Doping, oparcie i stawianie do pionu (Pyskowice)

Weronikę w drodze do VBAC dzielnie wspierał przede wszystkim mąż i położna. Miała też szczęście (a może przede wszystkim własną inicjatywę) spotykac lekarzy wykazujących rozsądną i opanowaną postawę proVBAC. Chęci do poszukiwania takiego porodowego teamu życzmy każdej VBACowej mamie.

Nadszedł i czas na moją historię, ale zacznę od początku.

26.04.2016 na świat przez cc przychodzą bliźniaczki. Nie mam żalu, bo to było cięcie ratujące życie. Trafiłam w 32 tc na IP po odejściu czopa. Tam na ktg pisały się skurcze, których nie czułam. W badaniu ginekologicznym okazało się, że są 4 cm rozwarcia. Decyzją ordynatora trafiłam na porodówkę i podłączono mi fenoterol, by zahamować akcję. Ostatecznie po 15h powstrzymywania akcji zapadła decyzja o cięciu cesarskim. Pełne rozwarcie. Jedna z blizniaczek położenie pośladkowe, natomiast druga poprzeczne. Jedyne co mnie boli, że mogłam zobaczyć dzieci po pionizacji i to nie tak zaraz.

Sierpień 2017 dwie kreski na teście ciążowym. Termin z om na 21.04.18. Na początku nie myślałam o porodzie, chociaż wiedziałam już, że mogę starać się rodzić naturalnie, aczkolwiek niektóre źródła wskazywały, że 2 lata to tak na granicy i nie wszyscy się zgodzą. Całą ciążę drżałam, by nie było powtórki z rozrywki, chociaż wszyscy mówili mi, że ciąża pojedyncza to nie ciąża bliźniacza i wcale nie muszę urodzić przed czasem. Później obawy jak dać sobie radę z dwójką dwulatek i noworodkiem. W 28 tc pojawiły się częste skurcze. Zaczęłam brać magnez i duphaston. Całe szczęście szyjka długa i zamknięta. Stres całkowicie minął, gdy minął 32 tc. I pojawiło się widmo porodu.

Napisałam na grupie wsparcia i okazało się, że w Sosnowcu z automatu trafiłabym na stół. Krótki wywiad po znajomych i grupie wsparcia i okazuje się, że wszyscy polecają Pyskowice. Mnie osobiście przeraża odległość, ale mąż mówi, że damy radę. Zaczynają się wielkie przygotowania do porodu. Wszystko zgodnie z instrukcjami pani Wiesi Domin. Kwalifikacja do vbac u ordynatora pozytywna. Zielone światło jest i od mojego lekarza prowadzącego. 37+6 wizyta u lekarza prowadzącego. Okazuje się, że ciśnienie 150/90. Skierowanie do szpitala i każe jechać do szpitala o wyższym poziomie referencyjności. Ja już byłam przerażona, bo nie ma z kim zostawić starszaków. Dziadek miał dojechać po weekendzie. Ostatecznie dziewczyny zostały z sąsiadami. Mnie prawie było już wszystko jedno i bliska byłam odpuszeniu vbac, ale mój mąż zachował zimną krew i zadzwonił do pani Wiesi. Ona kazała przyjeżdżać do Pyskowic.

883

W szpitalu doktor stwierdził, że tu powinno być wdrożone leczenie i powinnam zostać w domu, ale przyjął mnie na oddział. Zrobił USG i według szacunków dziecko miało mieć 4 kg, w co nie wierzyłam, bo kilka dni wcześniej na kwalifikacji dziecko miało mieć 3kg, a na wizycie u mojego lekarza tego samego dnia wychodziło 3,5kg. Przez weekend okazało się, że to był widocznie jednorazowy skok ciśnienia. Wypis dostałam w poniedziałek. Nikt nie wierzył, że szybko urodzę, bo nafaszerowali mnie magnezem.

Po powrocie do domu zabawa z blizniaczkami, spacer i plac zabaw. Poszłam spać i około 2 obudzily mnie skurcze. Pod prysznicem nie wyciszyly, więc o 3:30 wyjechaliśmy do Pyskowic. Skurcze co 5-6 minut po 40-50s. Zostaliśmy przyjęci i od razu ktg. Na ktg skurcze nie pisały się, a mnie bolało. Nikt za bardzo nie wierzył, że rodzę. Rozwarcie na 2 luźne palce i zapowiedź, że może się pospieszyliśmy. Później prysznic, lewatywa. Rozwarcie na dwa luzne palce. Później ktg i podczas badania ginekologicznego poszły wody. Dopiero po tym zaczęły pisać się skurcze i w ciągu 30 minut doszło do pełnego rozwarcia. Przejście na fotel i 10 minut partych i córeczka była już z nami.

baby_foot_black_and_white

Nawet nie wiedziałam kiedy urodziłam łożysko. Obeszło się bez nacięcia krocza, założony 1 szew. I wbrew przewidywaniom córeczka urodziła się ważąc 3380g. Cudowne 2h kangurowania i później obecność córeczki na sali ze mną zrekompensowały mi czas po pierwszym porodzie. Po 2 h prysznic i mogłam juz być cały czas na nogach. Cudowne uczucie. I po 2 dniach do domu.

I w sumie na koniec najważniejsze, co zawsze podkreślam, że gdyby nie mąż i położna pani Wiesia vbac by się nie udał. Doping, oparcie i stawianie do pionu. Ze strony położnej komendy i mądre kierowanie porodem. Nie będę ściemniać, że nie bolało. Bolało i momentami mówiłam, że nie dam już rady, ale wtedy wkraczał mąż i stawiał mnie do pionu i pilnował mojego oddychania.

I tak już na koniec. Pani Wiesia powiedziała nam, że skurcze mogły się nie pisać na ktg, bo macica po blizniakach była rozciagnieta. Dopiero, gdy część wód odeszła cokolwiek się pojawiało. Nie zdążyłam nawet prosić o żadne znieczulenie. Korzystałam z prysznica oraz oddychania, a gdzieś w tle leciała muzyka. A z blizną nic się nie stało. W ogóle nie czułam, że ją mam. Później tylko mama (położna) mówiła mi, że jak lekarz przy którym siedzi w poradni K dowiedział się o moim vbac stwierdził, że za to kryminał, ale to starej daty ginekolog.

2 thoughts on “Doping, oparcie i stawianie do pionu (Pyskowice)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.