Podjęcie próby porodu po 2 cięciach cesarskich jest w przypadku wielu kobiet możliwe i bezpieczne. I choć nie każdy taki poród kończy się naturalnie, mamy które zdecydowały się spróbować, często nie żałują tego doświadczenia. Jedną z nich jest Grażyna. Oto jej historia:
Dziewczyny, VBACu niestety nie było. Niemniej będzie to opowieść z cyklu „nie żałuję, że spróbowałam”.
Moje nastawienie na poród sn było od początku ciąży bojowe i zdecydowane. Szukałam więc osób wspierających tego typu pomysły. W grupie wsparcia 'Naturalnie po cesarce’ na Fb znalazłam mnóstwo wsparcia i dobrej energii 🙂 Ale też już na samej końcówce miałam duże szczęście: gdy się zaczęło na dobre trafiłam na dyżur mojej gin dr Kajdy, na porodówce profesjonalnie poród prowadziła położna Magdalena Witkiewicz, wpadła jeszcze z dobrym słowem Łucja Talma, a ciągłe wsparcie zapewniła mi doula Kasia i mój mąż. Ach, jeszcze na izbie przyjęć wyjątkowo przyjazna VBAC i pozytywnie nastawiona lekarka imieniem Monika, nazwiska nie pamiętam. Wszystkie te osoby sprawiły, że właśnie nie mam czego żałować 🙂
Moje dwa poprzednie porody miały niewiele z naturalności, bliskości – ja miałam w sumie niewiele do powiedzenia. Pierwszy poród był indukowany 7 dni po terminie. Po 20 h skurczy i całej kolekcji szpitalnych dopalaczy zdecydowano o cc. Stanęło na 8 cm, ale i ja już odpływałam i córce zaczęło w końcu spadać tętno ( a i tak zniosła wiele z powodu przodującej pępowiny). Z samej operacji niewiele pamiętam. Wiem tylko, że lekarze żatowali sobie, że sobie buty pobrudzą… No i usłyszałam, że mam córkę… nie byłam w stanie jej zobaczyć… Zobaczyłam ją ok. 2 godzin później, kiedy się obudziłam. Dziwiłam się, że to było moje dziecko, takie obce… Miłości do córki uczyłam się długo. Pół roku po porodzie okazało się, że znowu jestem w ciąży. W tym czasie zdobyłam już pewną wiedzę odnośnie porodów po cc i postanowiłam sobie, że będę rodzić naturalnie. Jednak z uwagi na malutkie dziecko w domu prowadziłam ciążę w najbliższej mi przychodni, a poród planowałam w najbliższym szpitalu. Mimo, że na każdej kontrolnej wizycie słyszałam nieubłagalne „to co? Następne też pewnie będzie cięcie?” ciągle wierzyłam w moją wizję porodu. Od 36 tc miałam częste i regularne skurcze przepowiadające. Ale minął termin i nic. Na kontrolne ktg poszłam do szpitala dopiero tydzień po terminie. W szpitalu wielkie oczy, że „pani po cc chodzi tyle po terminie”. Odmawiałam hospitalizacji licząc, że coś się w końcu ruszy. Ale się nie ruszyło. Zgłosiłam się do szpitala 10 dni po terminie. Nikt nie wspierał mnie w mojej decyzji o porodzie sn. Wszyscy jak jeden mąż orzekli, że nie ma żadnych widoków na sn ani na indukcję. Zdołowana zgodziłam się na cc następnego dnia. Ta operacja była inna od poprzedniej. Bolała, ale synka zobaczyłam od razu i na chwilkę przytulono go do mojego policzka. Po przewiezieniu na salę dostałam go też od razu na karmienie. Ta miłość była łatwiejsza, choć żal po porodzie pozostał. Mimo tego, gdy dowiedziałam się o 3 ciąży, znowu postanowiłam powalczyć.
Wszystko zaczęło się tradycyjnie od przeterminowania. Wiedziałam, że moje dzieci już tak mają. Tak więc czekałam cierpliwie, kiedy to się zacznie. Kilka razy odmówiłam przyjęcia do szpitala. Jak się już zdecydowałam, nie było miejsca na patologii (+1 dzień dla mnie!). W piątek trafiłam jednak na oddział. I wtedy w sumie coś się ruszyło. Późno wieczorem poczułam TE skurcze. Ale po 3 godzinach ustały. Podobnie minęła sobota w szpitalu. Kilka godzin bolesnych skurczy, ale nieregularnie. W niedzielę dyżur miała dr Kajdy i tak się zgadało, że chciałabym urodzić na jej dyżurze. Badanie wykazało, że nieprzejednana dotąd szyjka zmieniła się na lepsze! Wstąpiła we mnie nadzieja. Tuż po 12 znowu skurcze. Z zalecenia dr miałam mieć częstszy zapis ktg i badanie tętna dziecka co 15 min. Po obiedzie ktg, a tam skurcze co 10-13 min. Myślę sobie, znowu powtórka, przecież który to już dzień takich skurczy. Ale koniec ktg, a położna mówi, że idziemy na porodówkę! Poród zaczął się 14. dnia po terminie 🙂 Godziny mijały, a skurcze stawały się mocniejsze i częstsze (co 2 min, potem co 30 sek). Postępu nie było widać. Z uwagi na to, iż co 1,5 godz. miałam mieć zapis ktg, chciałam, aby było wykonywane przenośnym urządzeniem. No i tutaj pierwszy pech – były dwa i te dwa padły. Tak więc leżenie.. a zapis zaczął się psuć, bo u malucha podwyższone tętno. Leżenia było ponad godzinę… Skurcze zwalające z nóg, ból przeszywający. Przebicie pęcherza z powodu podejrzenia zielonych wód. Pęcherz przebity – wody czyste. Postępu brak… Za namową położnej zzo, aby zmiękczyć szyjkę. Tym razem zadziałało na mnie od razu – godzina ulgi i odpoczynku. Potem znowu mega skurcze i ten wszechogarniający ból. Badanie wewn wykazało jednak niewielki postęp. W międzyczasie słyszę, że powinnam mieć stały zapis ktg… Skurcze mocne, ale nieefektywne. Maluch nie napiera dostatecznie. staram się rozluźnić maksymalnie podczas skurczu, ale już leżę – wtedy skurcze nie są tak częste jak w pozycjach wertykalnych. sił już brak. to już 10 godzin, a postęp ledwo 2 cm… Położna jeszcze obmyśla jakiś eksperyment, ale nie czuje tego, co ja.. w mojej głowie jest już tylko jedno rozwiązanie – cc. Przed porodem brałam obie opcje pod uwagę, także już się tej decyzji nie boję. Podjęłam walkę.. dałam dziecku choć trochę naturalnej drogi. Reszta już niestety nie należała do mnie. W ciągu pół godziny znajduję się na sali operacyjnej. Znajome procedury. Słyszę jeszcze tylko coś o „dziurze w macicy”… Wreszcie jest – 0.15, 8.12 – Wojtuś, 4280 g, 58 cm 🙂 Nie żałuję, że próbowałam – mimo ogromnego bólu, mój synek sam zadecydował o terminie porodu i dostał te kilka godzin prawdziwego porodu.
Po 6 tygodniach na wizycie gin dowiedziałam się, że mój 3 poród nie postępował tak jak powinien prawdopodobnie z powodu wielu zrostów powstałych po poprzedniej cc… I to przez te zrosty nie radziłam sobie z bólem tak dobrze jak ze skurczami. Dopiero po 3 cc trafiłam na fizjoterapię blizny, którą polecam wszystkim dziewczynom po cc.