A tak wygląda VBAC w Szkocji – opowieść Kasi:
Zbieram się żeby w końcu opisać jak to było z nami.
Na początek jednak trochę historii. Pierwszy synek przyszedł na świat w lipcu 2014 roku w Polsce. Ta ciąża była wyjątkowo trudna. Po czterech wcześniejszych stratach całe 9 miesięcy były pełne strachu: o zdrowie maluszka i szczęśliwe zakończenie ciąży.
Od początku chciałam mimo wszystko rodzić sn – cesarka to była opcja, której nie brałam pod uwagę nawet w myślach, mimo tego, że mój lekarz przez moment proponował to jako bezpieczniejsze rozwiązanie.
Ale w końcu zdecydowaliśmy, że próbuję rodzić sn.
Mimo moich najlepszych starań poród zakończył się jednak cieciem po 12 godzinach przy 10 cm rozwarcia kiedy okazało się że główka jest zbyt wysoko I ciągle się cofa…
Świadomość tego, że byłam tak blisko … A jednak tak daleko i że sie nie udało przez wiele miesięcy potegowała uczucie żalu, pretensji do losu, że jako kobieta zawiodłam, moje ciało nie dało rady. Do tego doszła długa rekonwalescencja, blizna długo dawała mi się we znaki. Zaczęłam szukać pocieszenia w tej sytuacji. Wtedy też przypadkiem odkryłam grupę Naturalnie po cesarce i zaczęłam śledzić historie VBAC. Od tej chwili wstapiła we mnie nadzieja, że kolejna ciąża nie musi skończyć się cesarką.
W listopadzie 2015 roku okazało się że spodziewamy się kolejnego dzieciątka. Byliśmy przeszczęśliwi. Tym razem moją ciąża była prowadzona w Szkocji. Po wielu za i przeciw uznałam, że moja próba VBAC znajdzie tutaj dużo większe wsparcie i przychylność szpitala i personelu.
I nie myliłam się od początku położna wspiera mój wybór. Tym razem ciąża przebiegała spokojnie i bez wiekszych problemów. Blizny nikt mi nie mierzył. Nie jest to uznawane tutaj w Szkocji jako wyznacznik powodzenia vbac. Przez jakiś czas była we mnie obawa,że to może jednak źle …że może podejmuję zbyt duże ryzyko ? I strach,że może jednak się blizna rozejść. Na szczęście mój lekarz z Polski wspierał mój vbac I dodawał otuchy. Mąż też od początku wierzył, że dam radę.
Do porodu jakoś specjalnie się nie przygotowywałam. Tym razem miałam w sobie ten spokój, że wszystko potoczy się tak jak powinno. Ale z drugiej strony byłam pogodzona z możliwością cesarki gdyby zaszła taka konieczność. Poród zaczął się 13 lipca 2016 roku 4 dni przed terminem w nocy… cały dzień spedziłam na relaksie nad morzem. Byłam bardzo spokojna. I wyluzowana.
Cieszyłam się, że wszystko zaczęło się samoistnie gdyż w szpitalu w którym miałam rodzić po cc nie indukują porodu przy pomocy oxy. Kiedy skurcze były co 5 minut obudziłam męża i pojechaliśmy do szpitala. Na miejscu położna po badaniu stwierdziła 3 cm ! Hura! A więc rodzimy.
Mogłam wziąść prysznic i poskakać na piłce. Kiedy skurcze, zaczęły robić się nieznośne zdecydowałam się na gaz. Niestety od tego już momentu musiałam być unieruchomiona na łóżku i podpięta pod ktg. Na szczęście po gazie czułam się dobrze i mimo silnych skurczów pomógł mi się on wyluzować na tyle, że ból był do wytrzymania.
Po czterech godzinach kolejne badanie I tu ku mojemu zdziwieniu już 7 cm…Propozycja wzięcia znieczulenia…Ale grzecznie odmawiam… czuję w sobie tą siłę i moc, że dam radę. Nie chce żadnych zbędnych ingerencji.
Po godzinie przychodzi nowa zmiana położnych. Mi trafia się młodziutka położna – nie cały rok po skończeniu szkoły. Na kolejnych skurczach mówię jej, że czuję już parte, na co ona, że to nie możliwe, że to za wcześnie, że pewnie dziecko leży w takiej pozycji, że uciska. Po kolejnych skurczach odchodzą wody. Naciskam Nicol, żeby jednak mnie zbadała ( tak to badają co 4 godziny). Ku jej zaskoczeniu okazuje się, że jest już 10 cm. Od tego momentu wszystko toczy się w ekspresowym tempie. Moment wyparcia główki wspominam jako najtrudniejszy. W tym porodzie same skurcze były dla mnie nie najgorsze.
14 lipca 2016 roku o godz 9:10 po 6 godzinach akcji rodzi się nasz drugi synek. Dwa lata bez dwóch tygodni po cc. Od razu ląduje na moim brzuchu co jest cudownym doznaniem, którego brakło mi przy pierwszym synku, który szybko został zabrany na noworodki po otrzymaniu tylko calusa. Za to drugim skarbem mogliśmy się cieszyć nie przerwanie non stop. Mimo komplikacji pęknięcia krocza 3 stopnia i krwotoku bardzo szybko dochodzę do siebie.
24 godziny po porodzie jesteśmy już w domku. Podsumowując mój vbac mogę tylko powiedzieć, że nie miałam specjalnych oczekiwań, obaw przed tym czy się uda czy nie. Po prostu uwierzyłam, że jest we mnie ta siła. W odróżnieniu od pierwszego porodu był we mnie wewnętrzny spokój i opanowanie wiara, że jest to możliwe myślę, że to pozwoliło mi przeżyć ten piękny pórod w pełni tak jak zawsze o tym marzyłam.