To nie będzie próba porodu siłami natury, tylko tak urodzę (Poznań)

Ciąża niepodobna do żadnej z poprzednich zwieńczona cudnym VBACiem:) Oto historia Cherry:

To była moja trzecia, dość nieoczekiwana ciąża… Nieoczekiwana, bo moje starsze pociechy są z in vitro, a tu nagle niespodzianka – ciąża naturalna i do tego z zaskoczenia.

Ale najpierw trochę historii – numer 1 – ciąża książkowa, zero mdłości, cudowne samopoczucie, do 27tc kiedy rozpoczął się przedwczesny poród. Szpital, patologia ciąży, kroplówki i ogromny strach, że nie doczekam się swojego upragnionego dzidziusia. Ale na szczęście, leki zadziałały, założono mi pesar i dotrwałam do końca 36 tc. Później poszło szybko. Odeszły wody, masa bólu z krzyża, zero kontroli nad oddechem, ale udało się! Urodziłam zdrowego chłopca siłami natury bez nacięcia, z minimalnym pęknięciem. Bez oksytocyny, bez procedur medycznych w trakcie (były za to po). Było cudownie. Byłam jak na haju. Najszczęśliwsza na świecie.

Dwa lata później – powtórka. Ciąża tym razem bez komplikacji. Trochę mdłości w pierwszym trymestrze. Tyle. W 32tc złe wieści – położenie miednicowe.
Nie mogłam tego przeżyć… Próbowałam wszystkiego – miejscowych znachorów, medycyny chińskiej, akupunktury, ćwiczeń, poszłam do chiropraktyka, żeby ustawił mi miednicę… Chiropraktyk pomógł – przestały boleć plecy – ale mały jak był głową w górę, tak pozostał.
36tc1 znów odeszły wody i pojechaliśmy do szpitala. Płakałam, żałowałam, ale bałam się porodu pośladkowego i komplikacji. Mały urodził się przez CC. Zdrowy.
Za to ja czułam się jakbym miała umrzeć. Samopoczucie po cesarce było straszne. Nie miałam sił. Bolał brzuch. Gdzie było to wspaniałe uczucie, które znałam z pierwszego porodu?
Pogodziłam się z CC. Stwierdziłam, że nie będę żałować i rozpamiętywać. Ale pozostał niedosyt, zwłaszcza po takim pięknym pierwszym porodzie.

No i niespodzianka, ciąża nr 3, dziewuszka. Ciąża jak z horroru – wymioty do 6 miesiąca i znów w 9-tym… Bóle pleców… Spuchnięte nogi…
Zmęczenie, które nie idzie w parze z dwoma urwisami w domu.
Wiedziałam jedno – o CC nie ma mowy i dzięki opatrzności – mała była obrócona główkowo.
Byłam przekonana, że znów urodzę 4 tygodnie przed terminem. Ale minął tydzień 37, 38, 39. I nic.
Minął tydzień 40 i nadal nic. No może poza skierowaniem do szpitala na wywołanie. I znowu stres – nie zacznie się. Skończy się cesarką.
Byłam zła, zmęczona, niepocieszona.

W końcu, 4 dni po terminie obudziło mnie o 04:00 pyknięcie. Wody. Zeszłam cichcem na dół w celu oceny sytuacji. Skurcze co 5 minut. I decyzja czy jedziemy do naszego lokalnego właśnie remontowanego szpitala czy Poznań – Raszei. Pada na Poznań. Do chłopców przyjechała babcia, cała spanikowana.
Ja, ciążowo-porodowa weteranka, jestem dziwnie spokojna.
Jedziemy. Skurcze zanikają i są co 20 minut. Zaczynam się martwić, że to fałszywy alarm.
Dojeżdżamy. Izba przyjęć i jest potwierdzenie, pękły błony, jest rozwarcie na 2cm. Rodzimy.
Spotykam położną – Kasię – przemiłą osobę. Wszyscy wspierają mnie w mojej decyzji porodu siłami natury, mimo że po cesarce.
Podkreślam na każdym kroku – żadnych cesarek ani nacięć krocza. Nie ma mowy. Nikt nie namawia, wszyscy wręcz pochwalają decyzję porodu siłami natury.
Lekarz pyta czy podejmuję próbę SN – oznajmiam zdecydowanie, że .

Zaczynają się bóle krzyżowe, ale Kasia czuwa, przypomina o oddechu. Trochę nad tym panuję. Mąż trzyma mnie za rękę i po prostu jest.
Po godzinie są 4cm i czuję, że tylko wanna może mnie uratować. Pod koniec kąpieli zaczynam tracić kontrolę i czuję, że mnie popiera. Zaczynam myśleć, że nie dam rady, ale wtedy wiem że to już pewnie 7cm i zaraz urodzę. Kasia wyciąga mnie z wanny i jest 8cm tylko po pół godzinie. Zwisam na drabince i czuję już parte kiedy Kasia zakłada mi TENSa. Zaraz więc go ściągamy. Boję się, że nie dojdę na fotel i urodzę przy drabince.
W końcu skurcz mija, siadam na fotel i prę. Mówię, że chcę dotknąć główki i jestem w szoku, bo urodziła się już cała. Prę znowu i rodzi się mała. 4004g, 10/10. Wielkoludka. Chłopaki byli mali 2800 i 3100. Nie nacięli, nie pękłam. Jestem w szoku, że to już.
I najszczęśliwsza na świecie. Znowu!

W tym miejscu, chcę podziękować całemu personelowi szpitala im. F. Raszei za wsparcie. Nikt nawet się nie zająknął o ponownym CC. Wszyscy mnie wspierali.
A położna Kasia jest właściwą osobą na właściwym miejscu i nigdy nie zapomnę tego cudownego porodu.

Z pozdrowieniami
Cherry

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.