dobrze Ci idzie!”.

W planie nie zgadzałam się na nacinanie krocza. W Polsce zrobił się to zabieg rutynowy, a starachowicki szpital jest jego najlepszym odbiciem. Ostatecznie z wielkimi wątpliwościami zgodziłam się. W momencie, gdy położna nacięła kroczę mała szybciutko była już po drugiej stronie i wylądowała na moim brzuchu. Spełniło się moje marzenie … <3

baby_foot_black_and_white

Moja doula i mój mąż odpowiednio wcześniej zatroszczyli się o to, abyśmy z córeczką miały nieprzerwany kontakt skóra do skóry przez 2 godziny. I tak było.  Zszywanie krocza odwracało moją uwagę od cieszenia się maleństwem. Jednak cieszyłam się, że już PO WSZYSTKIM i byłam o wiele mniej wyczerpana niż przy pierwszym porodzie.

W czasie pobytu w szpitalu chyba z trzech lekarzy byli pod wrażeniem, że urodziłam po cesarce, szczerze mi gratulowali. Powiedziałam do jednego z nich:

– To kwestia edukacji.

– To kwestia determinacji – odpowiedział mi lekarz.

Moim zdaniem to jest powiązane. Wiele kobiet nie chce rodzić, ale też wiele nie wie, że może urodzić. Prosty przykład. Mój ginekolog był przeciętny i uważał, że „po cesarce zawsze cesarka”. Dobrze to obrazuje jedna sytuacja podczas badania USG. Pytam się:

– Dziecko ma główkę na dole?

– Ma, ale to bez znaczenia, bo i tak przecież będzie cesarka.

– A dlaczego cesarka? Czy mam jakiekolwiek przeciwwskazania do porodu naturalnego?

– Nie.

– To ja będę próbowała urodzić.

– Ok.

Michalina urodziła się 16 kwietnia 2018, godz. 20:40,   waga: 3400 g, wzrost: 51 cm.

Jeszcze raz – wielkie dzięki dziewczyny za wasz poświęcony czas na tej grupie, za odpisywanie, dzielenie się, pocieszanie, wzruszanie, dawanie wsparcia. To się nazywa miłość. Chcieć dla drugiego dobra, nawet jak się go nie widzi. Zupełnie jak w ciąży …

Ściskam :* niech Was i Wasze rodziny błogosławi dobry Bóg.

Chwała Panu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.